Miecz, honor i bimber.

Michał „Shergar” Tronina                                                                        Popełniono: 26.03.2007r.

Wszystkim The Justify Murders.

 


 

Poranek był mroźny i mokry, choć właśnie rozpoczął się miesiąc Wschodzącego Kwiecia. Szara mgiełka osnuła wilgotną pajęczyną kontury rozpadającej się gospody. Wzniesiona na kamiennym murze, drewniana budowla lata swej świetności miała już dawno za sobą. Przy koniowiązie stała chuda i ochwacona chabeta, obskubująca korę z pobliskiej brzozy. Drzwi karczmy rozwarły się z hukiem i z wnętrza wytoczył się baryłkowaty szynkarz. Sumiasty wąs zapleciony w brudne warkoczyki, łysa i ogromna głowa pokryta bliznami po oparzeniu. Karczmarz wypróżnił pęcherz na grządkę z cebulą, ziewną, pierdnął i… zamarł w bezruchu. Na schodach gospody zasiadał człek słusznej postury. Zardzewiała kolczuga, płytowe naramienniki, wgnieciona tarcza przewieszona przez plecy, skórzane spodnie rozdarte w kroku i zabłocone żołnierskie buty przydawały mu wygląd wzorcowego bandziora. Śniada twarz pokryta był bruzdami i paskudną blizną, która ciągnęła się od skroni, przez oko i nos aż do szerokiej żuchwy. Nos złamany w niejednej bójce, brudne i posklejane, kiedyś kruczoczarne włosy, teraz poprzetykane były pasemkami siwizny, zdawały się delikatnie falować, choć nie było wiatru. Mężczyzna systematycznie, niemal z namaszczeniem zaczął ostrzyć długi miecz o wyszczerbionym ostrzu.

Karczmarz odetchnął z ulgą, dokończył ziewanie i dopiął guziki spodni.

– Cholera, ale mnie przestraszyłeś – zagaił do siedzącego bandziora. – Myślałem, że zjawisz się dopiero za kilka dni. Przygotowałbym coś specjalnego.

– Wystarczy to co zawsze – wychrypiał przybysz spluwając na ostrze. – Ale jeżeli znowu ochrzcisz choćby jedną butelkę to wypruje ci flaki i zrobię z nich szelki do ineksprymabli.

Karczmarz słyszalnie przełknął ślinę. Przyzwyczaił się już do pogróżek mocodawcy, ale zimna nuta w głosie mężczyzny zawsze sprawiała, że nie mógł ukryć drżenia dłoni.

– To była chwila słabości – usprawiedliwiał się nie wiadomo, który już raz, chowając ręce w przepastne rękawy fartucha. – Zaraz tu będą – dodał zmieniając temat.

– To dobrze, bo mam już odciski na tyłku od siedzenia – wojownik wstał i przeciągnął się z chrzęstem kości. – Ilu tym razem?

– Chyba tak jak zawsze czterech albo pięciu – karczmarz pogładził potrójny podbródek. – Ale podobno Lord wynajął kogoś nowego.

Przybysz schował osełkę do troków przy siodle i machnął mieczem.

– Kogo?

– Sher Morghar – wybąkał oberżysta wbijając wzrok w dziurawe kamasze. – Ale wątpię, że to prawda. Pewnie to tylko bajdurzenia gawiedzi…

– Może tak, a może nie – w głosie wojownika znać było napięcie. Nie był to jednak strach, przybysz miał strasznego kaca. – Przynieś wino i ser.

Karczmarz skinął głową i bez słowa odwrócił się na pięcie.

– A pozostali? – pytanie zatrzymało oberżystę w połowie drogi.

– Nie wiem, panie – tym razem karczmarz lekko się zająknął. – Tylko ty przybyłeś na wezwanie.

– Nie przynoś wina – wojownik wsadził miecz do pochwy i poklepał klacz po chudej szyi. – Daj mi bimbru.

Gospodarz szybko przytaknął głową i zniknął w drzwiach gospody.

 

*

 

Słońce stało już wysoko, kiedy przed karczmą rozległ się tętent końskich kopyt.

– Już są – mruknął oberżysta i zaczął energicznie wycierać gliniane kufle klejącą się od brudu szmatą.

Mężczyzna skinął głową i oparł się plecami o ścianę gospody. Zasiadał w najciemniejszym kącie oberży. Pas z mieczem leżał na stole, tuż obok stała pękata butelka i pusty kubek. Kiedy drzwi gospody ustąpiły pod mocnym kopnięciem akurat nalewał trunek, od którego łzawiły mu oczy.

Do Karczmy wtoczyło się pięciu gwardzistów z herbem Lorda Pogranicza na kolczugach, był to kruk zaciskający szpony na złotej monecie.

– A ty ciągle tu jesteś – najwyższy z gwardzistów zbliżył się ciężkim krokiem do dziwnie pobladłego oberżysty. – Nie szanujesz swego Lorda, moczymordo. Wypinasz swoje świńskie dupsko na jego nakazy. A to bardzo nieładnie, Geralt. Nawet bardziej niż nieładnie. To jawny bunt. Wiesz przecież co robimy z buntownikami?

– Ta gospoda to mój dom – zaczął karczmarz z nadzieją wbijając wzrok w siedzącego wojownika. – Z dziada pradziada. Urodziłem się tutaj, tutaj żyję i tutaj wydam ostatnie tchnienie.

– No z tym ostatnim to akurat się zgadzę – gwardzista wbił długi nóż w blat szynkwasu. – Prawda chłopcy?

Chłopcy brzydko się zaśmiali. Zgrzytnęły wyciągane miecze.

– To czas chyba spotkać się z dziadem i pradziadem, Geralt…

– Nie tak szybko królewski przydupasie – gwardziści jak na komendę odwrócili się w stronę przybysza, który leniwie sączył bimber z kubka. – Ja widzę tutaj dwie możliwości. Pierwsza to schowacie miecze i zabierzecie stąd swoje parszywe dupska. Druga… Hmm, tej chyba nie chcielibyście poznać.

Dowódca gwardzistów mimochodem spojrzał na swoich ludzi. Pięciu na jednego w jego mniemaniu było wystarczającą przewagą.

– Wyrzućcie chłopcy stąd to cuchnące ścierwo.

Gwardziści ruszyli w stronę przybysza. Niewidomo skąd w powietrzu zafurkotał rzucony zydel. Jeden z żołdaków, trafiony w skroń padł bez czucia na ziemię. Pozostała trójka rzuciła się z krzykiem na nieznajomego. Mężczyzna stał już, w jednej dłoni dzierżył wyszczerbiony miecz, w drugiej kubek z samogonem. Z zaskakującą szybkością uchylił się przed szerokim, poprzecznym cięciem i niedbałym ruchem rozpłatał podbrzusze gwardzisty. Nie uronił przy tym ani kropli trunku! Pozostała dwójka uderzyła równocześnie. Jeden rozdzierająco krzyknął, kiedy chlusnął mu w twarz żrący płyn, drugi ze zdziwieniem wpatrywał się w sztych miecz wystający z brzucha. Nieznajomy wyszarpnął miecz i uciszył krzyczącego gwardzistę ciosem w skroń. Walka skończyła się równie szybko i niespodziewanie jak się zaczęła. Wojownik ze stoickim spokojem napełnił kubek bimbrem i ruszył w stronę przywódcy gwardzistów, który drżącą ręką próbował wyszarpnął miecz.

– Mam wiadomość dla twojego Lorda – mężczyzna brzydko się uśmiechnął, opuszczone ostrze złowrogo chrobotało o drewnianą podłogę, kiedy zbliżał się do gwardzisty. – Powiedz mu, że lordowska władza kończy się przed progiem tej gospody. I gówno mnie obchodzi, co na to Jego Lordowska Mość odpowie. Stary król, oddał nam te ziemie za to, że przelewaliśmy krew u jego boku. Ta karczma to monument, który będzie trwał dopóki żyją wszyscy ze starej gwardii. Powiedz to swojemu Lordowi. A jeżeli nasze sąsiedztwo mu nie w smak to droga wolna, niech spakuje manatki i wynosi się gdzie tam sobie chce. Powiedz mu też, że Sfora nigdy nie zapomina i zawsze spłaca długi. A teraz odejdź zanim zmienię zdanie.

Gwardzista nie dał się dłużej prosić.

– Ale konie zostaw. Spacerek dobrze ci zrobi.

– Panie, to dziesięć mil z okładem – wychrypiał przerażony żołdak.

– Będziesz miał więc sporo czasu, żeby wbić sobie moje słowa do łba. A teraz won!

Żołdak skinął głową i wybiegł z oberży.

– Trzeba posprzątać to ścierwo – zauważył wychylając duszkiem resztę zawartości kubka. – Mam uczulenie na wszystko, co królewskie.

– Za stodołą jest śliczny gnojownik – karczmarz lekko się uśmiechnął. – Niech sobie tam popływają. Dzięki, Siekacz – dodał po chwili.

– Za co dziękujesz? – wojownik wzruszył ramionami. – Wiesz, że za butelkę dobrego samogonu wejdę nawet w smoczy zadek.

– Dziękuję za to, że przybyłeś. Źle się dzieje odkąd nastały nowe rządy. Nowy władca otacza się chciwymi padalcami, dla których nie ma żadnej świętości. Szybko zapomniano o zasługach Sfory.

– Może nadszedł właściwy czas przyjacielu, żeby im o tym przypomnieć – głos Siekacz mógłby pociąć nawet diament. – Mamy kilka dni zanim ten kundel doczołga się do swojego pana. Rozpal stos. Niech przybędą pozostali.

Karczmarz skinął głową, chwycił za nogi najbliższe ciało i stękając, zaczął ciągnąć trupa w stronę tylnego wyjścia. Siekacz westchnął i wyszedł przed karczmę.

Promienie Słońca czule pieściły osmaganą wichrami twarz.

– To też mój dom – mruknął wojownik i usiadł na schodach.

 

***

 

Stos zapłonął tuż przed wieczorem. Wysoki na kilka jardów ogień tańczył na chłodnym wietrze. Siekacz siedział na cembrowinie studni wpatrując się w płomienie. Ile to już czasu minęło odkąd Sfora przestała istnieć? Chyba za dużo.

– Najwyższa pora wrócić do obiegu – mruknął i wrzucił w ogień ogryzek jabłka.

Geralt dorzucił do ognia spory pniak i przycupnął grzejąc dłonie.

– Przyjadą? – zapytał z niepewnością w głosie.

– Ja na ich miejscu udałbym, że nie widzę płomieni – stwierdził rzeczowo Siekacz. – Mają nowe życie, przywileje, majątki, nawet prawdziwe żony. Zobaczymy…

– A ty? Dlaczego przybyłeś?

– Miałem swoje powody – mruknął niechętnie najemnik i pogrążył się w zadumie.

Wiedział, że stał się cieniem człowieka, którym był kiedyś. Cieniem kogoś, kto prowadził towarzyszy w bój, kogoś, komu ufano bardziej niż śmierci. Kim jest teraz? Zapijaczonym bandziorem, włóczęgą bez własnego kąta, pałętającym się po gościńcach wściekłym psem, wywołańcem, za którego głowę wyznaczono okrągłą sumkę. Tak, stary król mawiał: „Gdzie jest moja Sfora? Jeżeli wszyscy zawiedli to spuście z łańcucha moje psy!”.

Byli najgorszą zbieraniną, jaką widziała ta umęczona ziemia. Zabójcy, gwałciciele, podpalacze, zdrajcy, wolni strzelcy, wywołańcy, najemnicy i cholera wie, kto jeszcze. Tylko jedno trzymało ich razem – walka. Kiedy walczyli byli braćmi, nierozerwalnym pierścieniem męstwa i wielkich czynów, chociaż honorem, żaden z nich nie grzeszył. Niestety wszystko, co dobre ma swój początek i kres. Wielka Woja się skończyła, król rozdał patenty rycerskie, majątki i udział w łupach. Sfora otrzymała największe przywileje. Wielu spośród możnych i rycerstwa ubodło to bardziej niż zdrady żon po kilkuletniej rozłące. Król dość niespodziewanie zszedł z tego świata. Znaleziono go w łożnicy z zapijaczoną dziwką. Podobno serce nie wytrzymało nocnych harców.

„Gówno prawda – pomyślał Siekacz. – O Nestorze Mocnym można było powiedzieć wszystko, ale nie to, że był mężczyzną, którego mogła wykończyć jedna dziwka”.

Doskonale pamiętał jak król spraszał do siebie markietanki. Rzadko przychodziła tylko jedna. Rankiem Nestor wyglądał jak młody bóg a kobiety nie miały siły wyczołgać się z namiotu. Władca Railandu został otruty, nikt jednak nie mówił o tym głośno, a ci, którzy nieopatrznie popełnili ten błąd dość szybko znikali.

Nastały nowe czasy i nowe rządy. Czasy pokoju i rządy byłego Lorda Pogranicza, księcia Advona Dicka. Nowy władca bardzo szybko podporządkował sobie Radę Mieczy i Najwyższą Radę Magów. Poleciały głowy, rynsztoki spłynęły krwią domniemanych zdrajców, a establishment dziwnie spokorniał. Nowe rządy nowego króla, nowy ład i porządek. Siekacz musiał przyznać, że Dick trzymał wszystkich twardą ręką, nie znosił jakiegokolwiek sprzeciwu, każdy kto ośmielił się mieć inne zdanie niż władca płacił za bezczelność głową. Każdy musiał też dowieść swojej wartości. Nowym Lordem Pogranicza został, totumfacki króla, hrabia Walf, powszechnie zwany Lordem Wyzyskiem. Walf potrafił ściągnąć podatek nawet z umarłych każąc płacić ich rodzinom za miejsce na pochówek, wprowadził czerwony grosik, czyli podatek, który uiszczały nierządnice, opodatkował cechy, uczelnie, oberże i wdowy, wprowadził bykowe i podatek kastralny. Wpływy z granicznych prowincji pod jego panowaniem przynosiły kilkukrotnie wyższe dochody. Lord Wyzysk był oczkiem w głowie nowego władcy. Niestety Lord Wyzysk był też bardzo pamiętliwym człowiekiem. Nigdy nie zapomniał hańby, którą okrył się podczas walnej bitwy o Trupie Wzgórza. Wtedy jeszcze hrabia Walf, popełnił najczęściej spotykany błąd u dufnych w swój kunszt żołnierski szlachciców – zlekceważył przeciwnika, którego szeregi składały się w głównej mierze z pospolitego ruszenia. Walf wydał rozkaz do ataku frontalnego na okopanego na szczycie wzgórza wroga. Ciężka kawaleria wpadła w zastawioną pułapkę – wilcze doły. Chłopi roznieśli na widłach i kunicach kwiat rycerstwa, zanim piechota i tarczownicy zdołali przybyć z odsieczą. Drugim błędem Walfa było pozostanie na widoku. Głównodowodzący ze świtą przyglądał się bitwie z pobliskiego wzgórza. Rebelianci niespodziewanie zaatakowali wzniesienie. Walf salwował się ucieczką, jego świta dzielnie stawała osłaniając odwrót krnąbrnego hrabiego, niestety wszyscy przepłacili odwagę życiem. Walf podzieliłby ich los gdyby nie Sfora, którą Nestor wysłał przodem na rekonesans. Królewskie psy rozgromiły buntowników. Siekacz doskonale pamiętał wyraz twarzy hrabiego, kiedy król zmieszał szlachetkę z błotem przed całą armią. Niestety stary władca nieopatrznie rzekł wtedy, że tylko odwaga wściekłych psów ocaliła przed zgubą uciekającego dowódcę. Dowódcę, który zostawił podkomendnych na placu boju, dowódcę, za którego dumę i głupotę królewscy żołnierze płacili życiem. Hrabia spojrzał prosto w oczy Siekacza. Dowódca Sfory doskonale zdawał sobie sprawę, że nieopatrznie przyczynił się do upokorzenia Walfa. Po wojnie król nadał wszystkim psom przywileje i ziemie. Wszystkie majątki znajdowały się na terenach pogranicza. A teraz Lordem Pogranicza został Lord Wyzysk. Lord, który nigdy nie zapominał o niespłaconych długach.

Posypały się iskry, pękła smolna szczapa. Siekacz otrząsnął się z zadumy.

– Chłodna noc – mruknął pod nosem.

– Co?! – Geralt przebudził się z niespokojnej drzemki. – Co się dzieje?

– Nic, o czym warto pamiętać o świcie – odparł Siekacz i szczelniej opatulił się brudnym płaszczem. – Muszę jeszcze odwiedzić kilka miejsc. Miej oko na moją chabetę.

– Długo cię nie będzie? – zapytał z niepokojem karczmarz.

– Zdążę wrócić przed kolejnymi przydupasami Wyzyska – zapewnił wojownik i zniknął w mroku.

Po chwili nocną ciszę zmącił cichy tętent końskich kopyt. Gdzieś w chaszczach złowieszczo zakrzyczał puszczyk. Geralt trwożnie rozejrzał się dookoła i spiesznie zniknął we wnętrzu gospody.

 

***

 

Szarzało już, kiedy dotarł do niewielkiej osady. Zamieszkiwali tu bartnicy i drwale. Niska palisada od biedy chroniła mieszkańców przed mniejszymi zwierzętami, nie chroniła jednak przed ludźmi. Siekacz wiedział, że na pograniczu po zakończeniu wojny zapanował chaos bezprawia a oględnie mówiąc prawo silniejszego. Kilkuset najemników straciło sens życia, maruderzy zrobili się jeszcze bezczelniejsi. Lepiej zorganizowani utworzyli spore bandy i nękali mieszkańców pogranicza. Ta osada nie należała do wyjątków. Bartnicy i drwale sprawiedliwie oddawali połowę zarobku. Każdy osada, która odrzuciła propozycję „ochrony” spływała krwią i szybko zamieniała się w dymiącą ruinę. Siekacz doskonale znał tutejszych rzezimieszków, sam niejednokrotnie nabijał sobie kiesę w podobny sposób. Takie było życie, silniejszy brał to, co niekoniecznie mu się należało a słabszy albo się na to godził, albo ginął. Przez kilka lat, przed Wielką Wojną, Siekacz przewodził kompanią najemników. Chronili brudnych interesów pewnej szemranej gildii kupieckiej. Praca były bardzo intratna, oczywiście z uczciwością nie miała nic wspólnego. Ale kupcy płacili bardzo dobrze do tego na boku można było dorobić drugie tyle.

– Ta cholerna wojna wszystko wypatrzyła – mruknął pod nosem Siekacz ze złością potrząsając pustym bukłakiem. – Trza było stanąć po stronie rebelii. Do dzisiaj byłbym już ustawiony na resztę życia. Cholera, zachciało mi się uczciwej pracy na królewskim wikcie.

Najemnik rzucił bukłakiem w szczekające psy, które ze skowytem rozbiegły się po osadzie. Z największej chaty wyłonił się brodaty olbrzym z ogromną pałą w ręku, która równie dobrze mogłaby służyć za dyszel do wozu.

– Czego tu chcesz? – zadudniło niczym z cembrowiny.

– Przepłukać gardło i rozprostować kości – Siekacz zeskoczył z konia i rzucił wodze umorusanemu smarkaczowi. Ostentacyjnie podciągnął dziurawe portki i rozejrzał się po osadzie. – Zdaje się, że macie problem ze szczurami, co to wyżerają wam chleb, na który tak ciężko harujecie. Zgadza się?

Brodacz z zakłopotaniem podrapał się po głowie. Widać było, że myślenie sprawia mu spory wysiłek.

– Tu nie ma szczurów. Mamy łowne sierście. Czego tu chcesz? – powtórzył z uporem.

– Chyba mnie nie zrozumiałeś…

– Ale ja i owszem – miękki, niemalże śpiewny głos rozległ się tuż za plecami Siekacza. Najemnik odwrócił się i z nieskrywanym zdziwieniem zogniskował wzrok na zardzewiałym grocie wymierzonym w jego… podbrzusze.

– Czego tu szukasz łachmaniarzu?!

Kobieta była piękna, wysmukła i zielonooka. Powabne ciało opinały brązowe, garbowane skóry. Siekacz nie mógł oderwać wzroku od biustu, który wydawało się, że za chwilę rozsadzi przyciasny kubrak.

– Przybyłem zaoferować swe usługi, o Pani – rzekł i ukłonił się łamiąc przy okazji całą dworską etykietę.

– Nie potrzebujemy pomocy takich jak ty. Wracaj skąd przybyłeś i powiedz swoim konfratrom, żeby trzymali się z dala od tej osady!

Kobieta ślicznie marszczyła nosek, kiedy się denerwowała. Siekacz przyoblekł najbardziej uroczy uśmiech.

– Pomyliłaś się. Nie jestem…

– Nie obchodzi mnie, kim jesteś! – przerwała zielonooka bogini mocniej napinając cięciwę. Kubrak niebezpiecznie zatrzeszczał, puściło kilka szwów.

– Mogłabyś  mocniej naciągnąć łuk? – rzucił z głupia frant Siekacz.

– Wynoś się stąd zanim całkiem stracę cierpliwość. Czuję jak swędzą mnie pośladki. A jak najdzie mnie ochota, żeby się podrapać, skończysz ze strzałą w brzuchu.

– To nie na mnie powinnaś skupić te śliczne oczęta, tylko na nich – Siekacz z drwiącym uśmiechem wskazał poza plecy dziewczyny.

– Nie nabiorę się na…

Nagle gdzieś za łuczniczką parsknął koń i rozległ się nieprzyjemny śmiech. Siekacz musiał przyznać, że młódka był szyba. Odskoczyła w bok i wymierzyła grot strzały w pierwszego z siedmiu jeźdźców.

– Narowista klacz z ciebie. Dobrze, że wziąłem pejcz – mężczyzna głośno trzasnął batem i znowu się zaśmiał. Jego towarzysze wbili w łuczniczkę tępe i głodne spojrzenia.

– Wynoś się, Czarny – głos dziewczyny stężał. W przymrużonych oczach zatliła się iskierka strachu. – Nie dostaniesz złamanego miedziaka. Zabieraj stąd tę żałosną bandę i wracajcie do swoich owiec.

Na twarzy bandyty nazwanego Czarnym pojawił się brzydki grymas.

– Za chwile obetnę ci jęzor i zerżnę w dupę. Opuść łuk to być może użyję łoju.

Widać było, że dziewczyna się waha, była to jednak bardzo krótka chwila. Jęknęła spuszczana cięciwa. Czarny zwalił się z kulbaki, próbując wyszarpnąć strzałę z przebitej na wylot szyi. Bluzgając krwią wbił gasnące, pełne bezgranicznego zdumienia spojrzenie w twarz dziewczyny.

Tymczasem zielonooka wypuściła kolejną szypę. Trafiony w kłąb koń stanął dęba zrzucając jeźdźca. Zafurkotał rzucony nóż, trafiony w pierś jeździec zaplątał się w strzemiona. Siekacz wyszarpnął miecz. Jego koń pognał przed siebie tratując grządkę z rzodkiewką. Olbrzymi brodacz zatoczył młyńca pałą odrzucając w tył dwóch napastników. Kolejna strzała przecięła powietrze, ale tym razem nadleciała z innej strony. Siekacz nie miał jednak czasu na to aby sprawdzić kto mu pomógł. Skoczył pomiędzy krzyczących bandziorów. Na szczęście przejście było zbyt wąskie by mogło atakować go więcej niż dwóch przeciwników na raz. Najemnik sparował płaskie cięcie i wyprowadził szybki sztych trafiając oprycha w pierś. Instynktownie uniknął potężnego ciosu maczugi uskakując w bok. Pechowo poślizgną się w kałuży krwi z szyi Czarnego i plasnął w błocie. Nad najemnikiem zamajaczył cień nabijanej gwoździami maczugi. Zaśpiewał kolejny zwiastun śmierci, ćwiekowana pałka wysunęła się ze zmartwiałej dłoni. Siekacz odrzucił nogą walące się ciało i uderzył po nogach ostatniego ze zbirów, który z krzykiem padł na ziemię. Brodacz nie wydając żadnego odgłosu roztrzaskał głowę bandziora obryzgując twarz Siekacza mózgiem, krwią i kępkami włosów.

– Co ty robisz do cholery? – warknął wojownik gramoląc się na równe nogi. – Zapaskudziłeś mi całą kolczugę.

Siekacz otarł rękawem twarz i… znowu przed wymierzony w siebie grotem. Tym razem dziewczyna mierzyła w pierś. Najemnik złowił kątem oka ruch w cieniu niewielkiej drewutni. Mętny promień słońca odbił się w grocie wymierzonym w utytłane błotem plecy wojownika.

– Już po wszystkim, dziewko. Odłóż ten kij zanim komuś stanie się krzywda. Nie chciałbym, żeby cię teraz zaswędział tyłek – dodał Siekacz wypluwając z ust włosy Czarnego. – Możesz też powiedzieć swojemu niewidzialnemu towarzyszowi, żeby zrobił to samo. Stoimy po tej samej stronie.

– Hardy jesteś jak na kogoś, kogo życie wisi na włosku.

– Raczej na twojej… cięciwie.

– Dlaczego mi pomogłeś?

– A dlaczego nie? – Siekacz wyszarpnął nóż z drgającego jeszcze ciała. – Mam słabość do dobrego trunku i zielonookich dziewic, ot co.

– A ja mam słabość do zawszonych i bezczelnych idiotów, dlatego jeszcze żyjesz – dziewczyna powoli opuściła łuk. – Po co tu przyjechałeś?

– Chciałem zarobić. W moim wieku trzeba już myśleć o spokojnej starości. Przejeżdżałem tędy kilka dni wcześniej. Widziałem jak Czarny rozmawiał ze starszym osady, pomyślałem, że wkrótce tu wróci, a ja zarobię na śmierci tego idioty. Niestety uprzedziłaś mnie dziewko.

Siekacz zauważył, że ukryty w cieniu łucznik gdzieś zniknął.

– Czy ty naprawdę myślisz, że uwierzę w te bzdury? – dziewczyna skrzywiła twarz w pogardliwym grymasie, ślicznie przy tym marszcząc nosek. – Pomogłeś mi, dlatego pozwolę ci odjechać.

– Wdzięcznym za tę łaskę, ale mam pusty bukłak…

– Tam jest studnia – przerwała dziewczyna ponownie unosząc łuk. – Możesz też napoić konia.

– Nigdy nie zrozumiem kobiet – mruknął Siekacz i odwiązał klacz od koniowiązu. – Nie myśl dziewko, że reszta bandy puści wam to płazem. Wrócą tu i to wkrótce. A wtedy puszczą wam nie tylko czerwonego kura. Wiesz, co banda Czarnego ma w zwyczaju robić z tymi, którzy ośmielili się zabić ich swojaka? A ty zdaje się, że zabiłaś herszta.

Dziewczyna starała się ukryć nerwowy tik.

– Widzę, że jednak nie wiesz. Mężczyzn najczęściej nabijają na pal i obdzierają ze skóry. A kobiety… No cóż, tego nie chciałabyś usłyszeć. Bywaj więc dziewko i przygotuj więcej szyp. Ty i twój chowający się w cieniu przyjaciel. Dam ci też dobrą radę. Nie traćcie czasu na rozmowy. Jak tylko zobaczycie kogoś z zakazaną mordą zabijcie go a dopiero później sprawdźcie kto zacz.

Siekacz wgramolił się na konia i przeklinając pod nosem odebrał od zasmarkanego chłopca bukłak napełniony wodą.

– Jak będziesz czuć ich smrodliwe oddechy na karku to pamiętaj, że ostrzegałem.

Najemnik zawrócił wierzchowca i ruszył na południe, w stronę starego fortu. Miał nadzieję, że spotka tam kogoś znajomego. Dziewczyna odprowadziło go wzrokiem. Była zbyt dumna aby okazać, że się boi. Była córką myśliwego, nie raz stała już oko w oko ze śmiercią. Niestety wiedziała też, że ten nieznajomy ma rację.

– Uron, daj znać pozostałym. Musimy się przygotować. Ash, przestań się chować i przygotuj konie.

Brodaty olbrzym posłusznie skinął głową i odszedł w stronę lasu. Z cienia drewutni oderwał się przybrany w czerń, może szesnastoletni młodzieniec i posłusznie ruszył w stronę łąki, na której pasło się kilka wierzchowców. Dziewczyna ponownie utkwiła wzrok w niknącym wśród drzew jeźdźcu. Doszło ją wesołe pogwizdywanie.

 

***

 

Księżyc stał w nowiu kiedy kopyta chabety zastukały w brukowany trakt. Kiedyś gościniec stanowił część Złotego Szlaku, to tędy wędrowały objuczone bezcennym kruszcem karawany. Tutaj też przed ćwierćwieczem miał miejsce najsłynniejszy napad w dziejach krain. Oficjalnie podano, że bandyci zrabowali sto cetnarów nuggetów, jednak nieoficjalnie szeptano o pięciokrotnie większym łupie. Siekacz widział raz u kupców, dla których pracował skrzynie pełną złotych sztab, ale nie potrafił sobie wyobrazić ile wozów wyładowanych tym kruszcem musieli zrabować bandyci. To musiał być dobrze przygotowany napad. Niedługo po rabunku w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął zarządca kopalni i jego najbliższy współpracownik, niejaki Ian. Obaj byli zamieszani w liczne nadużycie i defraudacje. W końcu wysłany przez króla śledczy stwierdził, że plan przygotował właśnie zarządca a pomagał mu Ian.

– Po co komu taka kupa złota? – mruknął Siekacz i podrapał się po tyłku. – Do grobu i tak tego ze sobą nie zabiorą.

Nocną ciszę zmąciło odległe wycie. Na wilczy zew odpowiedzieli inni łowcy. Myśliwy musiał znaleźć zdobycz, z którą nie mógł sobie poradzić sam. Siekacz miał nadzieję, że to nie ludzka zdobycz. Koń znowu potknął się w głębokiej bruździe.

– Cholerny trakt i cholerni wieśniacy – zaklął Siekacz i zsunął się z siodła. – Rozkradną wszystko nawet deski z trumny.

Rzeczywiście onegdaj brukowany gościniec był chlubą pogranicza. Teraz ział rozpadlinami, dziurami i bruzdami. Okoliczni mieszkańcy już dawno rozkradli kostkę brukową. Nawet Fort wzmocniono kamieniem z gościńca. Od czasów napadu rzadko podróżowały tędy karawany kupieckie i trakt umarł śmiercią naturalną. Fort wznosił się na wzgórzu. Zbudowano go podczas wojny, stał się symbolem i monumentem upamiętniającym bohaterską obronę przyszłej Szarej Kompanii. To tutaj król pierwszy raz zwrócił uwagę na kompanię najemników. Stu dwudziestu ludzi broniło fortu przez siedem dni przed dwutysięczną armią. Rebelianci w końcu zrezygnowali i w ostatniej chwili zrejterowali przed zbliżającą się królewską armią. Nestor był pewien, że fort został zdobyty i wysłał ciężką piechotę do ataku z marszu. Kiedy tarczownicy wylegli na palisadę ujrzeli na dziedzińcu kilkunastu najemników najzwyczajniej w świecie opróżniających zapasy wina, coś z kilkanaście antałków. Wyszło po jednym na łebka. Kiedy następnego dnia doszli do siebie, król rozkazał wezwać dowódcę. Jakież było zdziwienie monarchy kiedy przyszli wszyscy najemnicy, a po drodze obili jeszcze wysłanych gwardzistów. Na groźne spojrzenie władcy Siekacz odparł, że w kompani wszyscy są równi, że są braćmi w mieczu. Król na te słowa śmiał się do rozpuku i łamiąc dworską etykietę poczęstował najemników winem z własnych zapasów. Pił z nimi kubek w kubek, do rana. Kiedy chwiejący się na nogach monarcha próbował wstać od stołu Siekacz podparł władcę ramieniem. Obaj zataczając się opuścili królewski namiot, żeby opróżnić pęcherze. Sikając król oznajmił:

– Od dzisiaj będziecie moimi psami. Będziecie kąsać moich wrogów i każdego kto sprzeciwi się królewskiej woli.

Siekacz beknął i odparł:

– Na pohybel suczym synom, panie. Oczywiście, jeżeli dobrze za to zapłacisz.

Tak oto Nestor Mocny zdobył sobie miecze i oddanie najemników. Spośród setki największych zbirów z całego królestwa zostało zaledwie siedemnastu. Król zawsze posyłał ich w największy wir walki, a oni zawsze płacili daniną z krwi. Po długiej naradzie, na której poważnie uszczuplono zapasy wina królewskiej armii, wybrano dowódcę oddziału. Został nim Siekacz, mimo, że obił pysk wszystkim, którzy oddali na niego głos. Tak też, kilka dni po przybyciu armii, powstała nowa formacja, zwana Szarą Kompanią. Król przekazał Siekaczowi patent dowódcy i wolną rękę w doborze rekrutów. Siekacz rozesłał swoich ludzi do najgorszych karczm, melin a nawet do Koloni Karnej. Wkrótce kompania stała się wzbudzającą trwogę bandą wszelkiej maści łotrów spod ciemnej maści a przewodził nimi były rycerz, najemnik i rajfur. Szara Kompania słuchała tylko króla i tylko król miał nad nią władzę. Jednak zapanować nad tą bandą potrafił tylko Siekacz. Wkrótce nazwano ich pogardliwie Sforą, której trzon stanowiła Stara Gwardia, pozostałość po kompani najemników, garstce, która zadrwiła z armii rebeliantów. Tak narodziła się legenda, która płonęła w ludzkich sercach tak jak płonąć może wiecheć słomy: mocno, lecz krótko. Wojna się skończył, ze Sfory pozostało przy życiu zaledwie siedmiu najemników a Siekacz właśnie zamierzał spotkać się z jednym z nich. Koń parsknął i stanął dęba. Jeździec wyszarpnął miecz. Pierwsza strzała trafiła wierzchowca w kłąb. Biedne zwierzę zakwiczało i rzuciło się w bok niemalże przygniatając najemnika. Siekacz zeskoczył w ostatniej chwili, potknął się w wykrocie i legł jak długi. To uratowało mu życie. Dwa kolejne pociski przeleciały tuż nad jego głową. Wojownik przetoczył się do wypełnionego błotnistą mazią wądołu.

– Niech to szlak, znowu będę musiał się wykąpać – mruknął pod nosem i rzucił kamieniem w pobliskie krzaki.

Napastnicy dali się nabrać. Trzy pociski jednocześnie przeszyły leszczynową kępę.

– Nie znoszę łuczników – mruczał Siekacz odczołgując się w stronę kniei. – Prawdziwy mężczyzna walczy oko w oko na wyciągnięcie miecza. Cholera, dlaczego ja gadam sam ze sobą?

Kiedy od zagajnika dzieliło go zaledwie kilka jardów poczuł na plecach zimny dreszcz. Instynkt jeszcze nigdy go nie zawiódł. Najszybciej jak tylko potrafił przeturlał się w stronę gęstych paproci. Strzały uderzyły w ziemię, kilka cali od niego. Może i by się udało gdyby nie pień spróchniałego drzewa, którego nie zauważył w zielonej gęstwinie. Jedynym, co ujrzał było rozgwieżdżone niebo i dziwne fajerwerki. Kiedy zamroczenie minęło uniósł się nieporadnie na czworakach. Było już jednak za późno. Strzała trafiła go w ramię. Druga przeleciała nad głową a trzecia zabiła pniak. Siekacz nie stracił zimnej krwi. Nie raz był już w podobnej sytuacji. Zerwał się błyskawicznie na nogi. Odruchowo złamał brzechwę strzały. Ujrzał wymierzone w siebie groty. Księżyc powoli niknął za chmurami. Miał szansę. Jęknęły cięciwy. Rozpaczliwie skoczył w bok. Zanim padł na ziemie zdołał rzucić nożem. Jeden z łuczników głucho zacharczał i padł na twarz. Pozostali znów zwolnili cięciwy. Wojownik stał już na nogach. Pierwsza strzała trafiła go w udo, drugą odbił mieczem. Łucznicy nerwowo zaczęli nakładać kolejne szypy. Tym razem nie zdążyli spuścić cięciw. Pierwszego ciął od góry przecinając łucznika niemalże wzdłuż. Włożył w cios całą furię. Krzyk rozdarł nocne powietrze. Drugi rzucił się do ucieczki. Siekacz zamachnął się mieczem. Długie ostrze trafiło napastnika idealnie pomiędzy łopatki. Siła uderzenia rzuciła człowiekiem niczym słomianą kukłą na młodą brzozę.

Siekacz kuśtykając dowlókł się do nieruchomego ciała. Wyszarpnął miecz i zerwał kaptur z głowy trupa. Wygolona głowa, odcisk po szyszaku, szara kolczuga.

– Tak, śmierdzi Wyzyskiem na milę – głos, który nieoczekiwanie rozległ się za wojownikiem wydawał się dziwnie znajomy. – Obstawili wszystkie przygraniczne trakty. Polują na każdego kto próbuje dostać się do fortu lub się z niego wydostać.

Siekacz podparł się mieczem i powoli odwrócił się drugą rękę przyciskając do rany.

– Dobrze znowu usłyszeć starego przyjaciela.

– Dobrze znowu zobaczyć twoją zakazaną mordę.

Przybysz zbliżył się do Siekacza. Mężczyźni uścisnęli sobie prawice.

– Nie mogłeś zjawić się wcześniej? – burknął z wyrzutem Siekacz, krzywiąc się kiedy mężczyzna bez żadnego ostrzeżenia wyszarpnął strzałę z nogi najemnika. – Co ty robisz do cholery?!

– Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. Przewiąż ranę bo nie mam zamiaru wlec cię aż do Fortu – rzucił Siekaczowi kawałek czystego płótna.

Najemnik stękając założył prowizoryczny opatrunek.

– Polujesz? – wskazał na skóry, które przybysz miał przewieszone przez plecy.

– Dobrze płacą za wilcze skalpy.

– Zostałeś myśliwym? –  Siekacz nie zdołał ukryć zdumienia.

Łucznik wzruszył ramionami.

– Coś robić trzeba. Czasy się zmieniają, ludzie też, a żyć trzeba. Dasz radę dowlec się do Fortu? – zapytał po chwili.

– Chyba nie mam wyboru – burknął Siekacz i głośno stęknął, kiedy myśliwy pomógł mu wstać. – A ty gdzie się wybierasz?

– Tamci nie byli sami. Skończę to, co ty tak nieudolnie zacząłeś.

– To nie ja zacząłem – Siekacz musiał podeprzeć się mieczem, żeby nie upaść. Widać było, że grot utkwił w kości. – Spotkamy się o świcie w Forcie.

– O ile się tam dowleczesz – zadrwił myśliwy i zrzucił wilcze skóry na ziemię. – Idź ciągle na północ. Wkrótce trafisz na wąską ścieżkę. Doprowadzi cię do strumyka. Przemyj tam ranę. Później idź brzegiem rzeczki, tak trafisz do Fortu – mężczyzna bezszelestnie ruszył w stronę traktu.

– Miło znowu cię zobaczyć, Diego – rzucił przez ramię Siekacz mląc w ustach przekleństwo. Ból z kości promieniował na całą nogę.

– Chciałbym móc powiedzieć to samo, ale odnoszę dziwne wrażenie, że niedługo będę żałował tego spotkania, Szary Wilku.

 

***

 

Siekacz jednak przeliczył nadwątlone siły. Kiedy doszedł go szmer strumienia, wyglądał już jak kilkudniowy trup i podobnie cuchnął. Opatrunek jak i nogawka spodni były mokre od krwi i chyba też od moczu. Wojownik z westchnięciem zwalił się twarzą w zimną wodę, która na chwilę przywróciła jasność umysłu. Lodowata woda zwęziła naczynia krwionośne, ukoiła ból i wyziębiła organizm.

– Cholera, muszę iść dalej – zadygotał zębami i wywlókł się na czworakach na brzeg.

Przewrócenie się na plecy i stęknięcie z bólu pochłonęły resztki sił. Wbił tępe spojrzenie w rozgwieżdżone niebo.

– Umrę jako kretyn wpatrując się w gwiazdy – mruknął i na chwile przymknął oczy. Kiedy ponownie je otworzył nocne niebo i gwiazdy przybrały wygląd pryszczatej twarzy czarnowłosego młokosa.

– Tu jest! – krzyknął chłopak głosem zdradzającym, że właśnie przeszedł mutację. – Szybko, on ledwo zipie!

Po chwili do pryszczatej twarzy dołączyła zielonooka bogini.

– To ty… – zdołał wyszeptać Siekacz i stracił przytomność.

 

***

 

Obudził go mocny zapach kawy i ból w nodze. Spróbował się podnieść, ale natychmiast tego pożałował. Na tyle na ile pozwoliła obolała szyja rozejrzał się po pomieszczeniu. Leżał na miękkim sienniku w niewielkiej izbie. Na zbitych z nie okorowanych bali ścianach wisiały wilcze i niedźwiedzie skóry. Na wystrój wnętrza składał się prosty stół, dwa zydle i wiadro na fekalia. Z izby prowadziło tylko jedno wyjście, przez które leniwie sączyły się promienie słońca. Skórzana zasłona przesłaniająca dziurę w ścianie podniosła się i słoneczny blask na chwile oślepił najemnika. Ktoś się nad nim pochylił. To był Diego.

– Wyglądasz i cuchniesz jak trup – powiedział stary przyjaciel marszcząc nos. – Straciłeś sporo krwi, na szczęście Nia wyłuskała grot. Przez kilka dni raczej nikogo w tyłek nie kopniesz tą nogą, ale wyżyjesz.

– Poczułbym się lepiej po przepłukaniu gardła – wycharczał nie swoim głosem Siekacz. Popękane wargi piekły niemiłosiernie, kiedy Diego przytknął do ust gąsiorek, ale ciepło, które rozlało się w brzuchu i paliło trzewia było tego warte.

– Wystarczy – zadecydował myśliwy i zakorkował bukłak. – Nie będę wlewał w ciebie dobrego samogonu dopóki nie upewnię się, że go nie zmarnujesz.

– Przecież powiedziałeś, że wydobrzeję. A bimber w moim przypadku przyspiesza regenerację.

– Raczej degenerację szarych komórek – prychnął myśliwy. – Po jaką cholerę pchałeś się do fortu?

– Przecież wiesz.

– Tak, widziałem ogień. Nie mogłem wyruszyć. Mam pewne… zobowiązania – dodał jakby usprawiedliwiającym tonem.

– Ty? Chyba nie mówisz o tych kilku zapchlonych skórach?

– Nie. Ale to nie twoja sprawa. Każdy wybrał własną drogę, przyjacielu.

– Właśnie widzę, że zrobił się z ciebie zramolały kłusownik.

– A z ciebie cholerny pijaczyna.

– Przecież zawsze nim byłem – mruknął Siekacz i zdobył się na wysiłek, żeby rozciągnąć usta w uśmiechu.

Diego spojrzał na przyjaciele z dziwnym błyskiem w oczach.

– Jutro wyruszymy do Fortu. Nia i Ash zmajstrowali nosze, które pociągnie twoja chabeta.

– Przynajmniej nie obiję sobie tyłka w siodle – skwitował Siekacz i bezwiednie zamknął oczy. Powieki strasznie mu ciążyły, ból w nodze rozlewał się pulsującym ciepłem na całe ciało. A może to gorzałka zaczęła działać.

– Śpij przyjacielu – doszedł go ponury głos Diego i Siekacz znowu zapadł w czarną nicość.

 

***

 

Kiedy ponownie odzyskał przytomność zagryzł zęby do krwi. Prowizoryczne włóki, na których leżał bezlitośnie obijały się o kamienie i pnie, a ranę palił żywy ogień. Siekacz odruchowo pomacał nogę i wyczuł gruby opatrunek.

– To specjalna maść – doszedł go śpiewny głos. – Wdało się zakażenie. Im bardziej piecze tym lepiej.

– Niech cię szlak, dziewko – warknął bezsilnie najemnik i z naburmuszoną miną skrzyżował ręce na piersiach. – Robisz to specjalnie, nienawidzisz facetów i przez to wyżywasz się na mnie.

– Nienawidzę głupców, którzy po nocy pałętają się po podejrzanych traktach – skwitowała marszcząc nosek. W zielonych oczach zatańczył płomień. – Czarny i jego banda dostali to, na co zasłużyli.

– Tak, ja też.

– Sam jesteś sobie winien. Po co pchałeś się do Fortu?

Miała rację – przyznał w myślach najemnik. I to go najbardziej denerwowało.

– Zejdź mi z oczu.

– Ani mi się śni. Obiecałam Diego, że dowiozę cię do Fortu w jednym kawałku. Poza tym – dodała ze złośliwym uśmiechem. – Cuchniesz tak, że nawet komary omijają nas szerokim łukiem. Mniej spuchnę od twojego bełkotu niż od ugryzień tych wstrętnych robali.

-Nie potrzebuję pomocy zarozumiałej dziewuchy z cyckami na wierzchu – odciął się Siekacz.

– Czy wszyscy mężczyźni są idiotami? – zapytała nie wiadomo kogo Nia i zawróciła konia.

Siekacz nie znosił bezsilności. A teraz był bezsilny i do tego zdany na łaskę tej dziewuchy. Zmeł w ustach przekleństwo i zamknął oczy. Jednak ból w ranie nie pozwalał zasnąć ani tym bardziej zebrać myśli.

– Gdzie jest Diego? – warknął w nadziej, że ktoś go usłyszy.

– Pojechał przodem – doszedł go po chwili głos pryszczatego chłopaka. – Musi przygotować medyka na twój przyjazd.

– Przygotować?

– Ten stary zboczeniec ciągle jest zalany – wpadła chłopakowi w słowo Nia. – A jak nie jest to ugania się za dziewkami.

– Już się cieszę na to spotkanie – mruknął Siekacz i znowu zapanowała cisza.

– To ty stałeś w cieniu drewutni, kiedy nadjechała banda Czarnego? – rzucił z głupia frant Siekacz.

– Tak – odparł po chwili nazbyt pewny siebie chłopak. – Trafiam jaskółkę w locie…

– Raczej latająca krowę – Nia znowu wtrąciła trzy grosze. – I to ciężarną, wzdętą jak rybi balon.

– Przecież trafiłem jednego z bandy Czarnego – obruszył się chłopak.

– Bo był idiotą – skwitowała dziewczyna. Siekacz stwierdził, że dziewczyna coraz bardziej go drażni. – Sam się nadział na strzałę.

– Trafiłem tam gdzie mierzyłem! – upierał się z zawzięta miną Ash. Widać było, że on też ma dość Nii.

– Szkoda sobie język szczepić na gadanie z babą – Siekacz postanowił wesprzeć chłopaka. – Pewnie brakuje jej czegoś pomiędzy nogami.

– Tylko czegoś co mogłabym poczuć – odparowała bez zastanowienia.

Siekacz nic nie odrzekł. Prychnął tylko i odwrócił głowę w drugą stronę.

– Tak myślałam. Wielki, nieustraszony wojownik a boi się kobiet – nie ustępowała dziewczyna. – Jesteś żałosny. Miałeś kiedyś kobietę czy może wolisz chłopców, takich jak Ash?

– Miałem, ale zginęła w płomieniach razem z dzieckiem – Siekacz sam nie wiedział, dlaczego to powiedział, ale nie potrafił już zahamować potoku słów. Za długo zżerało go to od środka. – Najpierw zabawiła się z nią cała drużyna najmitów. Później pobili ją do nieprzytomności, oblali naftą i wrzucili do chaty. Chłopczyk nazywał się Mika. Miał dziewięć miesięcy, widziałem go tylko raz zanim odjechałem na północ z karawaną, którą ochraniałem. Rozbili mu głowę o kamień. Później podłożyli ogień. Kiedy wróciłem, zostały już tylko zimne zgliszcza. Wytropiłem wszystkich, zabiłem każdego z nich, robiłem to bardzo powoli. To była ostatnia kobieta jaką miałem –zakończył i zamknął oczy.

To dziwne, ale Siekacz poczuł niewysłowioną ulgę. Nigdy nikomu o tym nie powiedział. Nię zamurowało. Oblała się rumieńcem i wściekle okładając konia ruszyła przed siebie. Ash chrząkną i zwiesił głowę. Jednak co chwilę zerkał na rannego mężczyznę. Trudno mu było pojąć, że ludzie mogą sobie wzajemnie wyrządzać tyle krzywdy. Siekacz uśmiechnął się do wspomnień. Jeszcze raz ujrzał ukochaną z dzieckiem w ramionach. Machała na pożegnanie czerwoną chustką, tą samą, którą miał teraz obwiązaną szyję. Zanim zasnął usłyszał jeszcze płacz dziecka i huk pękających od żaru krokwi.

 

***

 

Do fortu dotarli przed wieczorem. Nia wprowadziła ich przez ukrytą furtę za krzakiem bzu. Ash odprowadził wierzchowce przez główną bramę. Nia podtrzymywała Siekacza i pomogła najemnikowi przedrzeć się przez krzaki. Furta na pierwszy rzut oka pozbawiona była klamki i zawiasów, otwierała się po wciśnięciu w puste miejsce odłupanej cegły ukrytej pod spróchniałym pniem. Siekacz ledwo się wlókł. Kilka razy prawie udało mu się przewrócić, ale zadziwiająco silna jak na swój wygląd dziewczyna nie puściła i zdołali utrzymać równowagę. Siekacz czuł jej zapach i z uporem odganiał myśli, które nagle zaczęły się kotłować w umęczonej głowie. Nia od ostatniej pogawędki nie odezwała się ani słowem. Unikała też wzroku najemnika. W końcu dotarli do wzniesionej na kamiennym murku chaty z bali. Nia uderzyła w grube dębowe drzwi, które natychmiast stanęły otworem. Diego z ponurym wyrazem twarzy podparł Siekacza z drugiej strony i razem zaciągnęli rannego do łoża. Delikatnie ułożyli mężczyznę na zwierzęcych skórach. Nia była już przy drzwiach, kiedy rozległ się ledwo zrozumiały charkot najemnika:

– To nie twoja wina – Diego marszcząc brwi spojrzał na dziewczynę nic jednak nie powiedział. – Dziękuję za uratowanie życia.

Nia bez słowa skinęła głową i szybko wyszła na zewnątrz.

– Chyba coś mnie ominęło – mruknął Diego i ściągnął kocioł z bulgoczącym wywarem zawieszony nad paleniskiem.

Siekacz stracił przytomność. Kiedy znowu otworzył oczy pochylał się nad nim łysy chudzielec z największym nosem jaki w życiu widział. Siekacz mimowolnie zmarszczył nozdrza.

– Śmierdzisz gorzej niż ja – mruknął krzywiąc twarz.

Zdawało się, że łysielec w ogóle go nie słyszy. Powąchał skórę najemnika, wytarł palcem pot z jego skóry i polizał, po czym wyciągnął pękatą butelkę i pociągną solidny łyka.

– To nie tylko zakażenie. To trucizna – głos miał zachrypnięty i ewidentnie przepity. – Nazywają ją Czarną Teściową, bo zabija powoli wycieńczając cały organizm. Chorzy często  w ostatniej fazie zatrucia odchodzą od zmysłów – felczer pociągnął kolejny łyk. – Teściowa ma jeden słaby punkt: rozpuszcza się w bardzo mocnym alkoholu. Z jedzeniem w ogóle nie przyswaja się przez organizm.

– Co piłeś? – zapytał szybko Diego wpatrując się w przyjaciela.

– Po drodze trułem się wodą. Tylko w karczmie… – Siekacz na chwilę zamilkł i przetarł spocone czoło wierzchem dłoni. – Niech to szlak, Geralt. Ale dlaczego? Przecież sam mnie wezwał, bał się siepaczy Wyzyska.

– Lord pewnie złożył mu propozycję nie do odrzucenia. A nasłani gwardziści to były wkalkulowane straty. Wyzysk, gdyby tylko mógł poświęciłby własna matkę, żeby nas dorwać.

– Cholera, znałem go ponad dziesięć lat – mruknął Siekacz. – Prowadził moja oberżę…

– Masz odtrutkę? – zapytał Diego felczera nie zwracając uwagi na zbolałą minę najemnika.

– Aha, jedyną i najlepszą – uzdrowiciel rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i z uwielbieniem poklepał pękatą flaszkę. – Tylko alkohol jest w stanie wypłukać truciznę z krwiobiegu. A dokładnie duża zawartość alkoholu neutralizuje alkaloidy zawarte we krwi. Ale rzadko się zdarza, że człowiek przeżywa kurację. Zresztą to trucizna krasnoludów, tylko oni bez ofiar przyswajają alkohol, który jest w stanie rozpuścić Wdowę.

– Bez obawy, poradzę sobie, nie takie sikacze się piło – Siekacz bez ostrzeżenia wyrwał felczerowi butelkę i za jednym zamachem wychylił resztę zawartości.

Uzdrowiciel zrobił przerażoną i zarazem zdumiona minę.

– Przecież to czysty spirytus – jęknął z wyrzutem na twarzy.

– Ujdzie, piłem już mocniejsze trunki. Chyba spodoba mi się ta kuracja.

– W to nie wątpię – wtrącił Diego. – Zorn, później przyślę ci antałek z samogonem.

Twarz felczera znowu się rozpromieniła. Uścisnął prawicę Diega i mocno potrząsnął.

– Uważaj tylko, żeby nie przesadził – ruchem głowy wskazał, kogo ma na myśli. – Litr dziennie powinien wystarczyć w zupełności.

– Jak długo to będzie trwało? – zapytał Diego.

– Góra dziesięć dni. A jeżeli ma silny organizm to z osiem. Pamiętaj litr dziennie, ani kropli więcej – powtórzył Zorn, wytarł wielki nos brudną chustką i bez pożegnania wyszedł z chaty.

– Zrujnujesz mnie, Wilku – skwitował Diego i wyciągnął z kufra spory gąsiorek. – Dzisiaj napiję się z tobą. Obu nam przyda się taka kuracja.

– Miałem nadzieję, że to powiesz – zaśmiał się z grymasem bólu na twarzy Siekacz i znowu stracił przytomność.

 

***

 

Kiedy oprzytomniał czuł, ból w każdym zakamarku świadomości, ale przestał się pocić. Kuracja zaczynała działać. Z trudem zwlókł się ze skór i stanął na drżących nogach. Równowagę zachował tylko dzięki kosturowi, który pewnie Diego postawił przy łóżku. Na wpół idąc, na wpół wlokąc się wyszedł przed chatę. Słońce chyliło się już ku zachodowi jednak życie w Forcie jeszcze nie zamarło. Siekacz nie sądził, że osada tak się rozrośnie. Wszystkie domy w obrębie murów zostały odbudowane i zamieszkane. Do tego powstało kilkanaście nowych chat. Zauważył spory spichlerz, nową studnię, rozbudowaną stajnię a nawet karczmę. Kurczowo trzymając się kija usiadł na schodach. Ludzie, którzy go zauważyli zaraz odwracali wzrok. Nie dziwił się. Wyglądał jak trup, cuchną śmiercią i uryną.

– Ta osada to ich nowy dom – rzekł Diego przysiadając się obok towarzysza. Siekacz nawet nie usłyszał, kiedy przyjaciel nadszedł. – Większość to uciekinierzy ze spalonych gospodarstw i wiosek pogranicza. Mamy kowala – dopiero teraz Siekacz zdał sobie sprawę, że cały czas słychać miarowe uderzenie młota o kowadło. – Felczera już poznałeś. Są stolarze, krawiec a nawet alchemik. Fort dostał też nową nazwę. Ludzie ochrzcili osadę Nadzieją.

Siekacz nic nie odpowiedział tylko skinął głową.

– Postanowiłem się tutaj osiedlić i pomóc tym ludziom – kontynuował Diego. – Poluję i zaopatruję osadę w mięso. Uczę też Asha i Nię, już niezgorzej radzą sobie w kniei.

– To twoja córka – najemnik bardziej stwierdził niż zapytał.

– Skąd wiesz? – Diego wyraźnie się zmieszał.

– Ma oczy matki.

– Tak, Nia to moja córka – powiedział po chwili Diego wbijając wzrok w dal. – Kiedy dowiedziałem się, że na Pograniczu szaleje zaraza natychmiast wyruszyłem z powrotem. Polowałem wtedy w Czarnych Górach. Kiedy dotarłem na miejsce zastałem tylko zgliszcza. Lord nałożył na osadę kwarantannę. Zabił deskami bramę, żołnierze otoczyli kordonem wieś i zaczęli strzelać zapalonymi strzałami. Nikt nie zwracał uwagi na krzyki żywych, chyba, że próbowali uciec przed śmiercią w płomieniach – tych zabijano bez żadnych skrupułów. Ponad połowa mieszkańców nie zachorowała, ale to nie było ważne. Nigdy nie znalazłem w zgliszczach tego, co zostało z Livii. Myślałem, że Nia też zginęła, miała wtedy siedem lat. Nie wiem dlaczego, ale ruszyłem do Fortu. Nie masz pojęcia co poczułem kiedy zobaczyłem Nię bawiąca się z innymi dziećmi na dziedzińcu. Storm, kowal, ocalił swoją rodzinę bo kuźnia znajdowała się poza osadą. Kiedy przybyli żołdacy Nia bawiła się z jego dziećmi. Storm zdołał zbiec zanim rozpętało się piekło. Nia nie wiedziała co stało się z matką. Powiedziałem jej o tym dopiero dwa lata temu. I żałuję, że to zrobiłem. Od tego czasu nie myśli o niczym innym niż zabicie Lorda Pogranicza. Ta dziewczyna ma gorącą głowę i obawiam się, że zrobi jakieś głupstwo. Jest wszystkim, co mam – Diego spojrzał na przyjaciela. – Rozumiesz?

Siekacz znowu skinął głową. Słowa nie były potrzebne.

– Z czasem przybyło więcej uciekinierów. Okazało się, że Wyzysk obłożył podobną kwarantanną kilka osad i kilkanaście gospodarstw rolnych. Bezkarnie zabił setki ludzi. Postanowiłem, że zostanę i zaopiekuję się Nią. Odbudowaliśmy Fort, ludzi ciągle przybywało. To, co widzisz to tylko część. Nadzieja liczy sobie teraz ponad dwieście domostw, większość rozrzucona jest poza palisadą.

– Sporo – odezwał się Siekacz. Głos ciągle mu drżał, ale mówił wyraźnie. – Teraz rozumiem dlaczego Wyzysk tak się na was zawziął. Ale ta sielanka nie będzie trwała wiecznie przyjacielu.

– Wiem. Dlatego zorganizowałem oddział straży. Razem ze Stormem uczymy ludzi jak się obronić. Oddział liczy ponad sto osób i radzą sobie całkiem znośnie. Naprawiliśmy umocnienia, palisadę i fosę. Przygotowaliśmy też trochę niespodzianek. Storm zbudował kilka balist i katapult. Mamy nawet skorpiony. Dookoła osady jest sporo pułapek, głównie wilcze doły. Tylko mieszkańcy wiedzą o ich rozmieszczeniu. Cały czas okolicę patrolują dwuosobowe oddziały zwiadowców. Uwierz mi, jesteśmy przygotowani na to, aby bronić swojego domu.

– Motywacji wam nie brakuje, ale nie zapominaj, że większość z tej twojej armii to chłopi i rzemieślnicy. Lord wyśle zaprawionych w bojach żołnierzy i na pewno wybierze największych zabijaków. Do tego ma w kieszeni okoliczne bandy. Nie macie najmniejszych szans.

Diego zacisnął usta do krwi.

– Ale będziemy walczyć do końca – w głosie starego najemnika zabrzmiało tyle zdecydowania, że nawet Siekacz przez chwilę uwierzył w możliwość równej walki. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby Lord połamał sobie zęby na Nadziei.

– Wiem przyjacielu. Ale potrzebujecie zawodowców, ludzi, którzy poprowadzą tą twoją zgraję, którzy będą walczyć w pierwszym szeregu, którzy pokażą jak zabijać, jak zwyciężać i jak ginąć z mieczem w ręku. Większość z wieśniaków na widok uzbrojonych po zęby siepaczy Wyzyska zapaskudzi spodnie. Nie wątpię, że będą walczyć, bo mają o co, ale żeby wygrać trzeba wierzyć w zwycięstwo, nawet jeżeli jest ono nierealne. Potrzebujecie najemników, którzy za złoto będą za was przelewać krew.

– Jednego już mamy – powiedział Diego uważnie przypatrując się towarzyszowi.

– Jestem wypalonym wrakiem – Siekacz pokręcił głową i spojrzał na siny horyzont. – Umarłem wiele lat temu. Jedynym co trzyma mnie przy życiu to butelka i miecz.

– Nic nie dzieje się bez powodu – Diego położył Siekaczowi dłoń na ramieniu. – Wróciłeś na Pogranicze, dotarłeś do Fortu. Ja wierzę w przeznaczenie.

– Ale ja już nie wierzę w nic – odrzekł po długiej chwili najemnik. – Jestem złym człowiekiem. Zabijałem dla złota, dla przyjemności, dla chęci udowodnienia innym, że jestem najlepszy. A złoto przepijałem. Nie mam nic, o co mógłbym walczyć. Kiedyś wierzyłem w ludzi, w honor, w sprawiedliwość. Ale to było dawno temu… Teraz został mi tylko miecz i śmierć, która za mną podąża. Kiedy odzyskam siły – odjadę.

– To twój wybór. Pamiętaj jednak, że zło tryumfuje wtedy, gdy nie robimy nic, aby je powstrzymać.

Siekacz wzruszył ramionami, spróbował wstać jednak drżące ręce odmówiły posłuszeństwa. Diego podparł przyjaciela ramieniem. Kiedy położył się w łóżku miał w głowie mętlik i za dużo wątpliwości, żeby się nad nimi zastanawiać na trzeźwo. Ale wciąż zadawał sobie w myślach jedno pytanie, na które bał się odpowiedzieć.

 

***

 

Pół dnia przesiedział na ławeczce wygrzewając się w słońcu. Minęło już sześć dni odkąd rozpoczął kurację. Był pewien, że trucizny nie ma już we krwi jednak nie przerwał terapii. Obserwował bawiące się dzieci. Szczery śmiech, zapamiętanie, przeświadczenie, że to co robią jest najważniejsze na świecie. Jak bardzo zazdrościł im tej swobody i… niewinności. Od ostatniej rozmowy z Diego ciągle się zastanawiał, po co właściwie żyje. Nie miał żadnego celu, czuł tylko zimną pustkę, która zżerała go od środka. Szmaciana piłka upadła nieopodal ciężkiego buta. Podniósł zabawkę i przez chwilę się jej przyglądał. Podbiegła jakaś dziewczynka z wielkimi, czarnymi oczętami i wyciągnęła rączkę. Mogła mieć z pięć lat. Siekacz oddał piłkę, zdobył się nawet na uśmiech. Dziewczynka odwróciła się i odbiegła kilka kroków jednak nagle przystanęła i znowu utkwiła wielkie oczęta w najemniku.

– Zagra Pan z nami? – zapytała piskliwym głosikiem.

Siekacz spojrzał na małą z nieukrywanym zdziwieniem.

– Ja?

– Tak, Pan. Chłopcy ciągle we mnie rzucają – zaczęła. – Ale ja nigdy nie płaczę! Naprawdę. Mam już prawie sześć lat – z dumą pokazała siedem palców.

– Hmm, jesteś bardzo dzielną dziewczynką.

– Pewnie, że jestem. Wczoraj zaginęła moja lala – dziewczynka nagle posmutniała. – Nazywała się Lola. Nie miała jednej nóżki, ale i tak kocham ją najbardziej na świecie.

– Lola pewnie się znajdzie – zapewnił z chrząknięciem Siekacz i szybko rozejrzał się czy aby ktoś nie widzi jak rozmawia z dziewczynką. Pierwszy raz dziecko na jego widok nie uciekło z krzykiem. – A gdzie są twoi rodzice?

– Mamusia jest w niebie – dziewczynka posmutniała jeszcze bardziej. Spuściła wzrok i splotła rączki. Szmaciana piłka potoczyła się po ziemi. Siekacz klęknął i chwycił zabawkę. Stęknął z bólu, ale zdołał podejść do dziewczynki.

– Wiesz co kiedyś powiedziała mi moja mama kiedy byłem mały? – Siekacz kucnął przed dziewczynką i podał jej piłkę. Mała chwyciła zabawkę i z zaciekawieniem spojrzała w oszpeconą twarz najemnika. – Powiedziała mi, że zawsze przy mnie będzie. Nawet wtedy kiedy odejdzie. Powiedziała, że zawsze będzie się mną opiekować. I wiesz co myślę?

Dziewczynka pokręciła główką.

– Myślę, że twoja mamusia też się tobą cały czas opiekuje. Pewnie patrzy na ciebie z nieba i cały czas się uśmiecha. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Siekacz z trudem podniósł się na nogi. Zakręciło mu się w głowie, ale poczuł się dużo lepiej.

– Pan wcale nie jest wstrętnym śmierdzielem – zapiszczała dziewczynka uśmiechając się do zaskoczonego najemnika. – Pan jest bardzo miły. Czy mogę nazywać pana wujkiem?

– Czemu nie – Siekacz był wyraźnie rozbawiony. – A ty jak masz na imię?

– Vinnona, wujciu – dziewczynka z uśmiechem pobiegła bawić się z resztą dzieciarni, która patrzyła się na najemnika tak jak patrzy się na wściekłego psa – ze strachem i z odrazą.

Pewnie dorośli ostrzegali dzieci, żeby nie bawiły się w pobliżu tego wstrętnego śmierdziela – przemknęło mu przez myśl. I mieli racje. Gdybym miał dziecko pewnie zrobiłbym to samo. Siekacz znowu usiadł na ławie i z zapamiętaniem przyglądał się Vinnonie. Dziewczynka mimo, że była najmniejsza z całej grupy świetnie dawała sobie radę nawet z dwukrotnie większymi chłopcami, którzy próbowali zabrać jej piłkę. Przebiegała im między nogami lub po prostu uciekała klucząc jak zając.

– Uśmiechasz się – doszedł go cichy głos. Nia chodziła równie bezgłośnie co ojciec.

Siekacz zmieszał się. Dziewczyna cały czas unikała go jak ognia. Odezwała się do niego pierwszy raz odkąd zawitali do Fortu.

– E, to skurcz – mruknął najemnik. – Od samogonu drętwieją mi usta.

– Jej matka uciekła ze spalonego gospodarstwa – Nia stanęła za Siekaczem. – Siepacze Lorda dopadli ją kilka mil od Nadziei. Zgwałcili matkę na oczach córki i przybili do drzewa gwoździami. Było ich czterech. Zabiłam każdego strzałem w brzuch. Zabrałam dziewczynkę i przywiozłam do Fortu. Miała wtedy trzy lata, dopiero w tym roku zaczęła mówić.

– Po co mówisz mi takie rzeczy? – warknął Siekacz jednak po chwili zagryzł usta i dodał. – Dzieci widzą za dużo okrucieństwa – Nawet nie poczuł krwi w kącikach ust. – Nie powinno tak być.

Nia w milczeniu skinęła głową.

– Cieszę się, że wracasz do zdrowia. Wkrótce będziesz mógł odjechać – najemnik znowu wbił zamyślone spojrzenie w czarnooką dziewczynkę. – Diego powiedział, że z nami nie zostaniesz – pierwszy raz w głosie dziewczyny przebrzmiał chłód.

– To moja sprawa – burknął Siekacz. Nie wiedział, na kogo bardziej jest wściekły, na siebie czy na Nię. – Zresztą to nie moja wojna.

– A może nasza? – wybuchła dziewczyna, jednak natychmiast się opanowała. – To nie my palimy, gwałcimy i zabijamy. Naszym jedynym przewinieniem jest to, że chcemy żyć jak wolni ludzie.

Nia okręciła się na pięcie i zniknęła pomiędzy domostwami. Po chwili nadszedł Diego z misą dymiącej potrawki. Podał jedzenie najemnikowi.

– Nie jestem głodny – mruknął Siekacz.

– Musisz jeść, żeby odzyskać siły – w głosie Diego zabrzmiała ostra nuta. – Jak wyjedziesz będziesz sobie mógł robić co chcesz. Ale w Nadziei jesteś moim gościem i będziesz przestrzegał moich praw. Jak mówię, że masz jeść to lepiej jedz.

– Z wiekiem robisz się bardziej zrzędliwy – mruknął najemnik, ale bez sprzeciwu zaczął pałaszować potrawkę. – Jak myślisz kiedy Wyzysk wykona pierwszy ruch?

– Za dziesięć dni upływa termin spłaty daniny i podatków. Wtedy pewnie przyjedzie kwestor z oddziałem zbrojnych. Jak nie uiścimy daniny to weźmie ją sobie siłą.

– A ty na to nie pozwolisz – stwierdził najemnik chrobocząc łyżką po dnie pustej miski. – Mam rację? Dasz się zabić za tych ludzi?

– Nie będę sam. Odeślemy żołdaków Lorda bez zębów tam skąd przyszli.

– Wtedy przyśle całą armię. Co wtedy zrobisz?

Diego odebrał pustą miskę z rak przyjaciela i bez słowa wstał.

– Wracaj do zdrowia – rzekł po chwili. – Musisz wyjechać zanim przybędą siepacze Lorda.

Myśliwy odszedł bezgłośnie niczym duch. Siekacz siedział na ławce do zachodu słońca. Vinnona zanim poszła do domu pożegnała się z nowym wujaszkiem. Najemnik pierwszy raz od wielu lat poczuł dziwny uścisk w gardle, a perlisty śmiech po odejściu dziewczynki wciąż brzmiał w głowie. Wstał, kiedy słońce całkiem już skryło się za nierówną linią drzew.

 

***

 

Siekacz był już cały mokry od potu, ale czuł się doskonale. Tańczył z mieczem od świtu, teraz dobiegało już południe. Od dwóch dni nie wypił nawet kropli alkoholu. Nie było łatwo, ale dało się żyć. Walka pozwalała mu nie myśleć o innych problemach. Wychudzone ciało najemnika lśniło w południowym słońcu niczym posąg z brązu. Nia przyglądała się fechtującemu mężczyźnie. Jeszcze nigdy nie widziała tylu blizn na jednym ciele. Mimo to zamiast poczuć niechęć czy odrazę dziewczyna sama przyłapywała się na tym, że ciągle wraca myślami do pooranej bruzdami twarzy najemnika, który przecież mógłby być jej ojcem. Ten na pozór nieokrzesany zakapior zafascynował ją już przy pierwszym spotkaniu. Było w nim coś, co sprawiało, że zapadał w pamięci. Nia westchnęła i zbliżyła się do Siekacza.

– Diego chce z tobą porozmawiać – powiedziała wciąż wlepiając wzrok w tors najemnika. – Znalazł ślady przy brodzie.

Siekacz wykonał ostatnie cięcie i głośno dysząc oparł się na mieczu. Drżącą ręką wytarł pot z czoła zalewający oczy. Ale twarz mężczyzny aż promieniowała radością. Najemnik był w doskonałym humorze.

– Taka ładna pogoda a ten stary pryk tylko włóczy się po lesie – Siekacz z trudem naciągnął bluzę. Dopiero teraz poczuł ból w mięśniach i stawach. Grymas na twarzy zdradzał, że najemnik przesadził z intensywnością treningu. – Cholera, mam nadzieję, że się tam dowlokę.

– Pomogę ci – zaoferowała się dziewczyna i zanim spostrzegła co się dzieje przywarła do Siekacza. Jedno muśnięcie ust, łomot serca i drżenie ciał.

Przewrócili się na ziemię, natychmiast zniknęli w wysokiej trawie. Siekacz nie mógł złapać tchu, usta dziewczyny były gorące i zdawały się być wszędzie. Najemnik delikatnie, choć zdecydowanie odsunął Nię od siebie. Dziewczyna spłoniła się jak podlotek i skoczyła na równe nogi.

– Przepraszam – wyjąkała poprawiając potargane włosy. – Nie wiem co mnie napadło … To…

– To było całkiem przyjemne – przerwał Siekacz.

– To moja wina – Nia pomogła mu wstać. Kiedy dłonie znów się zetknęły dziewczyna poczuła dreszcz na plecach. – Przepraszam…

– Nie przepraszaj, chyba, że tego żałujesz? – Siekacz rozciągnął usta w szczerym uśmiechu. – Gdybym nie był trzeźwy to pewnie by się to inaczej skończyło.

Dziewczyna fuknęła jak kotka, ale po chwili uśmiech rozpromienił jej twarz. To dziwne, ale Siekacz poczuł się tak, jakby znał dziewkę od dawna. Nia poczuła ulgę. Wiedziała, że musi to zrobić. W tym mężczyźnie było coś, co nie pozwalało jej spać po nocach. Mimo wszystko spróbowałam – przemknęło przez myśl młódki. – I nie żałuję.

– Chodźmy już, bo Diego czekając na nas gotów jeszcze zapuścić korzenie – zaproponował Siekacz. – Prowadź, tylko już się na mnie nie rzucaj, bo następnym razem mogę stawiać mniejszy opór.

– Bez obawy – odparła Nia filuternie się uśmiechając. – Miałeś swoją szansę, drugiej nie dostaniesz.

– To się jeszcze okaże. – zakpił Siekacz i beztrosko klepną dziewczynę w tyłek. A przynajmniej spróbował, bo Nia wywinęła się w zwinnym piruecie i pokazała mu język.

Nagle do najemnika dotarło, że stali się przyjaciółmi. Siekacz nigdy w życiu nie czuł się tak jak w tej chwili. W końcu znalazł miejsce, w którym chciałby dożyć spokojnej starości.

– Chyba za bardzo mięknę na starość – mruknął pod nosem tak, aby dziewczyna nie usłyszała.

 

***

 

Kiedy dotarli do Diego ten piekł nad niewielkim ogniskiem upolowanego zająca.

– Ktoś z wioski współpracuje z ludźmi Lorda – powiedział myśliwy nie podnosząc głowy. – Znalazłem ślady i miejsce spotkania. Zdrajca zacierał ślady, ale niezbyt udolnie. Obawiam się, że możemy mieć jutro spore problemy.

– Lord pewnie obiecał im łaskę, brak restrykcji, może nawet ziemię na własność – Siekacz z westchnięciem ulgi zwalił się na miękki mech dwa jardy od ogniska. Nia bez słowa stanęła za najemnikiem. – Ale jak to ma w zwyczaju nasz „szlachetny” Wyzysk, umowy nie dotrzyma. Tylko wtedy będzie już za późno dla mieszkańców Nadziei. Na szczęście ty już tego nie zobaczysz.

Nia spojrzała ze strachem na ojca.

– Nie rozumiem… – zaczęła, ale jedno spojrzenie Diego sprawiło, że posłusznie zamknęła usta.

– Nic nie dzieje się bez powodu – zaczął myśliwy dorzucając bierwion do ogniska. – Wiem, co muszę zrobić. Tylko jedna osoba w Forcie zostawia tak głębokie ślady. Wiem, kto nas zdradził, ale obawiam się, że jest już za późno. Ludzie Lorda pewnie poznali rozmieszczenie wilczych dołów i wiedzą gdzie odnaleźć bezpieczne przejścia i furtę. Nie mamy wyboru. Albo zabijemy poborcę i wszystkich siepaczy, albo damy się zabić.

– I raczej będziemy musieli to zrobić bez pomocy wieśniaków – dodał Siekacz wsadzając źdźbło do ust.

– My? – Nia wyraźnie zdziwiona spojrzała na najemnika. – Przecież chciałeś wyjechać? Zdaje się, że to nie twoja wojna – dodała chłodniejszym tonem.

– Owszem, nie moja, ale nie pozwolę w tak głupi sposób zginąć przyjacielowi – skwitował Siekacz i rzucił okiem na skwierczącego zająca. – Burczy mi w brzuchu.

– Przybędą o poranku – powiedział z pewnością w głosie Diego i powoli wstał. – Myślę, że będzie ich około trzydziestu. Lord na pewno wybrał do tej roboty największych zabijaków. Nie mamy szans, ale musimy spróbować.

– To, co z tym zającem? Zaraz umrę z głodu a wtedy na pewno nie będziesz miał ze mnie pożytku.

– Trochę się spiekł, ale z tego, co pamiętam lubisz jak pieczyste trzaska między zębami – Diego odkroił tylną nogę i rzucił najemnikowi. – Jutro dla odmiany będzie krwista pieczeń.

– Nie możecie walczyć we dwóch! – sprzeciwiła się Nia. Nawet groźne spojrzenie ojca nie zamknęło ust dziewczynie. – Pomogę wam! Ash i kilku innych też. Kowal Storm…

– To Storm jest zdrajcą – przerwał jej ojciec. – To jego ślady. A jeżeli Storm zdradził, to nie możemy liczyć na żadną pomoc ze strony wieśniaków.

– Tego nie bądź taki pewien – wtrącił Siekacz. – Może ktoś się jeszcze zjawi. Ogień był dobrze widoczny.

– Zobaczymy – mruknął Diego i cisnął patyk do ognia. – A ty dziewczyno masz się od tego trzymać z daleka.

– To się dopiero okaże! – fuknęła gniewnie Nia, odwróciła się na pięcie i zniknęła w kniei.

– Cały tatuś – mruknął Siekacz, ale na widok spojrzenia przyjaciela, z zapamiętaniem oddał się pałaszowaniu pieczystego.

 

***

 

Siekacz wstał tuż przed świtem. Nie mógł zasnąć. Myślał. A to ostatnimi czasy rzadko mu się zdarzało. Przynajmniej na trzeźwo. Nadzieja. Nic nie dzieje się bez powodu – słowa Diego ciągle wracały. Może ten stary skurczybyk ma rację? Może nadeszła właściwa pora, żeby przestać żyć przeszłością? I tak nie miał nic do stracenia. No, może prócz życia, ale to nie znaczyło więcej niż zeszłoroczny śnieg. Ile może być warte życie najemnika, wywołańca, złodzieja i podpalacza? Siekacz zaczął strugać drewniany kołek. Siedział na ławce przed domem Diego. Myśliwy nie wrócił na noc. Był pewien, że stary lis szykuje jakąś nieprzyjemną niespodziankę dla gości, którzy niebawem przybędą. W najlepszym wypadku będzie ich tylko ośmiu na jednego. Wieśniacy bali się walki bardziej niż trądu czy malarii. Siekacz doskonale ich rozumiał. Łudzili się, że jeżeli będą stać obok, Lord ich nie ukarze. Najemnik rozciągnął usta w brzydkim uśmiechu. Nigdy nie mógł się nadziwić jak ludzie mogą być naiwni. Nadzieja powoli budziła się ze snu. Trzasnęły otwierane okiennice, zapiał kur, ktoś śpiewał myjąc się w przy studni, zaskomlał kopnięty pies. Dzień, jak co dzień. Ale Siekacz doskonale wyczuwał przenikającą powietrze atmosferę strachu i oczekiwania. Psy też. Zwierzęta nerwowo kręciły się po placu, kilka razy doszło do krótkich, ale niezwykle zajadłych ataków. Ranny kundel schował się pod ławką Siekacza. Potężny brytan obnażając kły zbliżył się do najemnika. Człowiek spojrzał zwierzęciu głęboko w ślepia. Pies zesztywniał i przestał warczeć. Po chwili ze skowytem i podwiniętym ogonem uciekł pomiędzy zabudowania. Siekacz podrapał za uchem rannego psa. Był to leciwy wilczur. Jednego ucha nie miał wcale, drugie było postrzępione. Pies spokojnie wylizywał ranę na tylnej nodze. Nie miał jednego oka, był chudy i mizerny. Widać były, że brał udział w wielu bitwach. Teraz był już jednak za stary, aby stawić czoła młodemu przywódcy stada
– Ty i ja przyjacielu – mruknął Siekacz wracając do strugania. – Jesteśmy tacy sami. Z jednym wyjątkiem. Ty walczysz, bo musisz, ja walczę, bo w końcu mam o co.

Najemnik sprawdził czy miecz swobodnie wysuwa się z jaszczura. Kiedy obnażył ostrze klinga zajaśniała krwawym blaskiem w świetle wschodzącego słońca. Poprzedni dzień spędził na ostrzeniu miecza i naprawianiu rękojeści. Zrobił też nowy, równy szlif. Miecz nie wyglądał jak spod młota, ale Siekacz musiał przyznać, że oręż nigdy nie wyglądała tak okazale. Znał wartość brzeszczotu, nie oddałby go nawet za furę najlepszego samogonu. Pieszczotliwym ruchem schował miecz do pochwy i odłożył oręż na ławę. Zaczął oględziny tarczy. Powyginana, obtłuczona, ale wciąż zapewniała doskonałą ochronę. Najemnik przewiesił tarczę przez plecy i wrócił do strugania patyka, z którego mało co już zostało.

– Będą tu za dwie modlitwy – opanowany i spokojny głos należał do Diego. Najemnik znowu nie usłyszał skradającego się przyjaciela. – Dwudziestu siedmiu i kwestor. Ostatnim razem widziałem taką bandę jak jeździliśmy w Szarej Kompanii.

– To świetnie – Siekacz chwycił miecz i wstał z grymasem bólu na twarzy. Noga ciągle doskwierała tępym bólem, ale mógł już swobodnie chodzić. Musiał tylko uważać, żeby podczas walki nie przekładać ciężaru na chorą kończynę. – W końcu rozprostuję gnaty. Cholera, nie pamiętam już kiedy ostatnio zabiłem kogoś o suchym pysku.

– No cóż, zawsze jest ten pierwszy raz – zakpił Diego i wskazał na główną bramę. – Wyjdziemy naprzeciw, przed osadą jest polanka. Tam przywitamy gości z należytymi honorami.

– A ty ciągle myślisz o innych – pokręcił głową Siekacz, ale ruszył za towarzyszem. – Boisz się, że ucierpi jakiś cholerny wieśniak? Przecież oni doskonale wiedzą jak to się skończy. Ta banda myśli, że wykupią się twoją śmiercią. Zastanawiam się kto jest gorszy, siepacze Wyzyska czy ci cholerni tchórze.

– Mają swoje powody, rodziny, dobytek. Za wszelką cenę i na swój sposób bronią tego co dla nich ważne. Doskonale to rozumiem. Ale nie mam zamiaru poddać się bez walki.

– Jak tam sobie chcesz – Siekacz spojrzał na bezchmurne niebo i podciągnął pas z mieczem o jedną dziurkę. – Dzień dobry jak każdy inny żeby przelać krew.

Diego nie odezwał się ani słowem. W ciszy przemierzali osadę. Myśliwy i najemnik. Ludzie obserwowali ich ze strachem, ale też z nieskrywanym podziwem. Niektórzy kiwali głowami, spuszczali spojrzenia, ale tych było niewielu. Kiedy minęli bramę Fortu oderwał się od niej jakiś cień. Nia poprawiła kołczan i z zaciętym wyrazem twarzy rozpoczęła marsz przy boku ojca. Diego chciał coś powiedzieć, ale w końcu machnął tylko ręką. Zanim wyszli z zabudowań dołączył też Ash. Młody łucznik dogonił ich kiedy zatrzymali się na polanie przed osadą. W jednej ręce trzymał długi łuk, w drugiej kołczan ze strzałami. Czterech na prawie trzydziesty – pomyślał Siekacz mierząc wzrokiem chłopaka i Nię. – Przynajmniej zginął w dobrym towarzystwie.

– Już są – Nia wskazała grotem strzały na niewielki obłok kurzawy. Dziewczyna odeszła kilka kroków i stanęła w cieniu rozłożystej wierzby.

Mądra decyzja – pomyślał Siekacz i wyszedł przed Diego. Ash stanął po drugiej stronie traktu, ukryty w leszczynowym zagajniku.

Po chwili w obłoku kurzawy można było rozróżnić pojedynczych jeźdźców. Jechali w dwóch szeregach. Kiedy zbliżyli się na dwadzieścia jardów spomiędzy zabudowań wychynęło kilkunastu wieśniaków z olbrzymim kowalem na czele. Storm miał ponurą twarz. W skórzanym fartuchu i z młotem w ręku wyglądał jak patron płatnerzy, jeden z bogów Ognia, Gorm. Widać było, że zdrada kosztowała go wiele. Diego przelotnie spojrzał na Storma, kąciki ust myśliwego zadrgały w ironicznym uśmiechu, po czym znowu utkwił zimne spojrzenie w kondukcie jeźdźców. Siekacz oparł się o pień drzewa, tuż przy trakcie i beznamiętnym spojrzeniem lustrował przybyszów. To nie był regularny oddział, prawie każdy ubrany był inaczej, a arsenał, jakim się obwiesili pochodził ze wszystkich zakątków świata. Większość nosiła skórzane pancerze, kilku pod kurtami skrywało kolcze zbroje. Tylko jadący na czele dowódca nosił napierśnik z naplecznikiem i płytowe naramienniki. Tuż obok kłusował wysoki jak tyczka jegomość w powłóczystych szatach. Wyglądał jak wzorcowy poborca podatków. Kwestor skinął na dowódcę oddziału a ten podniósł w górę zaciśniętą pięść. Jeźdźcy zatrzymali się w miejscu. Dowódca bez słowa zatoczył ręką okrąg. Oddział sprawnie rozsypał się w tyralierę, jeźdźcy zeskoczyli z siodeł i czekali. Siekacz przyglądał się twarzom napastników. Kilka z nich znał z widzenia, kilka z listów gończych. Wszyscy byli zabijakami z zamiłowania. Najemnik wypluł źdźbło trawy i leniwie oparł rękę na jelcu miecza. Niektórzy też go poznali i zauważył, że spojrzeli niepewnie po towarzyszach. Tak bali się, a to dobry znak. Dowódca oddziału wraz z kwestorem nie zsiadając z wierzchowców zbliżyli się do Diego.

– Z rozkazu hrabiego Normana Walf, Lorda Pogranicza, osada ta została obłożona grzywną i od każdej głowy zostanie zapłacona należność dwóch srebrnych, od każdego zwierzęcia pięć miedziaków. Każda zagroda zapłaci za ochronę swych dóbr ruchomych i nieruchomych dziesięć srebrnych. Rejestracja statusu osady to sto złotych. Zaległe, niezapłacone podatki, razem z procentami to dwieście pięćdziesiąt złotych zaokrąglone wzwyż na korzyść skarbu państwa. Wzywam was do natychmiastowego uregulowania zapłaty.

– Tutaj jest pięćset złotych – Storm wyszedł przed tłum i rzucił na ziemię sporą, skórzaną sakwę. – Nie chcemy żadnych kłopotów. Jesteśmy – kowal zacharczał jakby słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. – Lojalnymi sługami Jego Lordowskiej Mości. Kolejne podatki zostaną uiszczone w terminie.

– Mądra decyzja – kwestor skinął głową, dowódca najechał na kowala, który z jeszcze bardziej ponurą minął cofnął się o kilka kroków kurczowo zaciskając dłoń na rękojeści młota. Żołdak z szyderczym uśmiechem chwycił sakwę i zawrócił konia.

– To jeszcze nie wszystko – kwestor zmierzył wzgardliwym spojrzeniem Diego. – Każdy kto ośmielił się zabić pogłowie w królewskim lesie zostanie skazany na dyby i dziesięć batogów. Brać go! – poborca wskazał kościstym palcem Diego.

– Zdaje się, że jesteś myśliwym – dowódca miał ochrypły i nieprzyjemny głos z twardym akcentem. Szeroki miecz u boku zdradzał, że pochodzi, z któregoś, z południowych księstw. – Czy przyznajesz się do zarzutu kłusownictwa w królewskim lesie?

– Nie – odrzekł obłudnie Diego. – Nigdy w życiu nie kłusowałem w królewskim lesie.

– Cuchniesz jak kłamca, a nos jeszcze nigdy mnie nie zawiódł – warknął dowódca zbrojnych.

– Brook, przestań dyskutować z tym prostakiem. W dyby go! – rozkazał mocnym głosem kwestor.

Żołdak miał już wbić ostrogi w boki konia, kiedy ostry głos Diego osadził go na miejscu.

– Nigdy nie polowałem w królewskich lasach – powtórzył myśliwy niedbałym ruchem przesuwając łuk bliżej ramienia. – Prawa do okolicznych ziem i lasów zostały mi nadane przez króla Nestora Mocnego za zasługi, które oddałem koronie kiedy ty gwałciłeś dziury po sękach. Fort, wszystkie pola i łąki w zasięgu wzroku, lasy aż do Doliny Zielonej Wody, są moją własnością. Wasz Lord może sobie swój ukaz wsadzić w dupę i zakasłać.

Brook tylko czekał na prowokację. Wyszarpnął miecz i dał znać ludziom, którzy zwartym szeregiem ruszyli do przodu. Storm i coraz większy tłum gapiów w milczeniu czekali na rozwój wypadków. Nagle Brook osłonił twarz dłonią i spojrzał na trakt. Na czarnym jak noc wierzchowcu zasiadał jeździec przybrany w ciemne wełniane spodnie i nabijaną ćwiekami kurtę. Zakurzone buty miał dziwny krój. Siekacz wiedział, że plemiona z dalekiej północy wyrabiają takie obuwie a noszą je wojownicy, którzy odbyli rytuał Czarnego Ostrza. Nagi wojownik musi przejść przez zasnutą mrokiem pieczarę, w której pełno jest czarnych i ostrych jak brzytwa wahadeł. Zaledwie co dziesiąty śmiałek wychodził z tego w jednym kawałku. Czarny kaptur skrywał twarz jeźdźca. Siekacz był jednak pewien, że wie kto dosiada karego rumaka. Rękojeści mieczy wystające sponad ramion i pod biodrem pokryte były macicą z czarnej perły. Tylko jedna osoba nosiła broń w taki sposób i o takiej wartości.

– Sher Morghar – powiedział Brook jakby wypluł szczyny. – Byliśmy pierwsi. To nasz jeniec – wskazał sztychem miecza Diego.

– Nie po tego tu przybyłem – rozległ się cichy i zachrypnięty głos, jakby jego posiadacz miał problemy z krtanią. Jeździec zwinnie zeskoczył z siodła i ruszył w stronę Siekacza, który beztrosko opierał się o pień drzewa. Zabójca zatrzymał się kilka kroków przed najemnikiem.

– Długo kazałeś na siebie czekać – powiedział na pozór spokojnie Siekacz. Wiedział, że właśnie zobaczył własną śmierć, ale nie miał zamiaru poddać się bez walki. Niewielu było szermierzy, których nie mógłby pokonać w walce. Ale ten, który właśnie przed nim stał nie miał sobie równych. Był chodzącą legendą, ostatnim z klanu a do tego zabójcą, na którego usługi mogli sobie pozwolić tylko monarchowie. – Który to już raz?

– Trzeci – odparł po chwili Sher i lekko potrząsnął głową. – Tym razem nie ujdziesz mi Szary Wilku.

– Tym razem nie mam takiego zamiaru.

Mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu Sher wyciągnął zza pasa kopertę i niedbale rzucił papier pod nogi kwestora.

– Królewski rozkaz – cichy głos zabójcy zdawał się hipnotyzować. – Mam dostarczyć tego wywołańca żywego bądź martwego. A także wszystkich, którzy mu pomagali.

Diego doskonale zdawał sobie sprawę o kim łowca mówi.

– Wykonujemy rozkazy Lorda Pogranicza – bąknął zmieszany kwestor. – Ten myśliwy i jego towarzysze mają zostać pojmani i przewiezieni pod eskortą do siedziby Lorda.

– Rozkazy króla przeciw liścikowi jakiegoś Lorda? – zakpił Siekacz nie spuszczając oczu z rąk zabójcy. – Ciekawe co się teraz stanie.

Kwestor słyszalnie przełknął ślinę jednak Brook nie zamierzał odjechać z kwitkiem, zatoczył mieczem koło. Najemnicy otoczyli Diego, Siekacza i zabójcę. Kwestor ocierając koronkową chustką pot z czoła odjechał poza pierścień kordonu i ze strachem w oczach spoglądał na obróconego do niego plecami Shera.

– Daję wam jedną modlitwę – cichy głos zabójcy dotarł do każdego. – Później was zabiję.

– Trzydziestu na raz nie zabije nawet sama Śmierć – warknął Brook zeskakując z konia. – Słyszałem o tobie. Nie jesteś lepszy niż ci tutaj. Znam miejsca gdzie za twoją głowę wyznaczono okrągłą sumkę…

Sher nieuchwytnym dla oka ruchem wyrzucił do przodu prawą rękę. W czoło Brooka wbił się czarny nożyk. Dowódca wlepił zdziwione spojrzenie w wystającą spomiędzy oczu rękojeść i bezładnie niczym wór zboża runął na ziemię. Zanim ciało uderzyło o ziemię wzbijając tuman kurzu, w dłoniach zabójcy pojawiły się czarne jak noc miecze. Siekacz odbił się nogą od drzewa i skoczył pomiędzy dwóch najbliższych żołdaków. Miecz najemnika zaśpiewał złowrogo i dwa ciała, cięte przez pierś, jednocześnie padły na ziemię. Pozostali najemnicy z krzykiem rzucili się do ataku. Diego szył nie mierząc, cofając się pod osłonę drzewa. Nia i Ash też nie próżnowali. Siekacz oparty o pień drzewa odpierał ataki trzech napastników. Jednak tego co robił Sher nie sposób było opisać. Zabójca zdawał się pojawiać w kilku miejscach naraz. Czarne klingi siały spustoszenie wśród żołdaków Lorda. Krótkie, oszczędne ciosy zawsze sięgały celu. Mimo, że napastnicy otaczali go ze wszystkich stron, zabójca zdołał parować ciosy lub po prostu się przed nimi uchylał i natychmiast uderzał. Walka trwała najwyżej dwadzieścia uderzeń serca. Siekacz wyciągną zbroczony krwią miecz z brzucha ostatniego z napastników i szybko rozejrzał się po pobojowisku. Wokół zabójcy walało się kilkanaście ciał. Niektóre jeszcze drgały. Sher stał w kałuży krwi i wbijał czarne jak noc oczy w dyszącego najemnika. Zabójca nawet się nie spocił. To nie może być człowiek – przemknęło Siekaczowi przez myśl i pierwszy rzucił się do ataku. Sher czekał do samego końca. Siekacz wolną ręką wydobył sztylet i zamarkował poziome cięcie mieczem po czym błyskawicznie uderzył lewą trafiając w… pustkę. Tam gdzie powinien stać zabójca było tylko powietrze. Ash i Nia uratowali mu życie. Oboje równocześnie spuścili cięciwy. I oboje z niedowierzaniem spoglądali na odbijane przez czarne ostrza strzały. Siekacz zamachnął się i uderzył za plecy, okręcając się w miejscu. Ugięła się pod nim nie zaleczona noga, miecz natrafił na stal i pękł tuż przy samej gardzie. Sztych czarnego ostrza oparł się o pierś najemnika. Jednak śmiertelny cios nie nadszedł.

– Twój miecz – stwierdził beznamiętnie zabójca. Siekacz spokojnie spojrzał w twarz śmierci. Kaptur zabójcy opadł na plecy ukazując najstraszliwsze oblicze jakie najemnik widział w życiu. Prawa połowa twarzy był okropnie zdeformowana, nosiła ślady po oparzeniach. Widać było kawałek kości nosowej. Lewe lico mogłoby być bite na dziesięciozłotowych monetach. Szlachetne i wyraziste rysy miały spokojny, niemal melancholijny wyraz. Tylko oczy zabójcy ziały bezdenną i zimną pustką.

– Twój miecz – powtórzył cicho Sher.

– Złamany – stwierdził Siekacz, jakby oznajmiał, że dzisiaj jednak nie będzie padać. – Możesz mnie spokojnie zarżnąć.

Zabójca stał jeszcze przez chwilę w bezruchu po czym szybkim ruchem schował miecze do pochew.

– Zakończymy to kiedy odzyskasz siły i przekujesz oręż. Do tego czasu będę twoim cieniem, Szary Wilku.

Siekacz nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Tymczasem Sher Morghar najspokojniej w świecie przeszedł ponad trupami żołdaków i wsiadł na konia. Kiedy wskakiwał na kulbakę, najemnik dostrzegł przewieszony przez pierś bandolet z nożami do rzucania. Jeżeli wierzyć temu co mówią ludzie, zabójca nosił też noże w specjalnych pochwach na przedramionach i pod pachami a także na karku. Wyglądał jak chodząca zbrojownia.

– Powiesz swojemu Lordowi, że ci ludzie są teraz pod królewską jurysdykcją. Każdy akt przeciwko nim wymierzony będzie ciosem skierowanym przeciwko królowi. A teraz precz – ostatnie zdanie podziałało na kwestora jak dobrze wymierzony policzek. Poborca głośno krzycząc wbił ostrogi w boki konia i pokłusował wzdłuż gościńca.

Sher jak gdyby nigdy nic skierował wierzchowca ku zabudowaniom Nadziei. Siekacz z sapnięciem podniósł złamany miecz i utykając podszedł do Diego, który nadal śledził wzrokiem odjeżdżającego zabójcę.

– Mam ochotę się napić – powiedział Siekacz i wsparł się na ramieniu przyjaciela.

– Ja też – mruknął Diego i obaj powlekli się w stronę osady.

 

***

 

Zmierzchało już kiedy do izby wtoczył się Storm. Olbrzymi kowal, musiał schylić się, żeby nie uderzyć głową w powałę. Bez słowa rzucił na ławę worek ze złotem.

– Należy się wam – mruknął. – Wiem, że zachowałem się jak ostatni idiota, to ze strachu o bliskich. Już raz uciekaliśmy z płonącego domu – dodał zacinając usta.

– Wiem o tym – Diego zwarzył sakwę w ręku i odrzucił trzos zdziwionemu kowalowi. – Oddaj to ludziom, im bardziej przyda się złoto. Będziemy bronić Nadziei nawet przed wami jeżeli zajdzie taka potrzeba.

Twarz Storma oblała się purpurowym rumieńcem.

– Oddam złoto – rzekł po chwili zmienionym głosem. – Wiem, że teraz Lord nam nie odpuści. Ale będziemy walczyć tak długo jak będzie trzeba.

– Nia znalazła w górach dobrze ukrytą dolinę – powiedział Diego. – Kiedy nadejdzie pora ukryjemy tam kobiety, dzieci i dobytek. Dolina jest dostępna tylko od zachodu, prowadzi tam labirynt jaskiń, twoja rodzina będzie tam bezpieczna.

– Będziemy walczyć – powtórzył z mocą kowal i wyszedł.

– No to jeden problem mamy z głowy – odezwał się Siekacz nalewając wino do pustych kubków. – Został jeszcze ten cholerna zabójca.

– Myślę, że Sher bardziej nam pomógł niż zaszkodził – stwierdził Diego zaledwie maczając usta w winie.

– A to niby jak? Nasłał go sam król. Teraz to dopiero mamy przechlapane.

– Zastanów się, czy aby na pewno Sher przybył tu z rozkazu króla – dziwna nuta, która zabrzmiała w głosie myśliwego sprawiła, że Siekacz zmarszczył czoło w grymasie znamionującym zachodzące w głowie intensywne procesy myślowe.

– Nie rozumiem – powiedział po chwili najemnik wypijając duszkiem kubek wina. – Niezgorszy ten kompocik, ale nie masz przypadkiem czegoś dla mężczyzn?

– Opróżniłeś całe moje zapasy. Mam jeszcze wywar z jadu węża błotnego na wrzody żołądka.

– To już wolę tego sikacza – Siekacz dystyngowanie beknął zakrywając usta wierzchem dłoni i napełnił kubek. – To co z tym zabójcą?

– Nigdy nie słyszałem, żeby Sher nie wykonał zlecenia.

– No cóż, już trzeci raz się mu wywinąłem – bąknął bez przekonania Siekacz. – Ale mów dalej.

– Może on ci na to pozwolił?

– To bez sensu. Niby dlaczego miał by to robić?

– Nie wiem. Ale wiem jedno. Celowo złamał twój miecz. – widząc pytające spojrzenie najemnika wyjaśnił. – Uderzył tuż przy gardzie, dość wysoko ostrzem miecza. To nie był cios, bo nawet gdybyś się nie zasłonił to co najwyżej rozpruł by ci kaftan. Poza tym wyczekał z uderzeniem dopóki się nie obrócisz, wykorzystał siłę twojego uderzenia. Widziałem jak przed wypadem opuścił sztych drugiego miecza. Tego się nie robi podczas walki. Jestem pewien, że Sher zrobił to celowo – powtórzył myśliwy. – Nie wiem tylko dlaczego.

– Insynuujesz, że zabójca wcisnął mi bajeczkę o tym, że poczeka dopóki nie wydobrzeję i takie tam?

Diego skinął głową i znów zamoczył usta. Siekacz jednym haustem przechylił kubek i szybko napełnił ponownie po czym pociągnął solidny łyk.

– Nie rozumiem. Dlaczego?

– To proste. Król zapłacił zabójcy za twoją głowę. To pewne. A więc może król zrobił to celowo, bo kiedy tylko wieść gminna rozeszła się o tym, że sam Sher poluje na Szarego Wilka to pozostali myśliwi odpuścili sobie łowy. W końcu nikt nie będzie konkurował z samą śmiercią. W ten sposób król cię ochronił, bo nieoficjalnie Sher miał stać się twoim cieniem.

– Tak na pewno, a ja jestem cnotliwą tancereczką. Przecież król nas nienawidzi. To na pewno nie Dickon.

– Istnieje jeszcze inna możliwość – Diego na chwilę zwiesił głos. – Ktoś przebił ofertę króla.

– No w to jestem skłonny uwierzyć. Ale kto i po jaką cholerę?

– Tego nie wiem – myśliwy spojrzał na przyjaciela. Siekaczowi zdało się, że dojrzał w ciemnych oczach błysk niepokoju. – Na razie zostawmy to tak jak jest. Musimy odwiedzić starych znajomych. Sami nie utrzymamy Nadziei. Wyruszymy o świcie.

Siekacz rozciągnął usta w szczerym uśmiechu.

– W końcu rozprostuję gnaty, bo mało już tutaj korzeni nie zapuściłem. Nawet wiem od kogo zaczniemy…

 

***

 

Dzień był wyjątkowo pochmurny i senny. Siekacz miarowo kołysał się w kulbace, wyglądało jakby spał. Konie brnęły przez rozmiękły trakt, padało całą noc. Nad ranem deszcz przeszedł w tawernianą mżawkę. Odjechali już dziesięć mil od Nadziei, kiedy Diego szepnął do Siekacza:

– Przed nami zasadzka. Kępa leszczyn przy gościńcu.

Najemnik, który z lekko pochyloną głową jechał tuż obok myśliwego nawet nie drgnął. Tylko oczy zogniskowały wzrok na wskazanym miejscu. Rzeczywiście zauważył tam ruch i zdeptaną trawę.

– Albo to jakiś idiota, albo ktoś chce, żebyśmy go zauważyli – mruknął Siekacz i głośno ziewną.

– Stawiam na to pierwsze – stwierdził beznamiętnie Diego. – Trzeba tylko uważać na strzelców.

Siekacz skinął głową a myśliwy odwrócił się w stronę Nii, która razem z Ashem podążała kilka jardów za nimi. Dziewczyna beztrosko uśmiechnęła się do ojca i niemal niezauważalnym ruchem nałożyła strzałę na cięciwę. Siekacz zastanawiał się gdzie podział się Sher. Przez chwilę myślał, że to zabójca czeka na nich w krzakach, ale była to bardzo krótka chwila. Nagle na środek gościńca wyskoczył młodzieniec słusznego wzrostu dziarsko  wymachując mieczem.

– Stać! Oddajcie nam wszystko co macie, albo was wypatroszymy! – głosik miał już męski jednak wąs pod nosem sypną się niedawno. Miecz miał nowy, nawet nie wyszczerbiony. Siekacz szybkim spojrzeniem otaksował napastnika i nie mógł powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Młodociany bandyta był albo głupi, albo samobójcą, albo to i to.

– Rękojeść jest mokra od deszczu, to zwyczajne drewno. Żelastwo wyleci ci z ręki przy większym zamachu i co najwyżej wypatroszysz jakiś krzak – Siekacz zeskoczył z konia i powoli ruszył w stronę młodziana, który zaczął się nerwowo rozglądać na boki.

Jak na komendę z krzaków wyskoczyło pięciu kolejnych „bandytów”. Ci byli dużo starsi, mieli paskudne gęby i śmierdzieli jak stado mokrych owiec. Nagle za napastnikami zawirował jakiś cień. Najbardziej wysunięty w bok oprych padł z rozchlastanym gardłem. Zanim jego towarzysze zauważyli, że ktoś ich zabija na ziemi leżały już trzy trupy. Sher dopadł do kolejnych dwóch, z półobrotu ciął pierwszego skośnie przez pierś a ostatniego przeszył szybkim pchnięciem. Herszt bandy zaczął się cofać, jednak potknął się i legł w błocie jak długi. Upadek uratował mu życie. Niemal niewidoczny wypad, który powinien trafić go w skroń chybił celu. Zabójca bez pośpiechu zbliżał się do ostatniego z bandytów, który najszybciej jak tylko mógł czołgał się tyłem wbijając przerażone spojrzenie w zakapturzoną postać. Nagle uciekinier uderzył w coś twardego a po chwili to twarde coś walnęło go w nerki. Chłopak zawył, zdołał się jednak przeturlać i wstał trzymając miecz jak najdalej przed sobą. Nerwowo kierował ostrze raz w stronę Siekacz, który uraczył go kopniakiem, raz w stronę Shera, który zabił jego towarzyszy.

– Kim wy jesteście? – krzyknął ze strachem w głosie, jednak miecza nie opuścił. – Nie zbliżajcie się bo was zabi…

Zanim przebrzmiało całe zdanie zabójca stał już przy ostatnim z maruderów. Siekacz był pełen podziwu. Nie widział jeszcze nigdy, żeby ktoś stojący nieruchomo zdołał tak szybko zerwać się do biegu. O dziwo bandyta odbił cios miecza a przed drugim wywinął się rozpaczliwym obrotem. Sher nadal napierał. Uderzenie czarnego ostrza wytrąciło miecz z ręki chłopaka. Zanim bandyta zorientował się co się stało, zabójca stał za jego plecami i przykładał sztych ostrza do odsłoniętego karku. Chłopak drżał jak osika i wbijał przerażone spojrzenie w Siekacza.

– Nie uważasz, że zrobiłeś przed chwilą największą głupotę swego krótkim życia? – zapytał beztrosko najemnik podchodząc do chłopaka, który nerwowo skinął głową. – Jak chcesz zginąć chłopcze?

Młodzianowi źrenice urosły do rozmiarów ziemniaka, jednak zacisnął usta do krwi i przestał się trząść.

– Od miecza, Panie – odrzekł po chwili zadziwiająco mocnym ciosem i padł na kolana przed Siekaczem. – Ale ty to zrób. Nie chcę, żeby tamten potwór pochlastał mnie jak innych.

„Potwór” brzydko się uśmiechnął i schował miecze.

– Czyń honory, najemniku – zakpił i cofnął się kilka kroków krzyżując ręce na piersiach.

Siekacz zbliżył się do chłopaka.

– Wstań.

Młodzieniec zawahał się jednak posłusznie wykonał polecenie. Gdy podniósł wzrok na Siekacz ten uderzył go w twarz, że zaklaskało. Zaskoczony chłopak krzyknął i cofnął się o kilka kroków.

– Będziesz żył – zadecydował. – Dam ci szansę, której mi nikt nigdy nie dał. Chcesz żyć chłopcze?

Domorosły bandyta starł wierzchem dłoni krew płynącą z kącika ust i skinął głową.

– Podnieś miecz – tym razem w głosie Siekacza zabrzmiał lód i stal.

Chłopak przełknął ślinę, ale znowu posłusznie wykonał polecenie.

– A teraz zaatakuj mnie.

Młodzian spojrzał zdziwiony na wojownika.

– Ale ja nie chcę…

– Podniosłeś miecz. Zrób  z niego pożytek.

Chłopak wytarł dłonią nos i bez ostrzeżenia rzucił się na Siekacza. Najemnik odczekał do ostatniej chwili i zrobił unik. Kiedy chłopak odwrócił się znowu dostał policzek.

– Za co?! – krzyknął i uderzył. Tym razem wyprowadził krótki sztych, mierząc w brzuch. Oczywiście trafił w pustkę i rozległo się kolejne klaśnięcie.

Chłopak krzyknął wściekle i zatoczył młyńca. Tym razem miecz trafił na stal. Siekacz błyskawicznie uderzył kontrą i wytrącił bandycie oręż z ręki. Młodzieniec stał z opuchniętą twarzą i wbijał wściekłe spojrzenie w wojownika.

– Zabij mnie i skończ tę farsę – warknął opuszczając ręce.

– Nie zwykłem wyświadczać łaski pierwszemu z brzegu brudasowi – odrzekł spokojnie Siekacz i schował miecz do jaszczura. – Lekcja numer jeden, kiedy wyciągasz miecz rób to tylko po to, żeby go użyć.

Najemnik kopnięciem podrzucił oręż chłopaka i zręcznie złapał ostrze w locie.

– Lekcja numer dwa, nigdy nie lekceważ przeciwnika. Wtedy pożyjesz dłużej niż on. Masz konia?

– Tak – bąknął chłopak patrząc ogłupiałym spojrzeniem na swego wybawcę.

– To go przyprowadź, chyba, że chcesz za nami biec.

– Jak to za wami?

– Darowałem ci życie. Ale nie daruję ci tego co chciałeś zrobić. Pojedziesz z nami i być może nauczysz się jak powinien żyć prawdziwy mężczyzna.

Chłopak otwarł usta, ale szybko je zamknął i zniknął w gąszczu.

– Skąd pewność, że wróci? – zapytał Diego zbliżając się do najemnika.

– Tacy jak on zawsze wracają – Siekacz spojrzał na Shera, który wciąż stał w bezruchu. – Nie musiałeś nikogo zabijać. Wystarczyło ich postraszyć.

Zabójca obojętnie wzruszył ramionami i przeciągle gwizdnął. Niemal natychmiast  rozległ się odgłos kopyt i kary rumak podbiegł do swego pana. Sher wskoczył w biegu i po chwili zniknął za zakrętem traktu.

– Ten gnojek działa mi na nerwy – mruknął Siekacz tak, aby usłyszał go tylko Diego.

– Nie zrób nic głupiego. Mógłby zabić nas wszystkich w kilka uderzeń serca – odparł równie cicho myśliwy. – Nie wiem dlaczego prowadzi z nami tę swoją grę, ale takich jak on lepiej trzymać blisko i ciągle mieć na oku.

– Zawsze trzymam wrogów bliżej niż przyjaciół – burknął Siekacz i wskoczył na konia. Syknął z bólu, noga wciąż jeszcze doskwierała.

– Chyba jednak pomyliłeś się co do tego gołowąsa i…

Diego nie dokończył. Z kniei wyłonił się młodzieniec prowadzący za uzdę gniadego wałacha. Chłopak bez słowa wskoczył na siodło i spojrzał pytająco na Siekacza.

– Jak ci na imię chłopcze? – najemnik rzucił byłemu bandycie miecz.

Chłopak zręcznie złapał oręż i schował miecz do pochwy przy pasie.

– Lares, Panie – powiedział siląc się na spokój.

– Jeszcze raz nazwiesz mnie Panem a wybiję ci zęby. Jasne?

– Tak jest, Pa… – chłopak ugryzł się w język.

– Ruszajmy – zadecydował Diego i niewielki orszak zniknął za szarą kurtyną deszczu.

 

***

 

Minęły dwa dni, tyle zajęła im podróż do Otchłani. Lares nie odstępował Siekacza na krok. Młodzian rzadko się odzywał, ciągle nieufnie zerkał na Nię i Asha, wzroku Diego starał się unikać jak ognia. O ile Nia i Diego w ogóle nie zauważali byłego bandyty o tyle Ash natarczywie mu się przyglądał. Młody łucznik próbował kilka razy zagaić rozmowę, jednak bezskutecznie. Drugiego dnia, późnym popołudniem wyjechali z wąwozu Stu Kroków ujrzeli makabryczną sylwetkę osławionej twierdzy. Otchłań należała kiedyś do hrabiego Zorna, strasznego człowieka o jeszcze bardziej przerażających upodobaniach. Twierdza zbudowana była z szarego kamienia, wysokie kanciaste mury zwieńczono czterema wieżami, które wyciągały drapieżne szczyty ku pochmurnemu niebu. Otchłań została zbudowana na starożytnej twierdzy z rozległymi podziemiami. Kiedy hrabia Zorn został skazany na powieszenie za gwałty i morderstwa jego ziemie przeszły na rzecz skarbu królestwa. Otchłań zaadaptowano na więzienie dla najgorszych przestępców, których zrzucano w czeluści twierdzy. Stacjonujący tu garnizon składał się z kilku strażników, którzy nieustannie topili smutki służby w kuflu. Jedyna droga do wnętrza Otchłani wiodła przez szyb towarowy. Siekacz zeskoczył z siodła.

– Idę sam. Jak nie wrócę do świtu to dłużej nie czekajcie.

– Chciałbyś – mruknął Diego i zsunął się z kulbaki. – Nia upoluj coś na ząb, Ash idź po drewno a młody…

– Nie jestem młody – zacietrzewił się Lares i ponuro spojrzał na Siekacz. – Idę z tobą.

– Jesteś pewien? – spytał na pozór obojętnie wojownik i ściągnął tarczę z pleców. – To nie będzie miły spacerek.

– Potrafię o siebie zadbać – zapewnił młodzian i z obnażonym mieczem stanął przy Siekaczu.

– Schowaj to żelastwo, bo strażnicy zrobią ci kilka nowych dziurek – najemnik z politowaniem spojrzał na młodzieńca. – Trzymaj się za mną i ani pary z gęby.

Lares bez słowa skinął głową.

– Szybko się uczysz – zauważył Siekacz i rzucił Diego cugle. – Będziemy potrzebować jeszcze jednego wierzchowca.

– Załatwi się – Diego szelmowsko się uśmiechnął. – Nie dajcie się zabić. Otchłań to nieprzyjemne miejsce.

– Jak nie wrócę możesz wziąć mojego wałacha – postanowił wspaniałomyślnie Siekacz i ruszył w stronę bramy z opuszczona kratą.

– Aha, jak pojawi się mój osobisty „cień” to powiedz, że zapraszam do Otchłani – rzucił przez ramię najemnik.

Chłopak był tuż za nim. Siekacz stanął przed opuszczoną kratą i uderzył okutą rękawicą. Głuchy łomot obudziłby nawet umarłego. I tak też się stało. Strażnik, który ukazał się ich oczom wyglądał jakby wypluł go ostrokieł po tygodniu przeżuwania. Opuszczone do kolan spodnie, odsłaniały krzywe i zarośnięte nogi. Jednak kusza, którą trzymał w dłoniach do śmiechu nie nastrajała.

– Czego tu chcecie? – zachrypnięty głos a grymas bólu na twarzy towarzyszący wypowiadaniu każdego słowa wskazywał na to, że właśnie zaczął trzeźwieć. – Wynoście się zanim palec mi się omsknie.

– Chciałem odwiedzić przyjaciela? – zaczął spokojnie Siekacz.

– W Otchłani?! – strażnikowi szczęka opadła niemal do piersi. – Albo postradaliście zmysły, albo…

– Albo lubimy tego przyjaciela i bardzo nam zależy na spotkaniu – wpadł mu w słowo najemnik i podrzucił w dłoni pękatą sakiewkę.

Strażnik na widok mieszka przełknął ślinę i nerwowo rozejrzał się dookoła.

– Przekupstwo królewskiego żołnierza karane jest śmiercią – powiedział twardo jednak nie spuszczał oka z sakiewki.

Siekacz odsupłał węzeł, wysypał na dłoń kilka złotych i srebrnych monet. Strażnik jeszcze raz przełknął ślinę, z krótkim ociąganiem opuścił kuszę i wyciągnął dłoń przez kratę.

– Nie tak szybko, najpierw krata – Siekacz szybkim ruchem zacisnął dłoń na mieszku.

Strażnik przez chwilę podejrzliwie im się przypatrywał, ale w końcu machnął rękę i krzyknął.

– Osta podnieś tę cholerną kratę. Mamy gości.

Gdzieś z wnętrza wieży doszła ich długa wiązanka inwektyw, ale po chwili krata drgnęła i z mozołem zaczęła unosić się w górę. Siekacz nie czekał aż całkiem się uniesie. Rzucił strażnikowi sakiewkę przez ramię.

– Macie czas do świtu – mruknął żołdak szybko chowając mieszek za pazuchę. – Aha byłbym zapomniał. Na dole trwa polowanie.

– Poradzimy sobie – odparł Siekacz i pewnie skierował się w stronę ziejącego z ziemi szybu. Lares szybko go dogonił.

– Co to za polowanie?

– Niedługo sam zobaczysz – Siekacz posłał młodzieńcowi jeden ze swoich najmilszych uśmiechów, kopnięciem zrzucił zwój liny w głąb szybu i zwinnie skoczył w ślad za powrozem. W locie złapał linę i zaczął zsuwać się w dół. Lares zrobił to samo. Nie miał jednak rękawic. W połowie długości z krzykiem puścił powróz i z głośnym łoskotem uderzył w dno szybu. Siekacz w tym samym momencie skończył zjeżdżanie. Chłopak zerwał się na nogi i szybko owinął krwawiące dłonie szmatą, którą nosił na głowie.

– To było głupie – powiedział Siekacz. – Jeszcze raz wywiniesz podobny numer to skrócę cię o głowę. Po co ci to zgrubienie szyi skoro i tak z niego nie korzystasz.

Lares zagryzł usta do krwi jednak pokornie spuścił głowę.

– Przepraszam.

– Nie przepraszaj mnie co chwilę tylko zacznij myśleć. Chyba kawałek jakiegoś pechowca wbił ci się tyłek – zauważył Siekacz powoli brnąc w głąb korytarza.

Lares obmacał tylną część ciała i z sykiem bólu wyszarpnął kość piszczelową. Młodzieniec z przerażeniem rozejrzał się dookoła i natychmiast zaczął przedzierać się w stronę Siekacza. Brnęli przez sterty kości, szmat i tego co zostało ze skazańców.

– Strażnikom nie zawsze chce się męczyć z rozwijaniem liny – wyjaśnił usłużnie Siekacz. – Stąd te kości. Mnie też tak kiedyś potraktowali.

– Byłeś w Otchłani? – zdziwił się chłopak i przez chwile zapomniał o palącym bólu.

– Byłem to mało powiedziane. Jestem jedyną osoba, która dała stąd nogę. Teraz trzymaj się za mną i morda w kubeł – syknął najemnik i błyskawicznie dobył miecza.

Lares nie zauważył skąd nadeszli. Niewyraźne cienie w mrocznym korytarzu. Zdradził ich zapach, lub raczej smród rozkładających się ciał.

– To chodzące trupy, nie dotykaj ich. Jak zbliżą się za bardzo to potraktuj kopniakiem.

– Oni są chorzy?

– Tak, ich największą chorobą jest życie, którego uparcie się trzymają. Uważaj!

Siekacz wyprowadził pokazowe kopnięcie, dwa cienie zatoczyły się pod ścianę. Najemnik przyspieszył kroku. Po chwili znowu ogarnęła ich nieprzenikniona ciemność.

– Dobrze znasz drogę – mrukną Lares trzymając się za pas towarzysza.

– Cicho bądź, liczę kroki – zbeształ go najemnik. – Lepiej żebym się nie pomylił.

– Przecież to tylko tunel.

– Nie zupełnie. Kurde, udało się. Skacz!

Siekacz cofnął się o dwa kroki i skoczył w ciemność, Lares zrobił to samo. Kiedy wylądował poczuł na plecach dreszcz strachu. Strącił obcasem kilka kamyczków, które potoczyły się w dół. Mimo, że długo nasłuchiwał nie doczekał się odgłosu kamieni uderzających o dno.

– To była pierwsza szczelina. Będą jeszcze trzy.

Tym razem Lares nie powiedział nic tylko mocniej złapał pas towarzysza. Na szczęście kolejne przepaści nie były tak szerokie. Gdy dotarli do końca korytarza przywitał ich najgorszy odór jaki chłopak poczuł w życiu.

– Zapamiętaj ten widok chłopcze – w głosie Siekacz prócz nostalgii przebrzmiała też dziwna nuta. – Tak wygląda piekło.

Otchłań okazała się ogromną jaskinią, której powała ginęła w nieprzeniknionym mroku. Na kamiennych wzniesieniach paliły się wielkie beczki z przeraźliwie cuchnącym olejem. W skalnych półkach majaczyły chude cienie ludzi skazanych na wieczne potępienie już za życia.

– Te pochodnie palą się dzięki polowaniom – wyjaśnił Siekacz.

– Nie rozumiem…

– To ludzki tłuszcz z pechowców, którzy okazali się na tyle głupi by stanąć na drodze Ducha i Mroku.

Siekacz nie mógł ukryć cisnącego się na usta uśmieszku kiedy usłyszał jak chłopak z przerażeniem wypuszcza powietrze.

– Teraz już za późno na zmianę decyzji. Trzymaj się blisko to może wrócisz na powierzchnię w jednym kawałku.

Siekacz pewnie prowadził skalnymi ścieżkami, które z zimną precyzją odnajdywał w porowatym stoku. Gdy byli już w połowie skalistego zbocza na dnie Otchłani skąpanej w brudnej mgle poruszyły się bure kształty.

– Duch i Mrok wracają z Polowania – mruknął Siekacz i przyspieszył kroku.

– Co to za stworzenia?

– Niezbyt miłe i wiecznie głodne więc rusz dupę.

– Gdzie my idziemy?

– Do ich Pana.

Tym razem Lares zagryzł wargi i obiecał sobie, że o nic już nie zapyta. Najemnik coraz bardziej wyciągał nogi. Mimo to gdy dotarli na szczyt wzniesienia bestie już tam czekały. Chłopak zamarł w bezruchu i cofnął się o dwa kroki.

– Zrób jeszcze jeden krok to skończysz w ich brzuchu – warknął Siekacz i powoli wyciągnął zaciśniętą w pięść dłoń.

Zwierzęta przypominałyby ogromne wargi gdyby nie były od nich dwukrotnie większe. Podwójny szereg ostrych jak brzytwa kłów długości ludzkiego przedramienia budził coś więcej niż tylko strach. Jedna z bestii z paskudną blizną na twarzy bezgłośnie zbliżyła się do najemnika. Z otwartej paszczy kapała gęsta ślina zmieszana z krwią po niedawnym posiłku. Lares szybko odwrócił głowę – między straszliwymi zębiskami zostały jeszcze resztki kolacji, która do złudzenia przypominała ludzkie udo. Potwór trącił nosem pięść Siekacza i głucho warknął. Druga bestia przypadła zadem do skały gotując się do skoku.

– Verth’argr – rozległ się ostry głos i o dziwo zwierzęta posłusznie wycofały się w cień. – Po co tu wróciłeś, Wilku?

– Długo kazałeś na siebie czekać sukinsynie – Najemnik starannie wytarł utytłaną w ślinie rękę o spodnie. – Jeszcze chwila i musiałbym „pogłaskać” te twoje pieszczoszki.

– Mrok wciąż pamięta kto naznaczył mu pysk. Czego tu chcesz?

– Spłaty długu.

Tym razem zapadło długie milczenie. Po chwili z gęstego mroku wyłoniła się smukła sylwetka.

– Jesteś tego pewien? – Laresowi zdawało się, że wyłowił w głosie nieznajomego nutę nerwowego oczekiwania.

– A po jaką cholerę miałbym się pchać w Otchłań? Czas wyrównać rachunki.

– Niech więc tak będzie.

Przybysz zatrzymał się jard przed Siekaczem. W migotliwym świetle pochodni zapałały czerwone oczy.

– Prowadź Wilku i pamiętaj, że po spłacie długu upomnę się o twoje życie tak samo jak ty przyszedłeś kiedyś po moje.

– Dlaczego wszyscy starzy znajomi mówią tylko o jednym? – zadrwił Siekacz i ostentacyjnie westchnął. – Niech będzie, to uczciwa propozycja. Kociaki też idą?

Czerwonooki nic nie odrzekł, skinął tylko głową, dając znak aby za nim podążyli i poprowadził niewielki orszak wykutymi w skale stopniami. Za trójką ludzi podążyły dwa płowe cienie.

 

***

 

– Cholera, wiedziałeś o tym przez cały czas? – Siekacz nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.

Mężczyzna skinął tylko głową i ruszył za swoimi pupilkami, które zniknęły w otworze wielkości wozu. Siekacz ujrzał rozgwieżdżone niebo i rąbek księżyca.

– Dlaczego nie uciekłeś? – zapytał Lares z rozdziawioną buzią. Młodzieniec zaczynał już odzyskiwać rezon. Im bliżej powierzchni tym czuł się pewniej, a teraz gdy ujrzeli nocne niebo pozwolił sobie nawet na głośne westchnięcie ulgi. – Przecież mogłeś w każdej chwili dać nogę.

– Ale po co? – wtrącił Siekacz.

– No jak to po co – burknął zmieszany chłopak. – Żeby być wolnym.

– Jedynym co ogranicza żywą istotę jest jej wola – powiedział chłodno bezimienny mężczyzna. – Wolność to krzyk orła wśród przestworzy, to oddech nurka wynurzającego się spośród odmętów. Ja cały czas byłem wolny.

– Tam pod ziemią? Wśród tych kreatur?

– Sporo musisz się jeszcze nauczyć gołowąsie – Siekacz klepnął chłopaka w plecy, że zadudniło. – Bo widzisz, najstraszniejszy potwór z Otchłani właśnie ją opuścił, by zaszczycić swą obecnością zwyczajnych śmiertelników. Jak myślisz kto i po co przeprowadzał Łowy?

Chłopak nie odpowiedział, z lękiem wbijał spojrzenie w plecy smukłej postaci tajemniczego mieszkańca Otchłani.

– Kto i po co wytresował Ostrokły? Co nieprzerwanie rządzi ludzkim umysłem? Co pcha nas ku nieuniknionemu końcowi?

Lares wciąż uparcie milczał.

– Strach, chłopcze. I oto stanął przed tobą sam Strach we własnej osobie – skwitował najemnik i ruszył za czerwonookim.

Lares potknął się, ale zdołał zapanować nad ogarniającym go przerażeniem. W co ja się wpakowałem? Kim są ci ludzi? O ile są ludźmi. Trza było rzucić się na własny miecz, jak jeszcze miałem okazję. Dałem słowo i będę tego żałował do końca życia – co akurat może potrwać niezbyt długo.

Nagle nocną ciszę rozdarł przenikliwy ryk. Siekacz runął przed siebie niczym raniony dzik. Jeden z ostrokłów poczuł zew krwi a to mogło oznaczać tylko jedno. Gdy wbiegł na polanę zacisnął usta do krwi. Porozrzucane juki, ślady walki, krew i zwisające z drzewa ciało całe oblepione… mrówkami. Ash nie miał przyjemnej śmierci. Strach zniknął w okalającym gęstwinę mroku. Siekacz podszedł do ciała młodziana, uniósł spuchniętą i czerwoną głowę. O dziwo usta chłopaka poruszyły się w bezgłośnym szepcie. Siekacz przyłożył ucho do spękanych warg. Chłopak wychrypiał kilka słów i skonał. Najemnik wyprostował się i poprawił pas z mieczem. Gdy na polanie znalazł się Lares, Siekacz kończył przepatrywać rozrzucone juki.

– Co tu się stało? Gdzie są pozostali… – dopiero teraz Lares dostrzegł Asha i cała krew odpłynęła mu z twarzy. – Kto mógł zrobić coś takiego?

– Źli ludzie – burknął Siekacz i wyprostował się objuczony tobołami. – A czego się spodziewałeś? Rzuciliśmy wyzwanie skurwysynom, którzy nie znają litości. Uwielbiają bawić się ludźmi, siać strach w sercach swych wrogów. Ale zapomnieli o jednym – niektórzy nie mają już serca, które można zastraszyć.

Siekacz zagłębił się w knieję kierując się na wschodzący księżyc. Lares ostatni raz rzucił okiem na ciało Asha i szybko ruszył za najemnikiem.

 

***

 

Brnęli przez gęstwinę aż do świtu. Czerwonooki Strach gdzieś zniknął, tak samo jak ostrokły, co akurat ucieszyło Laresa. Bał się jednak o Siekacza lub raczej samego najemnika. Twarz wojownika zmieniła się tak samo jak i jego ruchy. Teraz bardziej przypominał wilka, który poczuł posokę ofiary niż człowieka, który zabrał go ze szlaku. I te oczy, które straciły ironiczny i nieodgadniony wyraz. Stały się zimne i… straszne. Przenikały bardziej niż czerwone oczy Stracha. Nagle Siekacz uniósł w górę dłoń zaciśniętą w pięść. Lares zamarł w pół kroku zaciskając spoconą dłoń na rękojeści miecza.

– Ktoś za nami idzie – doszedł go szept najemnika. – Nie odwracaj się idioto! – warknął trochę głośniej do chłopaka, który mało nie skręcił sobie szyi. – Dorwiemy go za tym zagajnikiem. Jak tylko wejdziemy między olchy zawrócę a ty pójdziesz dalej. I rób tyle hałasu co do tej pory.

Lares nie odpowiedział, wiedział, że nie musi. Ruszyli dalej. Gdy znaleźli się w olchowym zagajniku Siekacz skoczył za szeroki pień i zniknął. Lares posłusznie szedł dalej do bólu zaciskając dłoń na rękojeści miecza. Nagle gdzieś z tyłu doszedł go trzask łamanej gałęzi i krzyk. Chłopak okręcił się na pięcie i pobiegł na skraj zagajnika wyszarpując miecz z taką siłą, że ostrze nieopatrznie… wbiło się w pień brzozy. Przez chwilę szarpał się z upartym żelastwem gdy poczuł za plecami czyjąś obecność. Błyskawicznie odwrócił się wyszarpując sztylet i zamarł w bezruchu. Przed chłopakiem stała… półnaga bogini. A przynajmniej tak w pierwszej chwili pomyślał. Kobieta ubrana była w czarną skórę, która opinała cudowne kształty. Wytatuowana twarz, włosy zaplecione w dredy i ogromne, czarne oczy, w których mógłby utonąć. Niestety całość psuły dwa brzydko zakrzywione miecze ściskane w nader mocnych dłoniach. Dłoniach, które powinny być stworzone do pieszczot a nie zabijania.

– Śmierć także może być pieszczotą – doszedł Laresa zimny głos. Strach wyłonił się jak duch zaciskając w dłoniach identyczne miecze.

Ten skurczybyk czyta w moich myślach.

– Albo wybawieniem od pieszczoty. To zależy od punktu widzenia – dokończył mężczyzna.

W czarnych studniach pojawił się błysk zdumienia i kobieta płynnym, niemalże niezauważalnym ruchem przyklęknęła w paprociach z szacunkiem opuszczając głowę.

– Mest’Herib ank Nostar – powiedziała śpiewnym głosem z uwielbieniem spoglądając na Stracha.

– Wstań moje dziecko i mów – odezwał się czerwonooki a Lares dałby sobie odciąć każdy z członków, że w głosie Stracha przebrzmiała ciepła nuta. – Dlaczego opuściłyście swego Pana?

– Esthar’Neris…

– Mów we wspólnym, jesteśmy wśród… przyjaciół.

Dziewczyna przelotnie spojrzała na chłopaka, ale posłusznie podjęła.

– Rozkazał nam wrócić i odnaleźć Wilka. Dostrzegł jego znak na nocnym niebie.

– Tak, ogień przymierza. Pewnie Siekacz podpalił stos w gospodzie. Czyli zaczęło się.

Dziewczyna skinęła głową.

– Gdzie go zostawiłyście?

– Tam gdzie zapłonął stos.

– Dlaczego nie ujawniłyście się od razu? Po co ta cała szopka?

Dziewczyna znów spojrzała na Laresa, a chłopak poczuł, że nogi się pod nim uginają. Strach rozciągnął usta w grymasie, który mógłby uchodzić za uśmiech.

– Każdy kogo wybrał Siekacz staje się jednym z nas. Przeklina go ten sam los.

Dziewczyna znów skinęła głową i powstała z klęczek. W tym samym momencie wrócił Siekacz ciągnąc za włosy drugą wojowniczkę, wyglądającą identycznie jak pierwsza bogini. Z tym, że ta miała twarz wykrzywioną gniewem i wykręcone za plecami ręce, związane koronkowymi majtkami.

– Mógłbyś te swoje córeczki lepiej wychować – stwierdził najemnik rzucając szamoczącą się dziewczynę pod nogi Stracha.

– Są takie po matce – mruknął czerwonooki i prawie niewidocznym ruchem miecza przeciął więzy. – Dałaś się podejść – skarcił dziewczynę, która zacisnęła usta do krwi i ze skruchą pochyliła głowę. – Opuściłyście tego idiotę, mimo, że jasno się wyraziłem. Miałyście go strzec, głównie przed nim samym.

– Ale on nam rozkazał… – zaczęła pierwsza, jednak zimne spojrzenie ojca zamknęło jej usta.

– Nikt nie może rozkazywać dzieciom Nocy. Jesteśmy wolni jak wiatr wśród drzew. Ruszycie przodem i oby nie było za późno.

– Gdzie zostawiły tego fircyka? – zapytał Siekacz.

– W tawernie.

– Cholera. Geralt siedzi w kieszenie Lorda. Próbował mnie otruć – dodał wyjaśniającym tonem. – Mam nadzieję, że Aver jakoś sobie poradzi. Zawsze miał szczęście. Jak przyjdzie wam na to ochota to możecie powiesić karczmarza za jaja nad drzwiami gospody.

Wojowniczki poważnie skinęły głowami i zniknęły w gęstwinie.

– Dlaczego nazywasz je córkami? – zapytał Siekacz z dziwnym wyrazem twarzy.

Strach wzruszył ramionami.

– W ich żyłach płynie krew Nocy, tak jak i w moich. Jestem ostatni i one o tym wiedzą – przez chwilę czerwone oczy zaszły mgłą. – A teraz muszę spłacić dług, żeby w końcu się od ciebie uwolnić, najemniku.

– I dobrze – Siekacz bezczelnie rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. – Za to lubiłem cię najbardziej.

– Za co? – nie wytrzymał Lares.

– Za honor i głupotę – odparł wesoło Siekacz i zagłębił się w gęstą knieję.

– A kogo strzegły te panienki? – nie ustępował chłopak.

– Niedługo się dowiesz, a teraz przestań psuć powietrze i rusz dupę. Czeka nas długi spacer.

 

***

 

– Kim on jest? – zapytał Lares gdy Strach znowu zniknął. – To jego prawdziwe córki?

– Gdybym wyjawił ci prawdę, musiałbym cię zabić. Nie odnosisz takiego wrażenia, że za dużo pytań zadajesz naraz? – Siekacz poprawił tarczę na plecach i otarł pot z czoła wierzchem dłoni. – Za długo już jestem trzeźwy – mruknął pod nosem. – To mnie powoli zabija.

Lares był wyraźnie zbity z pantałyku. Ale drugi raz nie zapytał. Po dłuższej chwili gdy znowu ujrzeli światło księżyca prześwitujące przez pożółkłe liście najemnik chrząknął i powiedział.

– Odpowiem na to pierwsze. Boisz się śmierci chłopcze?

– Eee, tak – bąknął zaskoczony Lares.

– To świetnie, bo strach jest równie wredny, podstępny i tajemniczy co rowek na jej dupie.

– Na dupie śmierci? – chłopak rozdziawił usta i potknął się o zbutwiały pniak, przez co przygryzł sobie język. – Au!

– A widzisz, to było ostrzeżenie. Lepiej nie wiedzieć za dużo, dłużej się wtedy żyje.

– A drugie pytanie? – wyjąkał z trudem. Język bolał i puchł w oczach.

– Za dużo mielisz ozorem, uważaj, żebyś go sobie nie odgryzł. Poza tym ja nie jestem bajarzem. Powinieneś popytać kogoś innego.

– Kofo?

– Był kiedyś taki jeden, ale już go nie ma – mruknął po chwili Siekacz jakby pochmurniejąc.

– Zginął? – nie ustępował chłopak.

– Tak jakby. Powiedzmy, że stał się martwy. Wystarczy już tego gadania bo zaschło mi w gębie.

Lares wytrzymał dwie modlitwy.

– Kim wy jesteście? – tym razem Siekacz nawet się zatrzymał i obrzucił młodziana zmęczonym spojrzeniem. – Ty, Strach, Diego? Kim byliście i co robicie teraz?

– Ech widzę, że nie dasz mi spokoju – najemnik głośno westchnął i znowu ruszył przez gąszcz. – Dobra zdradzę ci co nieco, ale jeżeli do świtu jeszcze raz mnie o coś zapytasz to utnę ci jęzor i wsadzę ci go w tyłek.

Lares wolał nie odpowiadać, ale profilaktycznie skinął głową.

– W lepszych czasach byliśmy najemnikami, zwano nas Starą Gwardią. I podobno byliśmy bardzo wrednymi najemnikami. Nie byliśmy tani, ale zawsze wywiązywaliśmy się z kontraktu. Tym właśnie byliśmy, bandą włóczęgów, którzy za złoto sprzedawali swój honor i miecze. Intratne to było zajęcie muszę przyznać. Niestety przeszliśmy na służbę pewnego króla i to był błąd. Wtedy pierwszy raz walczyliśmy po stronie prawa, że się tak wyrażę. Po wojnie król z wdzięczności obdarował nas ziemią, tytułami i złotem. Niestety nie każdemu to przypadło o gustu, król zginął a urazy pozostały. Teraz dawne zatargi depczą nam po piętach i próbują odebrać to co się nam słusznie należy. I to byłoby w skrócie tyle.

– Było was tylko trzech?

Siekacz na chwile się zamyślił.

– Wojnę przeżyło siedmiu – w głosie najemnika zagościła nuta nostalgii. – Trzech już poznałeś. Był jeszcze Aver, idiota, którego wkrótce spotkasz. To jego pilnowały dziewczynki Stracha. Pewien mag cierpiący na megalomanię, który zaszył się w górach Snów i psychopata z rozdwojona jaźnią, o którym nic wiedzieć nie musisz.

– Mówiłeś, że było was siedmiu a do tej pory wymieniłeś tylko sześciu.

– Niestety potrafisz liczyć – zakpił Siekacz jednak twarz mu wyraźnie stężała. – Ano był jeszcze taki jeden. Ale o nim nie ma co gadać.

– Dlaczego?

– Bo nie i już. A teraz zawrzyj gębę bo dotrzymam słowa – warknął najemnik i przyspieszył kroku.

Lares niechętnie zagryzł wargi. Cisnęło mu się na usta sporo pytań, do tego każde z nich implikowało następne. Wolał jednak nie sprawdzać czy Siekacz rzeczywiście dotrzymałby obietnicy. Jak zawsze niewiadomo skąd pojawił się Strach i nic nie mówiąc wskazał na zachód. Siekacz i Lares spojrzeli i zamarli. W oczach najemnika odbił się czerwony blask gorejącej łuny.

 

***

 

Gdy dotarli na miejsce zastali dymiące zgliszcza i porozrzucane ciała. Siekacz zauważył piec dymarski i wypalanki. Smolarze. Nie mieli najmniejszych szans. Zaatakowano ich w nocy, większość zginęła podczas snu. Niektórzy próbowali uciec. Drzwi do dwóch chat zabarykadowano a mieszkańcy zostali spaleni żywcem. Siekacz spochmurniał. Wróciły wspomnienia.

– Królewscy – stwierdził zimno najemnik. – Rozkazano im za wszelką cenę stłumić opór w okolicy.

Lares nie mógł oderwać oczu od zmasakrowanych ciał kobiet i dzieci. On też widział to nie pierwszy raz. Dlatego uciekł z wioski. Nie chciał skończyć jak inni. Nie chciał się przyglądać, wolał zginąć walcząc niż czekać na wyrok.

– Uzupełnimy wodę i ruszamy dalej – zadecydował Siekacz.

Strach wyszedł z chaty wzniesionej na niewielkiej podmurówce. Ta była nietknięta.

– Tam nocowali – powiedział czerwonooki. – Wyruszyli przed dzwonem. Zmierzają w stronę Fortu.

– To ci sami, którzy załatwili Asha i pojmali Diego? – zapytał najemnik.

– Nie. Tamci mieli konie. Ci idą piechotą. Są niecałą milę przed nami.

– Hmm, a więc mamy jakby po drodze? Dobra napełnimy bukłaki i ruszamy śladami tych skurwysynów – zadecydował Siekacz. Strach skinął głową i swoim zwyczajem zniknął w leśnej gęstwinie.

Lares podszedł do studni, pociągnął kołowrót, żeby wyciągnąć wiadro i zamarł w bezruchu. Na grubym sznurze powieszono, może dwunastoletnią dziewczynę. Zanim oprawcy wrzucili ciało do studni torturowali ją i gwałcili. Miała połamane ręce i świeże blizny na twarzy. Siekacz zagryzł usta do krwi.

– Znajdziemy ich, chłopcze – głos najemnika nie wyrażał żadnych emocji. – I zabijemy bardzo powoli.

 

***

 

– Poszukaj Mątwy – warknął kapraty sierżant z twarzą pocięta przez moskity, przed którymi nieustannie się oganiał. – Coś za długo nie wraca. Poszedł użyźnić glebę w tamte paprocie.

Jeden z żołnierzy ruszył w stronę gęstej kępy. Gdy przeszedł dziesięć kroków trafił go precyzyjnie wymierzony cios miecza. Strach uderzył drugim ostrzem odcinając głowę żołdaka, która wyleciała w górę unosząc karminowy warkocz krwi.

Sierżant był jednak wiarusem i nie stracił zimnej krwi na widok czerwonookiego potwora.

– Trzymać się razem, czekajcie aż się zbliży!

Tymczasem Strach szedł powoli niczym sama śmierć. Z opuszczonych ostrzy kapała krew. Nikt nie zauważył Siekacza, który uderzył w tył zbitej grupy. Najemnik zdzielił pierwszego z brzegu tarczą w głowę, drugiemu wbił miecz aż po gardę w plecy. Zanim reszta oddziału zorientowała się, co się dzieje, jeszcze dwóch leżało w kałuży krwi.

– To pułapka! – ryknął sierżant wpatrując się na przemian w nadchodzącego Stracha i w Siekacza. – Uderzajcie parami jest ich tylko dwóch!

Trzeba było przyznać, że sierżant był odważnym człowiekiem. Rzucił się na Stracha z przekleństwem na ustach i zginął zanim skończył litanię inwektyw. Z rozprutego brzucha wypłynęły parujące wnętrzności, które owinęły się żołnierzowi wokół nóg powalając go na ziemię. Sierżant próbował zakryć ranę dłońmi, zmarł gdy drugie ostrze czerwonookiego demona łaskawie przybiło go do ziemi. Żołnierze nagle stracili zapał do walki. Rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Wtedy do rzezi dołączył się Lares. Chłopak ciął przebiegającego w pobliżu jego kryjówki knechta przez nogi. Żołnierz runął w mech. Z odciętego poniżej kolana kikuta tryskała krew. Siekacz systematycznie uderzał na lewo i prawo. Raz tarczą, raz mieczem. Kopnął jakiegoś biedaka między nogi. Chłopak był chyba młodszy niż Lares, z wybałuszonych oczu wyzierał strach. Najemnik uderzył głowicą miecza w szyje, miażdżąc krtań i tchawicę. Lares dopadł kolejnego żołnierza. Ten jednak spodziewał się ataku. Kiedy chłopak uderzył poziomo próbując dosięgnąć szerokich pleców, królewski wiedziony jakimś wewnętrznym instynktem padł na ziemię. Lares potknął się o jego nogi i runął jak długi. Żołnierz przywalił chłopaka swoim ciałem i wyszarpnął nóż. Nagle paskudna morda z wyłupiastymi oczami wykrzywiła się w wyrazie niedowierzania. Z czoła knechta wyrósł okrwawiony grot. Lares odrzucił ciało kopnięciem i zerwał się z ziemi. Strach właśnie załatwił kolejnych dwóch. Siekacz uderzeniem tarczy zmiażdżył pierś  jakiemuś brodaczowi. I wtedy ją dostrzegł. Nia stała przy pniu płaczącej wierzby. Smukła dziewczyna wypuszczała strzałę, za strzałą. Żadna nie chybiła. Walka skończyła się równie gwałtownie jak się zaczęła. Siekacz dobił ostatniego żołnierza przybijając go do drzewa. Najemnik powoli wyciągnął ostrze patrząc w oczy królewskiego siepacza. Zdawać się mogło, że sprawia mu to przyjemność. Strach starannie oczyścił ostrza i schował miecza do pochew na plecach.

– Córka Diego – bardziej stwierdził niż zapytał, po czym tradycyjnie zniknął w gąszczu.

Siekacz spojrzał w stronę dziewczyny. Nia wciąż trzymała uniesiony łuk z naciągniętą strzałą. Oczywiście mierzyła w najemnika.

– Co tak długo? – powiedział na tyle głośno, żeby dobrze go zrozumiała. Nie chciał, żeby pod wpływem chwili dziewczyna zrobiła mu dziurę w brzuchu. – Strach znalazł twoje ślady. Nie było cię w obozie kiedy tamci uderzyli. To był inny oddział. Dlaczego za nimi nie ruszyłaś?

Dziewczyna jeszcze chwilę mierzyła w najemnika. W końcu jakby z niechęcią opuściła łuk.

– To wszystko przez ciebie – w głosie Nii znać było targające nią emocje. – Po cholerę wróciłeś do Fortu? Nadzieja nie potrzebuje takich jak ty! Nigdy ich nie potrzebowała!

– Gdzie jest Diego? – zapytał spokojnie Siekacz wycierając miecz w płaszcz martwego żołnierza.

Dziewczyna przyspieszyła kroku. Gdy stanęła przed najemnikiem uderzyła go w twarz. Siekacz złapał młódkę za nadgarstki. W drugiej dłoni wciąż trzymała strzałę, tym razem wymierzoną w krocze wojownika.

– Jesteś podłym bydlakiem – wydyszała w wściekłością, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku. – Nic się dla ciebie nie liczy. Zabiłeś Diego a teraz pewnie wszystkich z Fortu. Jesteś cholernym zwierzęciem, które uwielbia taplać się w ludzkiej krwi. We krwi swoich przyjaciół…

Siekacz lekko pobladł, ale puścił ręce dziewczyny.

– Daj mi znać jak skończysz histeryzować kobieto – powiedział spokojnym głosem. – Wtedy odnajdziemy twojego ojca.

Dziewczyna stała przez chwilę nieruchomo. Wyglądała jakby nie mogła się zdecydować. W końcu schowała strzałę do kołczanu.

– Zabrali go na południe. To była cała kompania. Ci tutaj to tylko jedna drużyna. Kreci się ich więcej po okolicy. Wszystkie zmierzają w stronę Fortu.

– Którą drogę wybrała kompania? – zapytał Strach, który nie wiadomo skąd pojawił się za dziewczyną.

– Ruszyli traktem Wisielca. Nie spieszy im się. Chcą najpierw spalić kilka okolicznych osad i pokazać co robią z buntownikami.

– To świetnie – uśmiech, który zagościł na twarzy Siekacza mógłby zmrozić najgorętszą krew. – Zaczekamy na nich w wiosce. Nie zabiją Diego wcześniej. Chcą z tego zrobić cholerne widowisko mieszkańcom Fortu.

– Jesteś wyrachowanym gnojem – Nia znów przestała nad sobą panować. – Jak możesz w ten sposób…

– Ma rację i dobrze o tym wiesz dziewczyno – Strach spojrzał w zielone oczy, które jeszcze bardziej się rozszerzyły. – Nie zostawimy go na pastwę tych skurwieli. I nie będziemy sami. Wkrótce znów będziesz razem z ojcem. Masz moje słowo.

Nia długo wpatrywała się w twarz czerwonookiego. W końcu sztywno skinęła głową i wyminęła Siekacza.

– Ruszcie się. Czeka nas długi marsz, ale znam skróty. Staniemy w Forcie za dwa dni.

Siekacz bez słowa skinął głową i ruszył za dziewczyną. Lares wolał się nie odzywać, czuł że tak będzie najlepiej. Strach lekko się uśmiechnął co wyglądało dość makabrycznie i zniknął w gąszczu.

 

***

 

Storm uderzał miarowo w rozgrzany pręt. Czerwona stal powoli zaczynała przypominać głownię miecza. Kowal był wściekły. Po odjeździe Diego i Szarego Wilka miał na głowie całą osadę. Przez ostatnie trzy dni uciekło piętnaście osób. Drugie tyle zamierzało to zrobić przy najbliższej nadarzającej się sposobności. Storm miał autorytet, ale nie był mówcą. Potrafił zastraszyć, nie potrafił przekonać i dać nadziei, a tego ludziom brakowało najbardziej. Cholerni mieszkańcy Fortu potrzebowali przede wszystkim przeświadczenia, że wszystko skończy się bez ofiar, gwałtów i podpaleń. Zbyt mocne uderzenie młota zakłóciło delikatną harmonię ostrza. Miał już tego dość. Najchętniej dałby po mordach największym pyskaczom. Nagle uwagę kowala odwróciły ujadające psy. Stary owczarek przycupnął przy nogach Storma i zaczął nerwowo węszyć. Kowal wytarł spocone ręce w skórzany fartuch i wyszedł przed kuźnię, wciąż trzymając w ręku rozżarzoną głownię. Na trakcie pojawiła się niewielka kurzawa. Jeźdźcy. Ale na szczęście niewielu. Storm szybko ruszył w stronę bramy. Kilku wieśniaków złapało za widły i poszło za kowalem. Jednak większość ze strachem odsunęła się na bok.

– Banda podłych tchórzy! – warknął Storm do grupki kilkunastu mężczyzn. – Pomyślcie o swoich rodzinach. Jeżeli nie zrobicie nic…

– To Lord da nam spokój – wpadł mu w słowo ponury, łysy jak kolano drwal. Zwał się Gizmo i nosił na plecach ogromny topór. – Nam i naszym rodzinom. To nie nasza wojna.

– Tak, da spokój twojej żonie, ale najpierw wychędoży ją na twoich oczach – kowal podsunął pod nos potężnego drwala czerwony pręt. – Obudźcie się wreszcie. Jeżeli staniecie obok, zaszkodzicie swoim bliskim bardziej niż gdybyście splunęli Lordowi w twarz. Co o was pomyślą wasze kobiet? Kim dla nich jesteście? Odpowiem wam – skowyczącymi kundlami! Wkrótce wróci Diego z najemnikami. Zobaczymy czy wtedy znajdziecie wystarczająco głęboką norę, żeby się schować.

Gizmo splunął, ale zdjął dłoń ze styliska topora.

– To nie nasza wojna – powtórzył z uporem i skrzyżował ręce na piersiach.

Storm z wściekłością pokiwał głową i ruszył ku bramie. Kurzawa przybrała już postać jeźdźców. Było ich dwoje. Mężczyzna i kobieta. Szczególnie dziewczyna wzbudzała zainteresowanie. Ubrana była w czarną skórę a wokół pasa miała owinięty długi pejcz. Kary rumak kobiety zdawał się tańczyć przy każdym kroku. Krótkie włosy przystrzyżone przy samej skórze, pomalowane na czarno usta, ciemne jak noc oczy przydawały jej niesamowitego uroku. Całość uzupełniały wysokie buty, z których cholew wyglądały brzydkie noże. Mężczyzna był jej całkowitym przeciwieństwem. Szczupły, niewysoki, niemalże chuderlawy. Bez widocznej broni, w szarym podróżnym, znoszonym stroju. Po prostu jeden z wielu jakich spotyka się na trakcie.

– Kim jesteście? – Storm wskazał kobietę prętem. – Nie potrzebujemy tu takich jak ty.

– A skąd możesz wiedzieć jaka jestem kowalu? – dziewczyna miała niezwykle niski głos, w którym przebrzmiała nutka bezczelności i pewności siebie. – Szukam Diego.

Storm postąpił krok do przodu i chwycił za uzdę ogiera, na którym siedziała dziewczyna. Koń niespodziewanie kłapnął zębami a kowal cudem uniknął odgryzienia nosa i połowy twarzy.

– Niech szlak trafi tę wredną kobyłę – warknął unosząc pręt. – Zaraz nauczę to bydlę rezonu a tobie przytemperuję ten cięty języczek.

– Chciałbyś chłoptasiu – syknęła dziewczyna i zamachnęła się batem.

Storm odskoczył chwytając się wolną ręką za twarz. Z rozciętego policzka popłynęła strużka krwi. Kowal ryknął jak ranny buhaj i… zatrzymał się w pół kroku. Przed olbrzymem stanął szary człowieczek, w szarym odzieniu, wbijając szare oczy w okrwawioną twarz. Oczy, w których kowal ujrzał własną śmierć. Oczy bestii.

– Spokojnie, Melkor – zachichotało dziewczę. – Jeszcze napijesz się krwi, ale nie teraz. Widzę, że Diego jak zwykle otacza się kretynami. Czy pozwolisz mości kowalu, żebyśmy zaczekali na tego starego capa? – zakpiła z wyzywającym uśmiechem.

Storm jeszcze bardziej poczerwieniał na twarzy wystarczyło jednak jedno spojrzenie pustych, szarych oczu, żeby kowal skinął głową i zszedł z traktu. Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie.

– Która szopa należy do Diego?

Storm bez słowa wskazał ręką. Szary człowieczek niemal mechanicznie dosiadł konia.

– Wstaję przed południem. Uwielbiam zsiadłe mleko i poziomki. Jak usłyszę wcześniej jakiś hałas to wykastruję, jasne?

Kowal skinął głową, ale zebrał się na odwagę.

– Kim jesteś?

Dziewczyna rzuciła mu butne spojrzenie.

– Zwą mnie Molka i więcej wiedzieć nie musisz.

 

 

***

 

 

– Modliszka weź dwóch ludzi i zobacz co się dzieje z tyłu – sierżant był weteranem, ale nigdy jeszcze nie znalazł się w podobnej sytuacji. Cała kompania była w odwrocie przed… jednym człowiekiem.

– To demon – wychrypiał przerażony kapral Modliszka wpatrując się tępo w ścianę lasu.

– Może i demon, ale można go zranić. Krwawi tak samo jak i my, a skoro leci mu jucha to i zabić go można. Wykonasz rozkaz kapralu czy mam cię zabić za niesubordynację?

Modlisza przeniósł spojrzenie na barczystego sierżanta, jeszcze raz zerknął w stronę lasu i z miną skazańca zawrócił w stronę oddziału.

Kompania początkowo liczyła trzydziestu sześciu ludzi. Wszyscy byli zaprawionymi w bojach weteranami. Jednak sierżant Młot miał złe przeczucia odkąd przydybali tych dwóch reakcjonistów. Porucznik Lurt kazał chłopaka obić i obwiesić nad mrowiskiem. Tego starszego wszyscy doskonale znali – Diego, cholerna, chodząca legenda, ostatni z Szarej Kompanii. Lurt własnoręcznie skrępował kłusownika i przydzielił mu dwóch ludzi, którzy nie spuszczali go z oka nawet na chwilę. Ci dwaj zginęli jako jedni z pierwszych. Dzień po złapaniu Diego zagrodził im drogę samotny jeździec i pokazał porucznikowi królewski glejt. Zażądał wydania kłusownika. Niestety królewski kurier nie widział, że Lurt siedział w kieszenie Lorda Pogranicza – on i jego karciane długi. Do tego porucznik był tępy jak but, rozkazał zabić kuriera i próbował wyrwać przybyszowi pismo z królewską pieczęcią. Nie zdążył go jednak podrzeć. Nieznajomy zarżnął oficera jak prosię podrzynając gardło od ucha do ucha. Dwaj strażnicy, którzy się na niego rzucili skończyli charcząc w trawie z nożami w piersiach. Sierżant Młot ryknął na kuszników i wtedy zaczęło się piekło. W stronę przybysza pofrunęły pociski i… żaden nie trafił. Dwa odbił mieczami, przed pozostałymi jakimś cudem się uchylił. Trafił go tylko jeden pocisk – bełt kaprala Modliszki wbił się w ramię napastnika. Zakapturzony napastnik w biegu wskoczył na grzbiet konia i zniknął w mroku. Niestety wrócił w nocy. Zarżnął dwóch strażników Diego i uwolniłby kłusownika gdyby nie Młot. Sierżant był na to przygotowany. Tym razem kusznicy trafili. Sierżant widział jak ciemny kształt runął na ziemię. Jednak w miejscu gdzie padł znalazł tylko plamę krwi i nóż o czarnym ostrzu. Następnego dnia zaginęło dwóch żołnierzy, którzy maszerowali na końcu. Przed wieczorem jeden z kaprali dostał nożem w brzuch – identycznym jak ten, który znalazł sierżant. Młot miał złe przeczucia, jak się okazało w pełni uzasadnione. W nocy żaden z żołnierzy nie zmrużył oka i pewnie dlatego zginęło ich tylko pięciu. Tuż przed świtem gdy podniosła się mgła ujrzeli go na trakcie. Stał nieruchomo z opuszczonymi ostrzami. Wyglądał jak posłaniec śmierci. Tym razem nie dosięgną go żaden bełt. Zabójca runął na całą kompanię! Sierżant jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. Niemal niewidoczne cięcia, przerażająco precyzyjne i oszczędne zarazem. Zabił siedmiu żołnierzy i rozpłynął się we mgle. Teraz zaczynało już zmierzchać. Sierżant wzdrygnął się gdy poczuł na plecach zimny dreszcz. Dokument z królewską pieczęcią, który należał do napastnika zaczynał palić żywym ogniem. Młot zaczynał żałować, że podniósł zwitek papieru z ziemi. Arkusz zapaćkany był krwią porucznika, jednak królewska pieczęć była nienaruszona. Cholerna polityka. Sierżant wykonywał rozkazy. Ale gdyby ten idiota Lurt posłusznie oddał więźnia królewskiemu kurierowi popijaliby teraz grzane piwo i obłapiali tłuste wieśniaczki. Niech szlak trafi politykę! Dzielił ich jeszcze dzień drogi od Fortu. Sierżant miał nadzieję, że zdoła dotrzeć do osady w jednym kawałku. Tam powinny czekać pozostałe oddziały. To była ich jedyna szansa. Nagle z tyłu oddziału rozległ się przerażający krzyk. Młot zaklął i ruszył w stronę jeńca. Odgłosy walki zdawały się dobiegać zewsząd. Przecież to po tego cholernego kłusownika przybył zabójca. Gdy znalazł się przy Diego zrobiło się dziwnie cicho. Strażnicy leżeli w kałuży krwi. Kłusownik strącał właśnie rozcięte powrozy. Młot błyskawicznie odwrócił się, zdołał nawet sparować mierzone w szyję cięcie. Drugi miecz wbił się w brzuch i przeszedł na wylot. Ukryta pod kapturem twarz zabójcy znajdowała się tylko kilka cali od wykrzywionej w bólu twarzy sierżanta. Napastnik odrzucił kaptur i Młot z sykiem wypuścił powietrze z ust.

– Demon… – wychrypiał.

Zabójca wykrzywił paskudą twarz i wyszarpnął miecz. Młot z łoskotem upadł na mokrą od krwi ziemię. Wieczorne niebo runęło w stronę umierającego sierżanta. Ostatnim co usłyszał za życia było rżenie konia i szum drzew.

 

***

 

Siekacz brnął przez bagnisko wpatrując się tępo w tyłek Nii. Dziewczyna nie pozwoliła stanąć na nocny odpoczynek. Miała rację. Czas był ich największym wrogiem. Jednak nie to najbardziej niepokoiło najemnika. Sher zniknął. Kiedy zapytał Nię czy wie co się stało z zabójcą zaprzeczyła. Siekacz miał nieprzyjemne przeczucie, że jeszcze zobaczy swój osobisty cień. Miał tylko nadzieję, że nie nastanie to zbyt prędko. Tak, przede wszystkim musieli dotrzeć do Fortu i zorganizować obronę. Kompania królewskich powinna zjawić się tam kilka dni po nich. Zdążą przygotować wieśniaków na walkę. Musiał też odwiedzić tawernę. Geralt zapłaci za zdradę. Być może trzeba będzie odbyć jeszcze jedną wyprawę po ostatniego ze starej kompanii. Tak, to będzie długa i kręta droga, ale ktoś musiał ją przebyć.

 

*

 

Nia prawie bez mierzenia wypuściła strzałę. Spory koziołek złamał skok i runął w wysoką trawę. Lares z krzykiem tryumfu ruszył po kolację. Schowała łuk do kołczanu i ruszyła w stronę obozu. Siekacz nazbierał mokrego chrustu i próbował rozpalić ognisko. Wytrwałości nie można mu było odmówić. Strach znowu gdzieś zniknął. Ale to ją nawet ucieszyło. Czuła się nieswojo w obecności tego dziwadła z czerwonymi oczami. Przycupnęła pod młodą olchą. Myśli nie dawały jej spokoju. Co się stało z Diego? Miała nadzieję, że ojciec żyje. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogło być inaczej. Ten stary lis wychodził cało z gorszych opresji. Miała dziwne przeczucie, że spotka go w Forcie, całego i zdrowego. A przynajmniej mocno wierzyła, że tak właśnie będzie. Znów spojrzała na najemnika. Jakimś cudem zdołał rozpalić ogień. Po wiązance przekleństw, którą puścił w stronę tlącego się ogniska nabrała pewności, że znowu użył do rozpalania żołnierskiego bimbru. Szkoda, że najemnik wszystko przeliczał na wódę. Prędzej czy później skończy z wyprutymi flakami, albo zapije się w jakimś rynsztoku. Nie wiedziała dlaczego, ale ten mężczyzna stał się jej obsesją. Często przyłapywała się, że spogląda na jego tyłek. Idiotyzm… Nia prychnęła, odgoniła nieprzyzwoite myśli i ruszyła w stronę obozowiska. Trzeba było pomóc młodemu wypatroszyć koziołka bo jeszcze sobie coś przy tym obetnie.

 

*

 

Lares nieudolnie skórował jelonka. Ciepłe mięso parowało na zimnym wietrze. Nagle wyczuł czyjąś obecność. Nia przycupnęła i jednym płynnym ruchem wypruła wnętrzności zwierzęcia. Co za dziewczyna. We wsi widywał czasem miejscowe piękności, jednak w porównaniu z zielonooką kocicą były jak mokre kury. Bezwiednie wbił spojrzenie w biust dziewczyny. Oczywiście Nia doskonale wiedziała, gdzie chłopak spogląda i nachyliła się jeszcze bardziej.

– Auuu… – krzyknął Lares wsadzając palec do ust.

– Zamiast patrzeć na moje cycki zajmij się trybowaniem – prychnęła kpiąco i wytarła nóż o spodnie chłopaka.

Gdy odchodziła kręcąc tyłkiem Lares poczuł, że ma wzwód. Niech to szlak trafi, żeby tylko nikt nie zauważył mokrych spodni…

 

*

 

Strach obserwował ich z ukrycia. Robił to często. Chciał jak najwięcej dowiedzieć się o nowych towarzyszach. Ostrokły wyruszyły na polowanie, miał więc chwilę dla siebie. Siekacza znał doskonale. Najemnik był jego przekleństwem, ale to stare dzieje. Ta młódka bardzo przypominała Diego. Te kocie ruchy. Wiedział, że dziewczyna jest zafascynowana najemnikiem i chyba nawet ze wzajemnością. Oboje nie nadawali się do stałych związków, ale czasami warto żyć złudzeniami. Chłopak był bardzo młody i bardzo naiwny. Do tego zakochał się po uszy w dziewczynie. Ostatniej nocy jęczał przez sen jej imię i zmoczył spodnie. Ech, młodość… Strach spojrzał w nocne niebo. Przynajmniej to się nie zmieniło przez wieki. Gwiazdy wesoło migotały i na chwilę pozwoliły zapomnieć o tym co było. Noc i ciemne niebo były jego jedynymi kochankami.

 

*

 

Siekacz oparł się o zwalony pień i przymknął oczy. Jutro stanął w Forcie. Oby zastali coś więcej niż wypalone zgliszcza i wymordowanych wieśniaków. Zobaczył w myślach uśmiechniętą twarz Vinnony. Dziewczynka rzucała piłkę staremu owczarkowi i ze śmiechem biegała po błocie. Na twarzy najemnika pojawił się lekki uśmiech. W końcu odnalazł dom, za który mógł przelewać krew. Zanim zasnął pomyślał, że dobrze byłoby przeżyć jeszcze kilka lat i zostawić po sobie coś dobrego. Gdzieś w oddali rozległo się wycie wilka. Ostrokoły wróciły z polowania. Zapadła noc.

 

***

 

Po południu, tak jak obiecała dziewczyna ujrzeli zabudowania Fortu. Dzień był słoneczny i ciepły. Pierwsza jechała Nia, tuż za nią Lares wlepiający oczy w tyłek przewodniczki. Siekacz i Strach trzymali się z tyłu. Najemnik mimo pięknej pogody miał ponurą minę. Miał złe przeczucia. Z resztą jak zawsze. Miał nadzieję, że Diego jeszcze żyje. Za to Strach miał nieprzenikniony wyraz twarzy. W ogóle zdawał się nie dostrzegać otaczającego go zewsząd piękna. Beznamiętnie wpatrywał się w coraz to bliższą palisadę. Nagle przez bramę wyszła znajoma postać z psem przy nodze. Nia krzyknęła z radości i wbiła ostrogi w bok konia. Lares z wiadomych względów pognał za dziewczyną nie spuszczając wzroku z podrygującego tyłka. Siekacz osłonił oczy dłonią i zmarszczył czoło.

– Przecież to ten stary list!

– Raczej wyliniały wilk – wtrącił Strach, poprawiając kaptur. – Bezzębny, ale wciąż śmiertelnie niebezpieczny.

– Ciekawe jak się tu dostał i to przed nami? – mruknął jak zawsze podejrzliwy najemnik.

– Zapytaj Diego – zadrwił Strach.

– Dzięki za radę – parsknął i zmusił chabetę do szybszego biegu.

Strach odwrócił się w kulbace i dał dłonią znak. Ostrokły niczym duchy posłusznie zniknęły w kniei.

– Tak się o ciebie bałam… – Nia uwiesiła się Diego na szyi. – Myślałam…

– Już dobrze dziecinko, przecież nic mi nie jest – stary kłusownik gładził córkę po głowie. – Jest tu jednak ktoś komu zawdzięczam życie. Możesz jemu podziękować.

Nia spojrzała zdumiona na ojca.

– Chyba wiem o kim mówisz – rzucił cierpko Siekacz i zeskoczył z konia. – Dobrze widzieć cię pośród żywych.

Najemnik i kłusownik uścisnęli sobie prawice. Lares czuł się jakby nie na miejscu. Chrząknął z zażenowaniem i odprowadził konie. Kiedy podjechał Strach twarz Diego rozpromienił szeroki uśmiech.

– A powiadają, że potwory nie pokazują się za dnia.

– No cóż, musiałem zmienić przyzwyczajenia – stwierdził Strach i zsunął się z siodła. – I jadłospis. Koniec z ludzkim mięsem. Przynajmniej na jakiś czas – dodał i ukłonił się Diego.

– Gdzie ten twój wybawca? – zapytał skwaszony Siekacz.

– Bawi się z dziećmi.

– Co?!

Najemnik był pewien, że się przesłyszał.

– Pozwalasz na to, żeby dzieci przebywały w obecności tego…

– Jest taki sam jak my – przerwał mu spokojnie Diego. – Z tej samej gliny ulepiony. Tylko, że on zawsze był sam, a my mieliśmy Kompanię.

Siekacz zatrzymał się i spojrzał Diego w oczy.

– Niech cię szlak, ty mówisz poważnie.

Najemnik pierwszy znalazł się na głównym placu osady. Dzieciaki głośno krzycząc grały w cztery kulki i kij a między nimi stał… Sher. Zabójca był nagi od pasa w górę. Siekacz z sykiem wypuścił powietrze. Nigdy jeszcze nie widział tylu ran na ciele żywego człowieka. Nia cicho krzyknęła. Strach pokiwał głową a Diego ze smutkiem się uśmiechnął.

– Kiedyś był jednym z Pochwyconych. Znałem jego historię, ale myślałem, że to koszmarna legenda. Teraz wiem, że to niestety była prawda.

Sher właśnie złapał piłkę i delikatnie rzucił ją do wielkookiej dziewczynki, w której Siekacz rozpoznał Vinnonę. Mała zręcznie złapała skórzaną kulę i zaliczyła przyłożenie.

– Wygraliśmy wujku! – krzyknęła przylegając do kolan okaleczonego zabójcy. Sher niezręcznie objął dziewczynkę ramieniem. Na straszliwej twarzy zabłąkał się grymas wzruszenia.

– Dzieci to jego słaby punkt – Strach obserwował całą scenę z zimnym wyrachowaniem. – Nie rozumiem…

– Ale ja rozumiem – przerwał dalsze wywody Diego. – Idziemy coś zjeść.

Siekacz zacisnął usta i bez słowa ruszył za przyjacielem. Strach wzruszył ramionami i też podążył ku chacie Diego. Nia ciągle nie mogła oderwać oczu od okaleczonego ciała mężczyzny, który bawił się z dziećmi. Nie była nawet w stanie wyobrazić sobie ogromu cierpienia i bólu jakiego musiał doświadczyć za życia. Z ociąganiem ruszyła ku chacie ojca.

 

***

 

Wieczór był ciepły. Siekacz stał oparty plecami o chatę Diego. Im mniej pił, tym więcej myślał. Sam już nie wiedział co jest gorsze, świadomość tego, że świat widziany na trzeźwo to wielka kupa gówna, czy też to, że po pijaku nawet gówno pachnie jak perfuma. Zastanawiał się ile go ominęło, co przegrał przez oderwanie od rzeczywistości.

– Cholerne dylematy egzystencjalne – mruknął pod nosem wypluwając źdźbło trawy. – Przecież i tak nie zmienię świata. A przynajmniej nie na lepsze…

– Zamiast zmieniać świat, zacznij od siebie – doszedł go cichy głos z boku. Sher wychynął z cienia niczym duch. – Jest łatwiej i mniej boli.

– Co ty możesz wiedzieć o życiu…

– Wiem wystarczająco dużo, żeby ciągle nie popełniać tych samych błędów, co niektórzy najemnicy mają w zwyczaju – przerwał zabójca. W ciemnych oczach odbił się blask księżyca.

– Za dużo gadasz – burknął Siekacz. – Much nałapiesz. Chodźmy się napić.

Najemnik nie czekając na odpowiedź pchną skrzypiące drzwi. W środku można było zawiesić siekierę. Diego pykał z fajki, w kominku wesoło buzował ogień, kociołek z potrawką zachęcająco bulgotał. Nia z uśmiechem nalała najemnikowi miskę gulaszu. Zabójca nie wszedł, zniknął gdzieś w mroku. Przy stole siedziała też druga kobieta. Siekacz na jej widok rozdziawił gębę ze zdumienia i teatralnie zadławił się kaszą.

– Molka – wychrypiał kiedy Strach usłużnie przywalił mu w plecy. – Trzymaj się z daleka od moich spodni!

– Bez obaw, nie ma w tobie nic… ciekawego brzydalu – zamoczyła palec w kubku z winem i ostentacyjnie zwilżyła usta. – Mam już etatowego ogiera.

– On też tu jest?! – tym razem Siekacz pobladł co zdarzało mu się tylko na drugi dzień po ostrej popijawie z użyciem czystego spirytusu.

– Aha, bawi się za stodołą z tym twoim cieniem.

Siekacz zagryzł usta, ale nic nie powiedział.

– Skoro mamy już komplet…

– A Aver? – przerwał Siekacz. – Muszę też porozmawiać z Geraltem o dylematach egzystencjalnych.

– Widziałem się z Niszką, grajek stanie tu jutro przed południem – Strach skrupulatnie wydłubywał kaszę spomiędzy spiczastych zębów. – Geralta też zabrali.

– To świetnie, zaoszczędzę sobie obijania tyłka i nie zapaskudzę oberży krwią zdrajcy – Siekacz był zły. Wolał załatwiać sprawy po swojemu a tu ciągle ktoś się wtrącał. – Nalejcie czegoś mocniejszego.

– Zbiesiłeś się Wilku – twarz Diego rozmywała się za oparami fajkowego dymu. – Zapomniałeś już czym jest stado.

– Masz rację – zgodził się Siekacz podsuwając kubek Nii, która napełniła naczynie po brzegi śmierdzącym samogonem z ziemniaków. – Ale dzięki temu nadal żyję. Nie ma już mojego stada, zostałem sam i świetnie sobie z tym radzę.

– Ale jest jeszcze kilku towarzyszy broni – Diego uderzył fajką w blat stołu. – Niedługo przelejemy krew, pewnie większość z nas zginie. Zasługujemy chyba na odrobinę zaufania?

Najemnik rozejrzał się dookoła. Zielone oczy Nii były ciepłe i niezgłębione niczym morska toń. Na twarzy Laresa pod rumieńcem skrywała się podjęta decyzja. Strach jak zwykle przypominała martwy posąg a przed spojrzeniem Diego wolał uciec. Molka obojętnie wyskubywała sobie brwi.

– Czego wy ode mnie chcecie?

– Żebyś poprowadził na do walki, Wilku – w głosie myśliwego przebrzmiała powaga. – To będzie nasz ostatni bój.

– Z tym się zgadzam. Królewscy rozniosą nas w kilka uderzeń serca – żachnął się Siekacz. – Nie jestem cudotwórcą tylko zapijaczonym wrakiem człowieka. Nie widzicie tego do ciężkiej cholery?!

– Każdy z nas jest kimś innym – Strach odchylił się do tyłu i skrzyżował ręce za głową. – Każdy z nas niesie na barkach inną klątwę. Jednak łączy nas to, że siedzimy razem w tej chacie. Ja jestem tu by spłacić dług i zrobię to albo zginę. Pamiętajcie, że ci, którzy przyjdą by przelać krew wiedzą, kto na nich będzie czekać. Naszą największą bronią jest niechlubna przeszłość, przesadzone opowieści i strach, który wzbudzamy. To daje nam przewagę psychologiczną a to jak dla mnie już całkiem sporo.

– Będą mieć magów – wtrącił Siekacz. – Co im zrobimy? Pokażemy gołe tyłki?

– My też mamy maga – Diego brzydko się uśmiechnął. – Największego skurwysyna jaki chodził po tej ziemi.

– Nigdy w życiu! – Molka pierwszy raz zainteresowała się dysputą. – Ostatnim razem ten cholerny dureń spalił mi włosy i nowiutki kaftan. To ja już wolę dać dupy królewskim magom.

– Hmm, to jest myśl – Strach zmarszczył czoło. – Znaczy nie twój tyłek… Tylko kto mu o tym powie?

Wszystkie spojrzenia jak na komendę utkwiły w najemniku.

– Niech was szlak trafi. Nie wiem nawet gdzie się zaszył po masakrze w Jarze Głupców. Poza tym za puszczenie z dymem portu Rosomaka królewscy magowie wysłali za nim Inkwizytorów. Jest albo martwy, albo zaszył się tam gdzie nawet śmierć go nie znajdzie.

– Niestety muszę cię rozczarować – Diego znów się uśmiechnął. – Inkwizytorzy dali sobie spokój po tym jak odwiedził ich klasztor i w obecności całej kongregacji puścił z dymem Wielkiego Mistrza. Wrócił do Cytadeli Mokra i pewnie prowadzi dalej te swoje badania.

– To zaledwie dwa dni drogi stąd – mruknął Siekacz. – Mam dziś pecha. Nalej mi kobieto.

Nia spełniła prośbę i niby przypadkiem musnęła ramię najemnika włosami.

– Kto jedzie ze mną?

Chwilę ciszy przerwał zimny, chropowaty głos.

– Ja.

Wszyscy odwrócili się ku drzwiom. Sher stał z mieczami w dłoniach. Po nagim torsie spływał pot. Każdą wolną chwilę wykorzystywał na doskonalenia sztuki zabijania. Było to równie chore co i fascynacja dziećmi, istotami, które uosabiały życie, tak często odbierane przez zabójcę.

– Niech będzie. Wyruszamy o świcie.

– Ja też pojadę – wyrwał się nieśmiało Lares.

– Jak tam sobie chcesz. Jeszcze jacyś chętni?

– Zajmę się przygotowaniami do obrony – postanowił Diego. – Przyjmiemy królewskich przydupasów z należytą atencją. Pomoże mi Nia.

– Ja sprawdzę okolicę – Strach dopił wina. – Duch i Mrok zaczynają już być głodne.

– Wezmę Melkorka i przepatrzymy trakt, żeby nikt się tam nie szwendał – Molka filuternie zamrugała powiekami.

– A więc postanowione – Siekacz wychylił kubek. – Geraltowi niech włos z głowy nie spadnie do mojego powrotu. A Avera nie wpuszczajcie do wioski bo znowu porobi brzuchy miejscowym dziewkom.

– Obetnę mu wtedy co nieco i wsadzę w gardło – uśmiechnęła się przymilnie Nia i wbiła długi nóż w blat stołu.

Gdzieś w niedalekim gąszczu zaskowytał wilk. W lesie pojawili się dużo groźniejsi drapieżcy.

 

***

 

 

W Forcie rozległ się krzyk dziecka. Siekacz sięgnął po miecz, zimny dotyk stali jak zawsze działał kojąco. Bezszelestnie wyszedł w mrok nocy. Zauważył napastników pomiędzy chatami. Było ich co najmniej dwóch, ciągnęli szamoczącą się dziewczynkę. Nagle dopadł ich stary pies i rzucił się do gardła niższego z porywaczy. Dziewczynka wykorzystała moment, ugryzła drugiego napastnika w dłoń i zaczęła na oślep biec akurat w kierunku najemnika. Wysoki dryblas biegł tuż za nią z nożem w ręce. Drugi z porywaczy odrzucił psa i pognał za towarzyszem. Siekacz spokojnie wyszedł z cienia chwytając jedną ręką uciekającą dziewczynkę a drugą wyciągając przed siebie. Napastnik zatrzymał się w ostatniej chwili. Sztych miecza przebił płaszcz i przeorał żebra.

– Oddaj ją – warknął wysoki cofając się o krok i przykładając wolną rękę do rany na piersiach. – Nie wiesz kim jest ta diablica!

– Faktycznie nie wiem, ale wygląda na małe i przestraszone dziecko – temperatura głosu najemnika była niewiele wyższa od temperatury spojrzenia. – Podaj mi choć jeden powód, dla którego nie miałbym cię zabić?

Napastnik cofnął się o krok i szybko rozejrzał się dookoła. Niewiadomo skąd w bramie pojawiła się Molka, za którą czaił się ogromny cień. Za niedoszłymi porywaczami stał oparty o ścianę chaty Sher. Od wchodu nadchodziło kilku wieśniaków uzbrojonych w widły.

– Nasz pan zgniecie was jak i całą tą hałastrę – wysyczał wysoki i z krzykiem rzucił się na Siekacza.

Najemnik uchylił się przed ciosem i wbił miecza w brzuch porywacza aż po gardę. Drugi napastnik splunął i rzucił się na własny miecz.

Siekacz odwrócił się i przyklęknął przed dziewczynką. Z wielkich oczu płynęły łzy.

– Nic ci nie jest mała? – w głosie najemnika przebrzmiała troska i złość. Czego ci dwaj szaleńcy mogli od niej chcieć?

– Nic wujku. Ale Argo chyba nie żyje… – pokazała brudnym paluszkiem w stronę leżącego psa.

Był to ten sam stary owczarek, którego wcześniej przygarnął najemnik.

– Nic mu nie będzie – jakby na potwierdzenie tych słów pies wstał i pokuśtykał w ich stronę.

Vinnona wytarła nos rękawem i z piskiem radości pognała do rannego zwierzęcia. Siekacz uklęknął przy wyższym z napastników. Obszukał płaszcz. Porywacz nic przy sobie nie miał.

– Kim oni byli? – mrukną najemnik wstając z ziemi.

Nia wzruszyła ramionami. Księżyc świecił jasno. Na twarzy dziewczyny odbiło się zmieszanie i… strach.

– Mów – Siekacz złapał ją za ramiona. Dziewczyna wzdrygnęła się spoglądając w twarz najemnika.

– To nie był pierwszy raz kiedy chcieli zabrać małą – powiedziała zduszonym głosem. –  Odsłoń lewe przedramię.

Siekacz zacisnął usta i pochylił się nad ciałem. Po podciągnięciu rękawa ukazał się tatuaż przedstawiający węża oplatającego rękę. Gad zatapiał zęby we własnym ogonie.

– Gdzie jest Diego? – w głosie najemnika zabrzmiał zgrzyt żelaza.

– On nie chciał…

– Gdzie on jest?!

Nia wskazała na bramę. Siekacz bez słowa ruszył w stronę wyjścia z osady. Diego stał pod ogromnym dębem rozmawiając ze Strachem. Na widok Siekacza i wyrazu jego twarzy od razu zrozumiał.

– Nie miałem wyboru… – zaczął jednak przyjaciel wpadł mu w słowo.

– Wykorzystałeś mnie, kurwa! – najemnik wyglądał jakby dostał obuchem przez łeb. – Kim byli ci skurwiele? O co chodzi z tą małą? Po co ta cała szopka i zabawa w przyjaźń?

– Nie miałem wyboru – powtórzył spokojnie Diego. Widać było, że każde słowo przychodzi mu z wielkim trudem. – To długa historia…

– Może nadszedł już odpowiedni moment, żebyś mi ją opowiedział do cholery! – warknął Siekacz i z wściekłością wbił miecz w ziemią. – Ja pierdolę! Byłeś moim jedynym przyjacielem.

– I nadal jestem…

– To się dopiero okaże. Gadaj o co chodzi!

Diego spojrzał w wieczorne niebo. Strach oparł się o drzewo i opuścił głowę. Sher usiadł na wilgotnym mchu obejmując kolana rękami. Molka kucnęła bawiąc się pejczem.

– Od początku chodziło o tę małą? – bardziej stwierdził niż zapytał najemnik.

– Tak.

– Kim ona jest?

Tym razem Diego długo zwlekał z odpowiedzią.

– Kim ona do cholery jest?! – powtórzył Siekacz stając przed przyjacielem.

– Córką Nestora.

Wydawało się, że oczy najemnika za chwilę wyskoczą z oczodołów.

– Chyba już całkiem zdurniałeś. Przecież to niemożliwe. Król nie żyje od… – Siekacz przerwał i przełknął ślinę.

– Od pięciu lat – dokończył za niego przyjaciel. – Zanim Advon załatwił króla ten zdążył dość nieopatrznie zrobić brzuch jednej szlachciance, kobiecie, która uratowała twoje bezwartościowe życie już trzykrotnie.

– Nie rozumiem… – Siekacz ciężko usiadł na ziemi. – Niby jak?

– Sher – odparł krótko myśliwy.

Zabójca lekko się skłonił.

– Chylę czoła nad twą przenikliwością kłusowniku. Faktycznie nie znalazłem się tutaj bez powodu. I nie bez powodu ciągle coś nam przeszkadza zakończyć pojedynek, najemniku.

– Niech was wszystkich szlak trafi – Siekacz zerwał się na równe nogi i kopnął spróchniały pniak. – Zaraz pewnie dowiem się, że moim ojciec jest Wielki Mistrz kongregacji a matką święta i niepokalana Euzebia albo jej owca. Nestor był pewnie moim bratem bliźniakiem a…

– Przestań histeryzować – uciął Diego. – Wiem, że czujesz się trochę zagubiony…

– Trochę?!

– No dobra, bardzo zagubiony w tym wszystkim, ale nie mogłem wcześniej powiedzieć całej prawdy. Dziewczynce grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Musimy jej strzec za wszelką cenę.

– Nawet za cenę przyjaźni?

To pytanie pozostało bez odpowiedzi.

– Zaraz, chwileczkę. To wszystko było cholerną maskaradą? Ta cała historią z Lordem Pogranicza była tylko pretekstem, tak?

Diego skinął głową.

– A Geralt? To on mnie tu wezwał.

– Karczmarz pozornie grał na dwie strony. Wypełnił moją prośbę i przyjął złoto Wyzyska. Tak naprawdę upiekł trzy pieczenie przy jednym ogniu. To ja kazałem mu „pracować” dla Lorda. Nie masz pojęcia jak się z tym gryzł. Geralt jest lojalny wobec ciebie, zawsze był. Dlatego chciałem wysłać cię z Fortu przed jego przybyciem, żebyś nie zrobił jakiegoś głupstwa.

– No i nie musiałbyś wcześniej wyjawiać tych wszystkich nieistotnych szczegółów – zadrwił najemnik przeczesując włosy. – Mów dalej.

– Advon jakoś dowiedział się o dziecku. Wysłał swoich ludzi…

– Chwila. A skąd ty wiedziałeś?

– Widziałem się z Nestorem w dniu śmierci. Był już nieźle wypity. Wziął mnie na bok i złożył propozycję nie do odrzucenia. Dałem słowo, że zaopiekuję się dzieckiem. Miałem je wywieźć z dala od królewskiego dworu i wychować jak własne. Nestor miał nadzieję, że urodzi się syn. Ale los nawet po śmierci spłatał mu figla. Urodziła się córka. Matka znała decyzję króla i nie sprzeciwiała się. Nikt nie wiedział, że jest w ciąży. To dzięki niej wiem o wszystkich poczynaniach samozwańczego króla. Nie wiem jakim cudem Advon dowiedział się o dziecku, ale pierwsi porywacze przybyli dwa lata temu. Zabiłem ich przypadkiem zanim dotarli do wioski. Jeden z nich okazał się całkiem rozmowny. Powiedział, że mieli wykraść dziecko. Podał dokładny opis Vinnony.

– Ktoś z wioski dowiedział się kim jest mała. Advon musiał obsypać go złotem – Siekacz zmarszczył czoło. – Chciałbym dorwać tego skurwiela w swoje ręce.

– Ja też – Diego złamał patyk. – Prędzej czy później sam się ujawni. Po tamtym incydencie powiedziałem prawdę Nii. We dwoje było nam łatwiej opiekować się małą. Przez dwa lata próbowali siedem razy. Z dzisiejszym, osiem. Nie wiem dlaczego Advon nie przybył tu z całą armią i po prostu nie zabrał Vinnony. Nie wiem też dlaczego nie rozkazał jej zabić, tylko pojmać żywcem.

– Ale ja wiem – wszyscy jak na komendę utkwili wzrok w Strachu, który nadal stał z pochyloną głową. – Advon jest samozwańczym kundlem i wszyscy o tym wiedzą. Rebelianci jawnie poparliby następcę Nestora, mimo, iż wcześniej z nim walczyli. Przecież łączy ich wspólny cel – śmierć Dickona, a wiadomo, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Buntownicy obsadziliby tron prawowitym następcą tronu a przede wszystkim swoim zausznikiem. Dochodzi jeszcze szlachta. Nie wszyscy ucieszyli się z nowego monarchy. Może i siedziałem przez jakiś czas w niezłym zadupiu, ale co nieco nawet tam przeciekało. Szlachta stanęła za Advonem ze strachu, nie z powinności. Dziedzic z krwi Nestora mógłby więc upomnieć się o tron a większość szlachetków by mu w tym pomogła. Advon mógłby potajemnie zabić dziecko. W końcu to bękart, z nieprawego łoża. Jednak królewską krew trudno rozcieńczyć. Dlatego Diakon wpadł na genialny pomysł.

– Niech mnie szlak, masz rację – Siekacz szeroko rozdziawił usta – Ten stary cap dowiedział się, że dziecko to dziewczynka. Po co więc ją zabijać skoro i tak nie jest sukcesorem. Ale ta dziewczynka kiedyś stanie się kobietą, która może urodzić prawowitego następcę tronu. Krew z krwi Nestora. Advon chciał ją po cichu wykraść, trzymać w zamknięciu do osiągnięcia kobiecości i zrobić jej dziecko. W międzyczasie ogłosiłby cudowne odnalezienie jedynego dziecka Nestora. Wielki Mistrz i cholerna Rada też by go poparli. Magiczna sonda potwierdziłaby, że to córka Nestora. I mamy pełnoprawnego namiestnika i regenta w jednym, którego syn zostanie prawowitym następca tronu. Cholera muszę się napić.

– Dlatego wyruszysz po Onyksa – podjął po chwili Diego. – Wkrótce Advon może stracić cierpliwość. Specjalnie sprowokowałem Lorda Pogranicza, żeby wywołać zamieszanie, podczas którego Vinnona zniknie. Oficjalnie dziewczynka zginie podczas walk, jej zmasakrowane ciało znajdą królewscy siepacze – już ja się o to postaram. Jak bogowie dadzą to pozbędziemy się też Wyzyska. Fort i tak był skazany na zagładę. Ale jak dobrze rozegramy tę partię to zdołamy wykorzystać bitwę na własną korzyść. W tej chwili Imperium to kolos na glinianych nogach, a my spróbujemy podciąć mu kolana. Ale nie damy rady bez Onyksa – skwitował myśliwy.

– Niech będzie, ruszam o świcie – zdecydował Siekacz. – A te tatuaże na rękach porywaczy? Kim oni są?

– To odłam Pochwyconych – w głosie Shera przebrzmiała odraza. – Banda głupców, która służy złotu. Wkrótce i z nimi się policzę.

– Zabójcy na usługach króla – Siekacz skinął głową. – Naprawdę muszę się napić.

Najemnik wyszarpnął miecz i skierował się zmęczonym krokiem ku bramie fortu. Diego spoglądał za przyjacielem dopóki wysoka sylwetka nie zniknęła pomiędzy chatami. Na twarzy myśliwego zabłąkał się ciepły uśmiech.

– Witaj w domu, Wilku – szepnął i ruszył ku osadzie.

 

***

 

Siekacz nie mógł zmrużyć oka. Wyniuchał gąsiorek z bimbrem w spiżarni i wyszedł w chłodny mrok. Gwiazdy radośnie migotały na nocnym niebie. Księżyc wydawał się wisieć tak blisko, niemalże na wyciągnięcie ręki. Najemnik niósł pod pachą nagi miecz. W drugiej ręce trzymał bukłak z samogonem, z którego co chwilę popijał. Miał w głowie mętlik. Na szczęście alkohol pomagał w takich chwilach. Starał się nie myśleć o tym czego dzisiaj się dowiedział. Teraz liczyła się tylko przyszłość. Znowu miał cel w życiu. Odłożył bukłak i wykonał kilka ciosów. Nie mieli najmniejszych szans z królewską armią. Parada i odskok. Chociaż istniał cień nadziei, że król nie będzie ingerował osobiście. Finta i półobrót z poziomym cięciem. Najemnik musiał przyznać, że obie strony dobrze rozgrywały grę. Szybki wypad z zasłoną. Z jednej strony szczwany lis Diego, którego ironia losu wybrała obrońcą królewskiej córki. Młyniec, sieć zasłon i szybkie przerzucenie miecza do drugiej ręki. Z drugiej strony Advon i jego subtelna pajęczyna intryg. Kwartet i kilka krótkich cięć. Zapowiadało się ciekawie i śmiertelnie niebezpiecznie. Finta połączona z szybkim oktetem znad ramienia. Było mu obojętne czy da głowę. Najważniejsze, że w końcu miał o co walczyć i za kogo przelewać krew. Doskok i uderzenie oburącz znad głowy. Obrót, poziome cięcie… Nagle rozległ się metaliczny zgrzyt, posypały się iskry. Sher niemal od niechcenia sparował cios najemnika i skontrował lekkim wypadem. Draśnięty w ramię Siekacz odskoczył zasłaniając się mistrzowskim tercetem. Zabójca lekko się uśmiechnął.

– Ciągle jesteś niebezpieczny Wilku. Cieszę się, że nie musiałem cię zabić.

Najemnik nie wypadł z tempa, zaczął obchodzić przeciwnika zataczając sztychem miecza półkola w odwrotnym kierunku.

– Zbytek łaski. Skończ co zacząłeś – warknął Siekacz.

Najemnik znalazł się za plecami zabójcy, który nawet nie drgnął. Nie miał nic do stracenia. Uderzył wyprowadzając ukośne cięcie sponad ramienia. Trafił w pustkę i błyskawicznym piruetem wyrwał się z kręgu. Prawie mu się udało. Przy ostatnim kroku Sher podbił nogę najemnika, który jak długi rozciągnął się w mokrej trawie.

– Jesteśmy bardziej do siebie podobni niż byś chciał przyznać, Wilku – zabójca jak gdyby nigdy nic usiadł przy Siekaczu, który z wściekłością uderzył pięścią w ziemię. – Jedyne czym się różnimy to powód, dla których staliśmy się drapieżnikami.

Siekacz wstał ze stęknięciem i odruchowo otrzepał spodnie. Klnąc pod nosem poszedł po bukłak i pociągnął spory łyk. Po chwili zastanowienia rzucił worek półnagiemu zabójcy. Sher przytknął usta i skrzywił się z obrzydzeniem.

– Smakuje jeszcze gorzej niż śmierdzi.

Siekacz rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

– Ale zapewnia długowieczność. Diego mówi, że to co cię nie zabije, wzmocni cię.

Najemnik usiadł przy zabójcy. Czuł się dziwnie. Jeszcze przed chwilą chciał go zabić. A teraz… Może on ma rację? Może rzeczywiście byli tacy sami? Ulepieni z tej samej gliny odszczepieńcy, którzy potrafią tylko zabijać w mniej lub bardziej beznadziejnej sprawie.

– Zabrali mnie z rynsztoka – zaczął Sher kładąc nagie ostrza na kolanach. – Nie miałem wyboru. Po czterech latach katorżniczych ćwiczeń kazali zabijać. Te cztery lata nazywa się Gonitwą za Śmiercią. Każdy barak liczył dwudziestu takich jak ja. Do końca wytrwało czterech. Żyliśmy razem jak zaszczute zwierzęta, mieliśmy tylko siebie. Każdy z nas dostał miecz, kazali nam się pozabijać. Zabili barak gwoździami i podpalili. Wtedy myślałem, że nie mam wyboru. Jednak miałem, mogłem opuścić klingę i czekać na śmierć. Ale byłem zbyt młody, zbyt spragniony życia. Walczyłem i zabijałem przyjaciół, którym nie raz zawdzięczałem życie. Zabiłem każdego kto stanął mi na drodze. Ciałem wyważyłem okiennice i wyskoczyłem na chwilę przed zawaleniem się czworaku. Na dziesięć baraków przeżyło tylko trzech. Dopiero wtedy rozpoczęły się właściwe ćwiczenia. Nauczyli nas jak zabijać każdą bronią, w każdej sytuacji. Poili nas wywarami, stymulowali fizycznie. Ale przede wszystkim pozbawiali nas człowieczeństwa. Po dwóch latach uznali, że jesteśmy gotowi. Dostałem pierwsze zlecenie. Miałem zabić kobietę w ciąży i dwójkę jej dzieci. Nie zrobiłem tego. Gdy wróciłem do dormitorium już na mnie czekali. Zabiłem czterech zanim zdołali mnie obezwładnić. Przywlekli kobietę i dzieci. Zarżnęli ich na moich oczach jak prosięta. Wtedy coś we mnie pękło. Zacząłem zabijać jak bezwolny golem i byłem w tym coraz lepszy. Po kilku latach zostałem Pierwszym Ostrzem. Wtedy zdradzono mi sekret gdzie znajduje się siedziba Pochwyconych. To był mój cel, to sobie poprzysiągłem, kiedy szlachtowali tę kobietę. Zakląłem samego siebie, że stanę się najgorszym z nich aż pewnego dnia ich zniszczę, zabiję wszystkich. Tak też się stało. Arcymistrza utopiłem w jego własnej krwi. Potem wyszedłem na dziedziniec. Chciałem umrzeć. Nie wiem ilu ich było, wychodzili z cienia. Gdy jeden padał pojawiało się kilku następnych. O świcie zostałem sam. Podłożyłem ogień i odszedłem. Od tej pory robię to co potrafię najlepiej – zabijam. Ale ścigam tylko skurwieli, którzy zasłużyli na śmierć z mojej ręki. Zabijam najgorszych z najgorszych i czasem sprawia mi to przyjemność. Oszukuję sam siebie, że robię coś dobrego, coś co pozwoli mi zapomnieć o tej kobiecie. Widzę ją we snach, każdej nocy. I każdej nocy słyszę płacz szlachtowanych dzieci. Nie pozwolę, żeby skrzywdzili Vinnonę. Nigdy!

– To dlaczego uwziąłeś się na mnie? – zapytał spokojnie Siekacz.

– To nie ja się na ciebie uwziąłem – Sher spojrzał najemnikowi w oczy. – Kobieta jest jak pąk róży: kwitnie, uwodzi a gdy ją pochwycić kłuje i odrzuca.

– Nie rozumiem…

Zabójca skrzywił usta.

– Dlatego robimy to co robimy, zamiast uwodzić kobiety Wilku.

Najemnik poczuł nagle dziwną ulgę. Czasami lepiej jest nie wiedzieć wszystkiego, dłużej się wtedy żyje. Zaśmiał się w duchu.

– Wiesz, chyba cię polubiłem.

Tym razem Sher wydawał się być zdziwiony.

– Każdy ma chwilę słabości…

– Niezupełnie. Ale cieszę się, że cię spotkałem. Kto wie, może kiedyś dotrzymam słowa.

Zabójca spojrzał pytająco na najemnika.

– Dokończymy walkę, tym razem bez złamanych mieczy – dokończył i wstał z ziemi.

– Kto wie? – Sher wzruszył ramionami i ruszył za towarzyszem.

Siekacz czuł, ze podejrzliwość i nienawiść zamieniły się w sympatię i przyjaźń. Dziwny jest ten świat…

 

***

 

Siekacz spakował manatki, zatknął miecz za pas, sprawdził czy nóż tkwi w cholewie i z manierką w ręce wyszedł przed chatę. Świtało już. Nieśmiałe promyki słońca czule gładziły twarz najemnika. Z wyraźną radością zaczerpnął przesycone porannym chłodem powietrze i bezwiednie się uśmiechnął.

– Poranki bywają jak nowe życie – rozległ się w pobliżu cichy głos. – Czasem warto umrzeć by narodzić się ponownie w blasku wschodzącego słońca.

Siekacz skinął głowa i pociągnął spory łyk z manierki.

– Grunt to dożyć do wieczora zabójco. Jeżeli Onyks nie zdziczał do końca to może uda się nam wrócić w jednym kawałku i bez dodatkowych dziur.

– Jestem gotów! – wydyszał Lares w biegu dopinając spodnie. Z wnętrza stodoły, z której wybiegł doszedł piskliwy śmiech co najmniej dwóch dziewcząt.

– Widzę, że zawzięcie ćwiczysz fechtunek mieczem – zadrwił Siekacz i wskoczył na konia.

Lares zaczerwienił się, ale butnie odparł:

– Jestem już mężczyzną i mogę robić co mi się żywnie podoba!

– Słyszałem, że Kowal Storm ma problem z córkami – zaczął od niechcenia Sher odwiązując wierzchowca od koniowiązu. – Podobno znikają obydwie na całe noce. Zdaje się, że napomknął coś o wypalaniu rozgrzanym prętem męskości tego sukinsyna, który zawrócił im w głowie.

Młodzieniec wyraźnie zbladł, nerwowo rozejrzał się dookoła, wbił pięty w boki konia i galopem wyjechał przez bramę.

– Może się czegoś nauczy – zaśmiał się Siekacz i cmoknął na wałacha. – Będą z niego ludzie, jeżeli przestanie myśleć przyrodzeniem.

– Wyrośnie z tego – skwitował zabójca i ruszył za najemnikiem. – Niech się cieszy życiem, póki jego smak nie przypomina krwi zmieszanej z błotem i łzami.

– Wypiję za to przyjacielu – Siekacz wychylił manierkę. – Jutro powinniśmy stanąć w Twierdzy Ognia.

 

***

 

 

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Siekacz dostrzegł na trakcie niewielką karawanę. Był to w zasadzie tabor wozów i kilku jeźdźców. Na pierwszym wehikule zasiadał Uron, olbrzymi smolarz z pałą wielkości dyszla. Jeźdźcy spięli konie i wyjechali najemnikowi naprzeciw. Sher nawet nie podniósł głowy, za to Lares z butną miną położył dłoń na rękojeści miecza.

– Jak chcesz jeszcze użyć tej ręki do sikania to lepiej wsadź ją sobie w tyłek – warknął Siekacz. – Dziewczyny najpierw ci ją odetną a dopiero później pomyślą, dlaczego to zrobiły.

Młodzieniec wyraźnie zbladł. Dopiero teraz dostrzegł wśród trójki jeźdźców dwie boginie, które spotkał po wyjściu z Głębi. Córki Stracha jechały po bokach wypacykowanego elegancika z gitarą na plecach. Promienie słońca tańczyły na wysadzanym klejnotami, pozłacanym rapierze mężczyzny. Koronkowe mankiety raziły bielą a wyszywana chusteczka, którą nieustannie przykładał do ust upaprana była od krwi. Kapelusz z szerokim rondem częściowo zakrywał twarz, jednak od razu rzucała się bladość skóry. Mężczyzna był albo chory, albo pochodził z arystokratycznej rodziny – albo to i to.

– Niech mnie szlak trafi! – wykrzyknął szlachcic stając w strzemionach. – Dziewczynki co to za banda obdartusów psuje nam powietrze i zanieczyszcza trakt?

Jedna z „dziewczynek” z wyraźnym zażenowaniem spojrzała na Siekacza, druga udawała, że fascynuje ją najbliższa okolica.

– Znam tylko jednego suchotnika, który nie potrafi się wysikać bez pomocy kobiety – odpalił Siekacz. – Po co ci rapier skoro i tak używasz żelastwa tylko do nadziewania kurczaków na rożen?

– Ależ to zacny najemnik, o którym krążą legendy. W zasadzie to legendarne jest tylko jego pijaństwo i brak okrzesania. Przemilczmy jednak te niedoskonałości, wszak nic co ludzkie nie powinno być nam obce. Ten śliczny młodzian to twój chłopak?

– Powiedzmy, że wychowanek, który zaraz może skopać to twoje wyperfumowane dupsko.

– A kimże jest… – w tej samej chwili Sher odrzucił kaptur i wbił zimne spojrzenie w minstrela. Wymuskany grajek wyraźnie poruszył grdyką, ostry kaszel na chwilę zatrząsł wątłym ciałem. – Wolę nie wiedzieć.

– Śmierć siedzi ci na ramieniu suchotniku – stwierdził zabójca przekręcając głowę i eksponując poparzone oblicze. – Nie ma sensu cię zabijać.

– Felczer chędożony się znalazł – burknął grajek. – Wybieram się właśnie do wód leczniczych, żeby połatać nadwyrężone zdrowie a przy okazji napisać jakąś ckliwą balladę.

– Zdrowia to może starczy ci, żeby dojechać do Fortu. Zrób wszystkim przysługę i obwieś się na gałęzi przy trakcie.

– Chciałbyś najemniku – zacietrzewił się minstrel. – Ziemski padół jeszcze nie raz usłyszy o Wielkim Averze i jego porywających pieśniach. W końcu czymże byłby świat przepełniony ignorantami, pijakami i skurwysynami? Jakiś sens jest brnąć przez bagno tylko po to by utytłać się w błocie lub zatonąć? Któż inny potrafi dostrzec w kobietach głębię ich jestestwa, urodę górskiego kryształu, poświęcenie i miłość. Dlaczegóż…

– Skończyłeś już? – przerwał Siekacz. – Jedziemy do Onyksa, może się przyłączysz?

– Dziękuję, ale nie skorzystam – Aver wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Nasze ostatnie relacje były dość oziębłe, jeszcze popełniłby głupstwo, którego by później bardo żałował. Któż w końcu doceni maestrię wydobywającą się z mych trzewi…

– Jedyne co się z nich wydobywa to płaczliwy skowyt i bąki.

Najemnik i minstrel radośnie uścisnęli sobie prawice.

– Dobrze cię widzieć suchotniku. Podobno stajałeś w tawernie. Gdzie Geralt?

Aver teatralnie wskazał na wóz. Karczmarz wyskoczył spod plandeki. Na poplamionym fartuchu znać było krew.

– Kiedy syciłem się jadłem i winem do oberży wpadło kilku królewskich żołdaków – wyjaśnił Aver na pytające spojrzenie najemnika. – Krzyczeli coś o niezapłaconych podatkach, zabitych strażnikach i innych bezeceństwach. Chcąc nie chcąc nadziałem kilku na sztych tej oto szpady – teatralnym gestem spróbował wydobyć rapier, który nieopatrznie zaplątał się w płaszcz psując patos. –  Pozostali pierzchli niczym stado kur przed kogutem nimfomanem.

Siekacz skinął na jedną z dziewczyn.

– Przybyłyśmy w ostatniej chwili. Ihra’Niss zabił kilku wojowników, pozostali zepchnęli go pod ścianę. Ponownie wypełniłyśmy wole ojca.

– Czyli znowu zawdzięczasz życie tym dziewczynom – bardziej stwierdził niż zapytał Siekacz. – Szukasz śmierci, suchotniku.

– A co mi pozostało? – rzucił chłodno minstrel. – Czekać aż wypluje płuca na jakąś kieckę? Dziękuję, wolę śmierć w boju, która przetrwa a legendach. Z resztą sam już takową balladę popełniłem.

– Napisałeś przyśpiewkę o własnej śmierci?! – tym razem Siekacz naprawdę się zdziwił.

– Pewnie, że tak. Wielu wielkich tego świata tak czyni. Oczywiście prawa autorskie odsprzedałem pewnemu zacnemu minstrelowi na dworze królewskim. W końcu przedstawienie musi trwać dalej.

– Nic się nie zmieniłeś przyjacielu. – zaśmiał się Siekacz i rzucił grajkowi manierkę. – Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Pij do dna!

Aver wychylił gorzałkę nawet się przy tym nie krzywiąc.

– Niezgorszy cienkusz. Masz jeszcze?

Siekacz udawał, że nie słyszy pytania.

– Zajmijcie się tym chuderlakiem. – nakazał wojowniczkom, które skwapliwie skinęły głowami. – Mów Geralt, zdaje się, że winnieneś mi wyjaśnienia.

– Nie miałem wyboru. – zaczął blady jak gaszone wapno karczmarz. – Wybacz panie, nie miałem wyboru.

– Muszę przyznać, że grałeś przednie – Siekacz przywdział na twarz szelmowski uśmiech. – Dobrze się stało. Gdybym dowiedział się wcześniej pewnie nic by z tego nie wyszło – zaśmiał się, a z Geralta wyraźnie zeszło powietrze. – Masz jaja szynkarzu a coraz mniej jest takich co mają je odpowiednio twarde.

Karczmarz odetchnął z ulgą, ale zaraz spoważniał

– Czeka nas bitwa?

– I to nie byle jaka. Kto wie, może nawet ktoś z nas doczeka jej końca – rzekł najemnik i wbił pięty w boki konia. – Spotkamy się w Forcie za kilka dni. Bywajcie.

– Bywaj przyjacielu. – Aver z dworską etykietą skłonił się i pomachał najemnikowi chusteczką. – Tylko nie spóźnijcie się na bitwę.

– Będziemy na czas – skwitował Siekacz i wyminął wóz.

 

***

 

 

– Ruszać się śmierdzące gównojady! – Molka uderzyła batem ponad głowami przestraszonych mężczyzn. Większość z nich była wieśniakami lub rzemieślnikami, nie mieli pojęcia o strzelaniu z łuków i walce mieczem. Niefortunnie dla nich, najemniczka wzięła sobie za punkt honoru, że zrobi z tej zbieraniny regularny oddział.

– Królewscy nie będą czekać aż nauczycie się, który koniec brzechwy powinien wbić się w ich dupska. Jeszcze raz wytłumaczę jak to się robi.

Ubrana w skórę kobieta energicznie zbliżyła się do trzęsącego się pomocnika piekarza.

– Jak się nazywasz chłopcze?

– Ormo, Pani – wyjąkał ubabrany mąką dwudziestolatek.

– Słuchaj uważnie Ormo bo nie będę powtarzać. To jest łuk – uniosła wysoko długi łuk, nadal pachnący świeżo ściętym cedrem. Diego nie nadążał z produkcją łuków i strzał dla obrońców Nadziei. Pomagała mu w tym Nia i kilku bardziej rozgarniętych cieśli. – Łuk składa się z cięciwy i łuczyska. I właśnie cięciwę trzeba naciągać a nie na odwrót idioto!

Chłopak zapłonął niczym kur i szybko cofnął się w szereg.

– Ciebie jak ojce nazwali? – burknęła do czarnowłosego pastucha.

– Socha – zapiszczał może szesnastoletni chłopak.

– Widzisz ten zaostrzony koniec strzały? Świetnie, to grot. To masz kierować w stronę wroga, zrozumiałeś?!

– Tak – szepnął pastuch i opuścił głowę.

– Pamiętajcie, że czeka nas walka o życie. Pomyślcie też o swoich kobietach, córkach, bydlętach i dorobku życia. Królewscy przyjdą po to, żeby wam wszystko zabrać. Będą zabijać, palić i gwałcić, niekoniecznie w tej kolejności – Molka uderzyła pejczem skupiając wzrok czterdziestu mężczyzn na sobie. – A wy co zrobicie?!

Przez chwilę panowała cisza.

– Pokażemy tym skurwielom, że ich też można zabić – warknął kowal Storm i zacisnął dłoń na stylisku ogromnego młota. – Nie po to zbudowałem tu dom i zamieszkałem z rodziną, żeby lordowskie sługusy miały mi to odebrać.

– Dobrze gada! – dodał Sern, miejscowy garncarz, który w utytłanych od gliny dłoniach trzymał postawioną na sztorc kosę. – Każdy z nas już kiedyś uciekał. Połączyła nas Nadzieja. Nie damy się!

– Nikt nie odbierze mi moich świń! – krzyknął Pacho, świniopas z zamiłowania i rybak z konieczności.

– Na pohybel skurwysynom! – zakrzyknął ktoś z tłumu a reszta podjęła okrzyk. – Na pohybel!

– To chciałam usłyszeć. – Molka rozciągnęła usta w drapieżnym uśmiechu. – A teraz wracamy do musztry…

Diego siedział przed chatą i naciągał cięciwę na kolejny łuk. Nia ruszyła do lasu po drzewo na łuczyska. Strach rzadko pojawiał się w Forcie. Ostrokoły znosiły zabitą zwierzynę, głód im nie groził. Storm bez wytchnienia pracował nad umocnieniami palisady. Zgodnie z zaleceniami Siekacza wykopali też wilcze doły i udrożnili fosę. Nadzieja była gotowa do odparcia zbliżających się oddziałów Lorda Pogranicza. Jednak Diego się nie oszukiwał. Gdyby nie Siekacz i reszta z najemników nie mieliby żadnych szans. Oby Wilk wrócił na czas. Nagle strażnik na wieży zadął w róg.

– Ruszcie się do cholery! Wróg u bram! – ryknęła Molka i pobiegła w stronę bramy.

Nie wiadomo skąd u boku kobiety pojawił się szary, niepozorny człowieczek zwany Melkorem.

Trzeba przyznać, że mieszkańcy Nadziei robili postępy. Kilku najlepszych łuczników wspięło się na wieże strzelnicze, reszta chwyciła za kosy, kunice, dzidy, pałki i zaczęła tłoczyć się pod bramą.

Diego wyszedł przed osadę. Zza zakrętu wyłonił się wóz z kilkoma jeźdźcami. Myśliwy osłonił oczy dłonią i przyjrzał się przybyszom. Na twarzy starego mężczyzny pojawiło się zdumienie.

– Nie sądziłem, że on jeszcze żyje – mruknął i wrócił do przerwanej roboty.

Aver i wozy smolarzy wtoczyli się przez bramę Nadziei witani radosnymi okrzykami mieszkańców Fortu. Mimo, że ich szanse na przeżycie nadal rosły to wciąż były niezwykle nikłe. Diego nigdy nie karmił się złudnymi nadziejami, wierzył jednak w ludzi i  determinację. Wierzył też w Siekacza. Już wkrótce stary myśliwy miał się przekonać co przyniesie przyszłość.

 

***

 

Góry Zmierzchu okalał szary całun mgiełki. Powietrze było mroźne i przesycone wilgocią. Ranek okazał się równie parszywy co noc – kłujący deszczyk nie dał zmrużyć oka. Nawet Sher był wyraźnie podenerwowany. Góry Zmierzchu nigdy nie cieszyły się dobrą sławą. Twierdza Ognia była jednym z tych miejsc, gdzie nie zaglądał nikt przy zdrowych zmysłach.

– Niech to szlak trafi – warczał Siekacz odrzucając kaptur na plecy. – Rozumiem brak akceptacji, wyalienowanie, socjopatyczną megalomanię, homofonię, zakazane rytuały i ekshumację zwłok, ale dlaczego akurat na takim zadupi?

– Pewnie lubi… ciszę – skwitował Sher podejrzliwie lustrując otoczenie. – W tych górach pełno jest potępionych dusz…

– Ale tamci są martwi – burknął najemnik szukając w jukach pełnego bukłaka. – I jest im obojętne, gdzie wilki rozwlekają ich kości.

– Kim jest Onyks? – odezwał się niepewnie Lares.

Widać było, że chłopak wolałby pojechać w drugą stronę. Starał się jednak nie dać po sobie poznać, że żałuje nieopatrznie podjętej decyzji. Cały czas powtarzał sobie w myślach, że przecież nie jest sam. Łudził się, że skoro tacy charakternicy jak Siekacz i Sher są po tej samej stronie co on to nie powinno być tak źle.

– Onyks to wredny sukinsyn, do tego obrażony na cały świat – mruknął Siekacz potrząsając pustym bukłakiem. – Nikt nie wie jakie przyświecają mu cele. A my musimy sprawić, żeby wyładował swoją frustrację na naszych wrogach.

– Skoro to twój przyjaciel, to chyba nie powinno być z tym większych problemów?

– Pomijając naszą ostatnią sprzeczkę to rzeczywiście mógłbym nazwać go przyjacielem – mruknął Siekacz i splunął w bok odganiając złe duchy. – Onyks nie ma przyjaciół. Nigdy nie był zbyt towarzyski. Mimo tych zalet posiada też wady – wielbi każde słowo, które wypowie. Dlatego chłopcze jak zaczniemy gadać to zawrzyj gębę na kłódkę i nie przerywaj jego słownych tyrad.

– Zapamiętam to – mruknął Lares i wbił puste spojrzenie w szary widnokrąg.

Niedługo po południu stanęli na krawędzi skalnej grani. Stąd było już widać szare zarysy wykutej w skale twierdzy sto jardów ponad ich głowami. Prowadziła tam tylko jedna, wąska, wykuta w skale ścieżka. Siekacz zeskoczył z konia i zasłonił zwierzęciu oczy szmatą po czym ostrożnie wprowadził wierzchowca na ścieżkę. Sher i Lares postąpili podobnie. W połowie drogi przywitała ich bezdenna przepaść. Ścieżka wiła się dwadzieścia jardów dalej.

– To pewnie ta cholerna iluzoryczna sztuczka – powiedział niezbyt pewnym głosem Siekacz. – Robił to kilka razy kiedy ścigali nas królewscy w Smoczych Górach.

– Wierzę ci na słowo, możesz iść pierwszy – powiedział z uśmiechem Sher.

Najemnik pociągnął solidny łyk, otrząsnął się, poklepał konia po szyi i ruszył. Rzeczywiście kiedy postawił stopę w miejscu, gdzie ziała pustka natrafił na ukrytą pod iluzją ścieżkę. Stopy pozostawiały błękitne odbicia butów, które po chwili rozpływały się w mętnej mgiełce. Sher i Lares postąpili śladem najemnika. Kiedy w końcu osiągnęli stały grunt ruszyli szybciej wspinając się w górę ku na wpół zawalonej kamiennej bramie.

Ścieżka skończyła się za ostatnim zakrętem i zatrzymali się przed kamiennym mostem, który pamiętał dużo lepsze czasy.

– Tym razem ty czyń honory – rzucił Siekacz do Shera, przepuszczając zabójcę przodem.

– To ty znasz Onyksa, jak zobaczy mnie pierwszego to nie skończy się dobrze.

– Cóż, każda wojna wymaga ofiar – stwierdził z wrednym uśmiechem najemnik i wychylił manierkę do dna.

Sher kucnął przed krawędzią mostu. Delikatnie przesunął ręką po kamieniu. Uniósł głowę i uważnie zlustrował cały most, aż do bramy. Po chwili wstał i wyciągnął miecze.

– W bramie czeka nas kolejna niespodzianka – na pytające spojrzenie najemnika wyjaśnił. – Łańcuch z czarnego onyksu, którego koniec zatopiony jest w fasadzie bramy. Drugi niknie w mroku dziedzińca.

– A to sukinsyn, zostawił na straży demona! – warknął Siekacz i ściągnął z pleców tarczę. Zanim wyciągnął miecz założył kolczą rękawicę. – Będę szedł po prawej, trochę z tyłu. Ustaw tego skurwiela bokiem do mnie.

Sher tylko skinął głową i lekko pochylony ruszył przed siebie.

– Skąd wiecie, że to demon? – bąknął Lares nie mogąc oderwać wzroku od zasnutej ciemnościami bramy.

– Czarny onyks tłumi magię i potrafi uwięzić magiczne istoty jak demony, żywiołaki czy smoki – odparł spokojnie Siekacz jakby siedzieli w karczmie, przy którymś z rzędu antałku piwa. – Z tego co wiem ze smokami Onyks się nie lubi, dla żywiołaka nie ma tu miejsca no i zauważylibyśmy jego aurę. Jedyna możliwość to demon, z którymi Onyks zabawia się już dość długo. Ciekaw jestem, którego przywołał…

Najemnik nie musiał długo czekać na odpowiedź. Z mrocznej czeluści bezgłośnie wysunęła się potężna istota. Ogromny, spłaszczony łeb z czterema rogami z czego jeden ułamany w połowie długości, paszcza z kłami długości przedramienia dorosłego mężczyzny, dwie potężne przednie łapy zakończone szponami i tylne nogi o ogromnych udach. Siekacz głośno przeklął.

– Gryllen – stwierdził chłodno Sher i pochylił jedno z ostrzy. – Ma tylko dwa wrażliwe miejsca: brzuch i krocze. Ten musi już długo służyć skoro chodzi na tylnych łapach. Przed atakiem pochyli nisko łeb.

Siekacz zasłonił się tarczą i utrzymywał odległość od zabójcy. Lares nie mógł oderwać nóg, które stały się nagle ciężkie jak żeliwne odlewy. Demon pochylił głowę i błyskawicznie skoczył. Szczęknął łańcuch jednak nie naprężył się kiedy bestia wylądowała zaledwie kilka jardów od Shera. Zabójca zaatakował dokładnie wtedy kiedy demon prężył się do kolejnego skoku. Sher w locie przekręcił się na plecy i ciął ostrzem przez odsłonięty brzuch potwora. Bestia wydała z siebie piskliwy skrzek i z głośnym trzaskiem pękających kamieni runęła na balustradę. Demon chwiejne podniósł się na łapy i wlokąc za sobą wylewające się wnętrzności ruszył na zastygłego w bezruchu Laresa. Siekacz nie miał czasu na zmianę uchwytu klingi, z całej siły wbił okuty but w krocze odwróconego do niego tyłem demona. Tym razem bestia zaryczała z takim bólem, że Lares wypuścił miecz i chwycił się za głowę. Gryllen skulił się i zaskomlał jak zbity szczeniak. Wtedy w oknie najbliższej blanki pojawiła się ciemna postać.

– Zostawcie go, ma już dosyć – Przybysz wykonał szybki gest i demon rozpłynął się z trzaskiem błyskawicy. – Tylko ty Siekacz mógłbyś wpaść na tak idiotyczny pomysł, żeby kopnąć demona w jaja. Przejdźcie przez bramę i skierujcie się w prawo. Trzymajcie się murów aż do studni inaczej będę musiał zeskrobać was ze ścian. Wejdźcie przez okute drzwi, będę czekał w bibliotece.

Postać zniknęła równie nagle jak się pojawiła.

– Poszło łatwiej niż sądziłem – powiedział Siekacz z paskudnym uśmiechem i schował miecz. – Ruszcie się, on nie lubi czekać.

– Sfajdałem się w gacie – mruknął Lares zmuszając się aby dotrzymać kroku najemnikowi. – Nigdy w życiu nie widziałem demona…

– To niska cena w zamian za to kogo niedługo poznasz – skwitował najemnik i zniknął za Sherem w bramie.

 

***

 

 

Biblioteka był większa niż się spodziewali. Pod każdą ścianą pięły się aż pod powałę regały z woluminami, inkunabułami i luźnymi zwojami. Większość z ksiąg zalegała pod grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Biblioteka oświetlona była kilkoma bezwonnymi pochodniami. Na środku stał dębowy sekretarzyk z inkaustem, rozrzuconymi kartkami, piórami wsadzonymi w oczodół nieludzkiej czaszki i nadgryziony kawałek pieczeni. Za stolikiem stało tylko jedno, rozchwiane krzesło, nikt nie zaryzykował aby na nim usiąść.

– Czego chcecie? – warknął od wejścia zimny głos.

Wszyscy jak na komendę odwrócili się wbijając spojrzenia w wysoką, ale szczupłą postać skrywającą twarz za głębokim kapturem.

– Potrzebujemy pomocy kogoś wredniejszego od naszych wrogów – odparł Siekacz rozglądając się po komnacie za czymś do picia. – Nie masz przypadkiem czegoś…

– Poświęciłem kilka lat, żeby ułożyć tego demona – syknął Onyks zatrzymując się przed najemnikiem. Policzek nie był mocny, miał raczej pokazać kto tutaj rządzi. – Mogłem was unicestwić, ale wygrała pragmatyczna ciekawość. Czego tu szukacie?

– Potrzebujemy twojej pomocy ty arogancki dupku! – Siekacz splunął krwią i śliną.

– A podobno mieliśmy go nie prowokować – wtrącił spokojnie Sher przyglądając się woluminom.

– Kim jesteś przybłędo? – Onyks skierował pytanie do zabójcy.

– Kimś kto potrafi rozpoznać jakie skarby zżerają tu mole. „Lobotomia Śmierci”, „Deidr’Est Arghat – Pieśń o demonach”, „Demon – sługa czy Pan?”. Hmm… „Przepisy babci Hildy”? Tego nie znam…

Onyks szybko wyrwał Sherowi ostatnio przeglądaną księgę.

– To książka kucharska, nigdy nie byłem dobry w zaklęciach gastronomicznych – mruknął mag i usiadł na krześle, które niebezpiecznie zaskrzypiało pod ciężarem. Onyks odrzucił kaptur. Oczom przybyłych ukazała się smagła i trupio blada twarz. Pod skórą widać było błękitne pajęczyny żyłek – była to często spotykane objawy wśród parających się magią. Ludzkie ciało miało zbyt duże ograniczenia, szczególnie kiedy mag używał potężnych zaklęć. U niektórych ciało był strasznie zdeformowane, niemal wypalone od wewnątrz. Magia była zabójczą bronią dla każdego kto się nią parał.

– Dlaczego miałbym wam pomóc?

– Bo tym wrednym sukinsynem jest Lord Pogranicza – odparł Siekacz i z satysfakcją wpatrywał się w nagle poczerwieniałą z gniewu twarz maga.

– Już dawno miałem nauczyć tego suczego syna… Zaraz – Onyks spojrzał na najemnika. – Ale najpierw powiedz dokładnie co się dzieje. Wtedy podejmę decyzję. Nie dam się wrobić jak ze Smoczymi Górami.

– Dobra, ale to trochę potrwa. Przydałoby się coś, żeby osuszyć gardło i rozwiązać język.

Mag mruknął pod nosem i na sekretarzyku pojawiła się pękata butelka z mętnym płynem. Siekacz nieufnie odkorkował bukłak, powąchał i pociągnął mały łyk. Na twarzy najemnika rozlał się błogi uśmiech a grdyka zaczęła rytmicznie podskakiwać do góry. Kiedy odstawił butelkę była już pusta.

– Skończyłeś? – burknął niecierpliwie mag czyszcząc kruczym piórem brudne paznokcie.

– Wszystko zaczęło się kilka dni temu kiedy zobaczyłem ten cholerny płomień…

Siekacz trochę ubarwił opowieść, ale Onyks i bez tego był wyraźnie poruszony. Kiedy najemnik skończył, mag wstał od stołu.

– Czas ruszać w drogę.

– Konie muszą jeszcze wypocząć – wtrącił Sher odrywając spojrzenie od księgi, którą wertował.

– To niepotrzebne – powiedział Onyks i cicho wypowiedział słowa inkantacji. Portal, który po chwili się pojawił był mroczny i cuchnęło z niego starymi rybami. – Zwierzętami zajmą się moi słudzy.

– Pewnie je zeżrą – mruknął Siekacz, ale bez słowa sprzeciwu wszedł za magiem w migotający owal. Sher przepuścił przed sobą bladego Laresa, szybkim ruchem schował pod pazuchę jakieś grube tomiszcze i jako ostatni wszedł w portal.

 

***

 

– Niżej te widły bo ci kulasy odrąbie! – ryknęła Molka do bladego jak kreda pasterza, który starał się jak mógł aby ze spoconych dłoni nie wypadł trójząb.

Jego oponentem był zwalisty pomocnik rzeźnika, który radośnie wywijał tasakiem niebezpiecznie blisko podbrzusza przeciwnika.

– Będzie z was doskonałe mięso armatnie, ale nic więcej – psioczyła najemniczka uderzając rytmicznie pejczem po udzie, co z resztą nie umknęło uwadze bladego pasterza, który jeszcze wyżej uniósł widły. – Nawet do łożnicy się nie nadajcie, psia mać!

Diego uśmiechnął się pod nosem. Znał temperament kobiety i widział, że już drugi dzień była bez mężczyzny. A na domiar złego Melkora gdzieś wcięło. Molka była zła i tradycyjnie dawała upust wściekłości pastwiąc się na rekrutach. A ci musiał przyznać Diego byli wielką bandą nieudaczników. Mimo, że woli walki i motywacji im nie brakowało to nie mieli najmniejszych szans w starciu z wyszkolonymi żołnierzami Lorda.

Nagle na głównym placu rozbłysły czarne błyskawice i z pulsującego owalu wyłoniły się cztery postaci. Uśmiech na twarzy Diego rozciągnął się na całą szerokość i myśliwy ruszył w stronę przybyszów.

– Kopę lat, Onyks – zwrócił się myśliwy do maga, który skiną mu głową. – Nie sądziłem, że dasz się skusić.

– Jestem zawsze tam gdzie powstają legendy, stary capie – stwierdził czarodziej i uścisnął prawicę myśliwego. – Poza tym mam dość przebywania w towarzystwie demonów. Chcę przygotować kilka niespodzianek dla nieproszonych gości. Ile mamy czasu?

– Kilka dzwonów – odezwał się cichy głos wynurzającego się z cienia Stracha. – Moje pupilki natrafiły na awangardę wojsk Lorda. Będą tu o świcie.

– Świetne wyczucie dramatyzmu – Aver teatralnym gestem wyciągnął rapier i zakręcił młyńca. – Przynajmniej dam się posiekać w dobrym towarzystwie. Ba, nawet w słusznej sprawie. Ktoś napisze o tym rzewną balladę i pamięć o… – dalsze słowa barda zagłuszył atak kaszlu.

Siekacz pociągnął ostatni łyk i rozbił butelkę o bruk.

– Ględzicie jak stare baby, idę naostrzyć miecz – mruknął najemnik i ruszył w stronę chaty, którą oddali mu osadnicy.

Stary najemnik nie zdążył przejść kilku kroków gdy dopadła go czarnooka dziewczynka.

– Mogę iść z tobą, wujciu?

Na twarzy Siekacza bezwiednie pojawił się czuły uśmiech, który najemnik natychmiast ukrył pod maską obojętności. Najemnik położył rękę na ramieniu Vinnony i ta dziwna para ruszyła w stronę domostw.

Nikt nie zwrócił uwagi na Shera, który beznamiętnie śledził wzrokiem towarzyszkę przyjaciela. Zabójca podrapał się po poparzonej połowie twarzy i zniknął w cieniu.

– Co tak kurwa stoicie jak końskie chwosty?! – ryknęła Molka do rekrutów, którzy po usłyszeniu nowiny Stracha zamarli w bezruchu. – Jutro będziecie tarzać się we własnych flakach. Czas na ostatnią lekcję! Stamtąd – dziewczyna wskazała na trakt, skąd miały nadejść wojska Lorda Pogranicza. – Przybędą sukinsyny, które chcą wam zabrać wszystko co wam drogie. A wy cholerne darmozjady musicie upierdolić im łapska przy samej dupie! – ryknęła najemniczka i uderzyła na odlew najbliższego z osadników. – Wracać do szyku!

Rekruci jak na komendę przebudzili się ze snu. Każdy chwycił co tam miał pod ręką i stanął wyprostowany jak strzała.

– Idźcie się wyspać – powiedział spokojnie Diego stając za parskającą jak kotka dziewczyną. – A ty Molka poszukaj Melkora.

Najemniczka fuknęła coś nieprzyzwoitego, ale posłusznie oddaliła się w stronę pobliskiej nekropolii.

– Wróćcie do waszych rodzin, wszyscy teraz tego najbardziej potrzebujemy – dodał Diego i ruszył w stronę zabudowań.

Plac szybko opustoszał. Słońce kładło karminowe cienie na osadę zwaną Nadzieją. Gdzieś w gąszczy zakrzyczał złowrogo puszczyk. Noc będzie zimna – pomyślał Diego i zniknął w chacie.

 

***

 

Noc była jasna, choć przejmująco mroźna. Wojska Lorda Pogranicza rozłożyły się obozem w nożycach rzeki, dwie mile od Fortu. Przed namiotami płonęły ogniska, wokół których tłoczyli się żołnierze. Marsz był długi i morderczy, Lordowi bardzo zależało na czasie. Dowódcą wojsk był stary królewski pułkownik, który jako jeden z niewielu zwolenników poprzedniej monarchii uniknął krwawego puczu po śmierci króla. Paskudna rana twarzy i źle zrośnięta żuchwa stały się przyczyną przydomka – Zgryz. Pułkownik był krępym i barczystym mężczyzną grubo po pięćdziesiątce. Mimo to trzymał się prosto niczym struna a oficerowie bali się go jak ognia. Zgryz był najlepszym z dowódców przygranicznych garnizonów, dlatego Lord wybrał go na głównodowodzącego korpusem. Pułkownik stał na wzgórzu obserwując rozświetlony płomieniami obóz. Całe życie walczył, jednak ta wyprawa napawała go niepokojem. Znał Diego, wiedział, że stary najemnik zasłużył sobie na to o co teraz musiał walczyć. Mimo to nie miał wyboru, nigdy nie złamał rozkazu! A teraz dowodził pułkiem, który miał zrównać z ziemią osadę pełną niewinnych ludzi, ludzi, za których właśnie powinien walczyć. Zgryz z głośnym zgrzytem jeszcze bardziej zacisnął usta. Wojna to gówniana sprawa, sprawiedliwości w niej tyle co w szalecie różanego aromatu. Wrócił właśnie z narady z Lordem. Wyzysk chciał zdobyć Fort za jednym zamachem, rozkaz był prosty – nikt nie może ujść z życiem. Podoficerowie wmawiali żołnierzom, że w osadzie ukrywa się kontrabanda. Oczywiście mało kto w to uwierzył, ale co to kogo obchodziło? Pułkownik przytknął do ust kubek z gorącą herbatą. Dzisiaj dolali rumu, robiono tak zawsze przed atakiem. Dlaczego ja? Zgryz podejrzewał, że Lord chciał upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu. Niszcząc osadę pozbędzie się swoich największych wrogów a przy okazji będzie mógł zrzucić odpowiedzialność za atak na podstarzałego dowódcę pułku, który przecież był jednym z ulubionych komendantów poprzedniego władcy. Pieprzona polityka. Zgryz czuł się dobrze tylko na placu boju. A jutro udowodni, że nadal jest wirtuozem w tym co robi. Niech to szlak, pokażę na co mnie jeszcze stać a co wydarzy się później to już nie moja sprawa. Oficer wylał herbatę i powoli ruszył w dół zbocza ku żołnierzom. Zawsze przed walką starał się pokazać swoje ludzkie oblicze choć to nie było łatwe. Czuł, że dobry dowódca tak właśnie powinien zrobić. Żołnierze przy pierwszym ognisku, do którego się zbliżył nawet go nie zauważyli.

– Nie pieprz, Flak – wzburzył się jeden z piechociarzy wskazując paluchem opasłego sapera. – Stary Zgryz włazi Lordowi w dupę bez łoju. To wszytko śmierdzi buntownikami. Zobaczysz, że w tej wiosce jest ich cała pieprzona armia. Kiedy nas wyrżnął to zrobią sobie z ciebie śliczny dywan.

– To zwyczajna akcja prewencyjna – uspokajał niski sierżant dorzucając chrustu do ogniska. – Wejdziemy, zrobimy co trzeba i odejdziemy.

– Ta, zostawiając za sobą spalone chaty i płacz byłych dziewic – ryknął ze śmiechem Burak, piechociarz o bardzo małym rozumku.

– To nasza robota, jak coś… – sierżant dostrzegł pułkownika i zmarszczył brwi. – Zamknijcie mordy i do spania. Jutro czeka nas walka.

Zgryz skinął zaskoczonym żołnierzom i ruszył dalej. Podczas wojny żołnierze nie salutowali oficerom, dzięki temu kadra była mniej narażona na atak z ukrycia. Przy kolejnych ogniskach było podobnie. Ludzie jak zawsze starali się utopić strach przed walką w rozmowie, trunkach albo w samotności. Najmniej wrażliwi po prostu kładli się spać. Zgryz podszedł do adiutanta, który akurat wyszedł z namiotu Lorda.

– Zwiadowcy już wrócili – zameldował służbiście Arts, często nazywany Żółtym ze względu na karnację skóry. – Fort wygląda na dobrze umocniony, spory też w nim ruch. Zasadzek raczej nie powinniśmy się spodziewać, to będzie czysta akcja.

– Czysta powiadasz? – mruknął Zgryz posyłając chłopakowi chłodne spojrzenie. – Wyrzniemy bezbronne kobiety i dzieci. To rzeczywiście będzie czysta robota, godna prawdziwych żołnierzy.

– Ekhm… Nie chciałem…

– Zamknij się Żółty i rozpal piecyk w namiocie. Noc będzie chłodna a mnie na starość w kościach strzyka.

Adiutant wyprężył się jak struna, zasalutował i szybko odszedł.

– Za stary już na to jestem – mruknął Zgryz i powoli ruszył w stronę namiotu.

 

***

 

– Palą jasne ogniska – mruknął Diego obserwując zza krzaków leszczyny oddalony o ćwierć mili obóz. – Są pewni swego.

– Dziwisz się? – Strach stał beztrosko oparty o pień drzewa. – Pięć do jednego, takie są proporcje. A do tego to regularne wojsko, weterani z przygranicznych fortów. Zetrą nas w proch za pierwszym razem.

– Zapomniałeś o kadrze magów – dodał z przekąsem myśliwy nerwowo zakręcając wąsa. – Ktoś rozsądny wziąłby nas głodem. Kiedy zeżarlibyśmy ostatnią parę ciżem wysłałby emisariusza. Ale Lordowi się spieszy i to nasz największy atut. Połamie sobie na Forcie zęby.

Strach nic nie odpowiedział.

– Gdzie twoje pieszczochy?

– Sprawdzają czujność królewskich straży – odparł obojętnie Strach.

Diego lekko uśmiechnął się pod nosem. Atak przerażających bestii może im pomóc. Wojsko pewnie nie wie po co naprawdę tu przybyli, co ich czeka za murami Fortu. Jeżeli teraz poharatają ich ostrokły to żołnierze zaczną myśleć, a to zły znak.

Dalsze rozmyślania przerwał przeraźliwy krzyk. Po chwili na zachodnim krańcu obozu wybuchło gwałtowne zamieszanie, rozległy się krzyki, zapłonęły pochodnie. Wszędzie widać było biegających żołnierzy. Kolejne wrzaski rozbrzmiały na wschodnim krańcu obozu. ostrokły zrobiły jeszcze jedną rundę zanim wróciły do swego Pana.

– Nie spodziewali się ataku – powiedział Strach wyraźnie z siebie zadowolony. – Pokazali też, że nie są jednym ciałem. Nie będzie tak źle, o ile przetrzymamy pierwsze uderzenie.

Diego skinął głową i powoli wycofał się w głąb kniei. Strach gwizdnął na ostrokły i ruszył śladem przyjaciela.

 

***

 

Świt wstał mokry i mglisty. Zziębnięci łucznicy szczękali zębami podając ukradkiem z rąk do rąk trojak z samogonem. Kiedy podawano bimber ponad śpiącym Siekaczem, ręka najemnika ucapiła bukłak szybciej niźli myśl. Zanim ktokolwiek się zorientował najemnik wyżłopał duszkiem zawartość trojaka, nawet nie otwierając oczu. Obok Siekacza stał opierając się plecami o słup wieży Sher. Zabójca był pochłonięty rzeźbieniem patyka. Na wieży stali Lares z Nią, na których spoczął ciężar obserwacji przedpola. Wewnątrz palisady, tuż za bramą zaległy oddziały piechoty, choć to określenie było nazbyt zuchwałe. Pierwszy szereg stanowiła „ciężka piechota” pod wodzą kowala Storma. Ci dzierżyli najprzeróżniejszy oręż począwszy od pik i kunic na widłach i dyszlach kończąc. Za tą „elitą” stała cała reszta menażerii, która żarliwie modliła się o to, aby „ciężcy” wytrwali jak najdłużej. Diego też się o to modlił. Stary myśliwy był w pełni świadom, że wsparcie piechoty to żałosna banda, która stoi tam jeszcze tylko dlatego, że nie ma gdzie uciec.

– Najważniejsze, że wiedzą, który koniec oręża pchać we wroga i nie robią już pod siebie – mruknął Diego i spojrzał na ociekającą żywicą platformę górującą nad całą osadą.

Tą „monumentalną” budowlę wzniesiono na żądanie Onyxa. Cierpiący na megalomanię mag stwierdził, że musi mieć wszystko na oku. Diego miał nadzieję, że był to jedyny powód, a nie chęć wyeksponowania się na tle obrońców Nadziei. Aver napisał nawet krótką przyśpiewkę opiewającą „męstwo” maga:

„Na wieży wysokiej mag się sroży straszliwie,

Spojrzenia rzuca złe wrogom swym.

Siepacze królewscy padają pokotem,

Gdy mag ów zwraca ku nim oblicze swe.

Ciska gromy i pierdy, wściekle wykrzywia twarz,

Zawżdy ledwo starcza mu czasu by poprawić fryzurę.

Szata dumnie powiewa, cny widać an fas,

Nagle wiatr zawiał, uniósł szatę i trzask!

W świetle słońca zajaśniał białego dupska blask.

Hey!”

 

Molka stała z boku z batogiem owiniętym wokół talii. Przed najemniczką przykucnął niepozorny człowieczek zwany Melkorem. Kobieta bezwiednie zaciskała usta do krwi. Kilku osadników wbijało głodne spojrzenie w kształtny tyłeczek najemniczki. Aver z opiekunkami stał z boku, mieli być odwodem i tylną strażą w jednym gdyby napastnicy zdołali jakoś prześlizgnąć się poza palisadę.

Strach klepną Diego w ramię.

– Zdaje się, że mamy towarzystwo.

Rzeczywiście na trakcie pojawiło się kilku jeźdźców. Przepatrywacze ruszyli stępa gościńcem. Strach zagwizdał. Przyczajone w gąszcze ostrokły runęły na zwiadowców niczym płowe bełty. Kwik koni i przedśmiertelny krzyk umierających ludzi na chwilę zmącił poranną ciszę. Na dziedzińcu zapanowało poruszenie.

– No to zwiadowców mamy z głowy – ziewnął Siekacz i wstał przeciągając zdrętwiałe członki.

– Nie chciałem, żeby przedwcześnie odkryli nasze niespodzianki – powiedział Strach i gwizdnął na bestie, które walcząc o łup właśnie rozerwało ciało jednego z przepatrywaczy.

– I dobrze. Kiedy zobaczą zmasakrowane ciała, zaczną się zastanawiać. Niepewność i strach są naszym sojusznikiem – dodał Diego. – Widać coś jeszcze?

Lares przesłonił oczy dłonią, ale nic nie dostrzegł. Nia wyglądała niczym spiżowy posąg. Wpatrywała się w wierzchołki drzew. Nagle kilkanaście ciemnych punkcików oderwało się od zielonych koron.

– Są przy strumyku, mamy pół dzwonu – powiedziała wysypując strzały z kołczanu. Wybrała kilka, przyjrzała się szypom krytycznie, jedną odrzuciła. Pozostałe wbiła w snopek słomy i znów utkwiła wzrok w leśnych olbrzymach.

Onyks skinął dłonią i z łąk zaczął podnosić się szary całun. Czarnoksiężnik wykonał kilka skomplikowanych gestów, we mgle zamajaczyły ogromne sylwetki.

– Przecież to demony! – jęknął zrezygnowany Lares i ciężko usiadł na zydlu.

– Dopóki rozszarpują ludzi po tamtej stronie palisady nie mam nic przeciwko – mruknął Siekacz z krzywym grymasem na twarzy. Ból w nodze przypominał o świeżej ranie. – Jest coś do żarcia?

– Tylko idiota obżera się przed walką – skwitował Sher z namaszczeniem skrobiąc patyk. – Ja nie będę ci z powrotem wpychał flaków do brzucha.

– Coś się dzieje – głos Diego przerwał dalszą wymianę zdań.

Z gościńca wyłoniły się ludzkie sylwetki. Wojska Lorda rozsypały się w tyralierę. Przodem szli tarczownicy, za nimi pikinierzy i łucznicy. Niewielki podjazd dotarł do rozszarpanych zwiadowców.

– Teraz zaczną się zastanawiać, czy rzeczywiście walka pójdzie tak gładko – stwierdził Siekacz wypluwaj źdźbło trawy. – Diego pilnuj pleców. Trzeba poprawić morale naszych „żołnierzy”.

Kłusownik skinął głową, wyciągnął łuk i wysypał strzały. Najemnik zszedł po drabinie.

– Otwórzcie bramę, ale zostawcie uchylone wrota.

Obrońcy patrzyli na Siekacza szeroko otwartymi oczyma.

– Róbcie co mówię do cholery!

Brzęknęły łańcuchy, opadła żelazna sztaba. Skrzydło bramy z głośnym skrzypieniem rozwarło się do połowy.

– Zabiją cię stary durniu! – krzyknęła Nia zagryzając usta.

Najemnik uśmiechnął się pod nosem.

– Jednak ci na mnie zależy. Co ty na to Diego, żebym mówił ci tato?

– Niedoczekanie twoje. Prędzej wpakuję ci strzałę w brzuch.

– Tak myślałem. Ale warto było zapytać.

– Obydwaj jesteście durniami! – warknęła Nia i naciągnęła cięciwę do granic możliwości.

Siekacz bez pośpiechy wyszedł przed palisadę. Stanął, spojrzał w słońce, popluł w dłonie i wyciągnął miecz. Poprawił uchwyt tarczy.

– Co on robi? – Lares głośno wyjawił myśli wszystkich obrońców.

– Wykorzystuje wściekłość przeciwnika. – Diego wygładził lotki i nałożył brzechwę na cięciwę. – Zobaczyli rozszarpane ciała towarzyszy. Boją się, ale są też wściekli. Zaraz zobaczymy, które uczucie przeważy.

Stary myśliwy miał rację. Jeźdźcy na widok idącego Siekacza krzyknęli i pognali kłusem w stronę najemnika. Nagle z zachodniego krańcu lasu wyłoniły się równe szeregi kawalerii.

– A to skurwiele, okrążyli Fort – mruknął Siekacz, ale nie przerwał marszu. – Diego masz jakiś pomysł?

– Ja mam – odkrzyknął Strach i przeciągle gwizdnął.

Po chwili na tyłach oddziałów Dicka rozległo się kwiczenie koni i przerażone krzyki kawalerzystów. Linia zachwiała się i poszła w rozsypkę. Większość jeźdźców zawróciła by stawić czoła niewidocznemu przeciwnikowi. Jednak kilkunastu gwardzistów postanowiło zabawić się z szaleńcem, który w pojedynkę chciał stawić czoła całej armii.

Sher bezgłośnie przesadził barierkę. Niemal teatralnym ruchem podniósł się z klęczek zanim opadł kurz. Bez słowa ruszył niczym strzała w stronę pędzących jeźdźców, w rękach zabójcy zalśniły nagie ostrza.

– Jesteś mi coś winien – krzyknął przebiegając obok Siekacza.

Najemnik tylko skinął głową i zatrzymał się w miejscu. Stanął w pobliżu niewysokiej topoli, oparł się plecami o pień drzewa, lekko pochylił się do przodu i uniósł tarczę. Widać było tylko pałające oczy w wizurce hełmu. Miecz trzymał nisko.

– To szaleńcy… – jęknął Lares i spróbował drżącymi dłońmi nałożyć strzałę na cięciwę.

– Nie myl szaleństwa z głupotą, głupoty z odwagą, a odwagi z koniecznością – skwitował Diego i wypuścił pierwszą brzechwę.

Jeździec chwycił za szyję i spadł z siodła. Brzęknęły cięciwy. Nia, Lares i kilku innych łuczników radzili sobie niezgorzej.

Sher w pełnym rozpędzie wyskoczył w górę, odbił się od siodła i ciął dwóch najbliższych jeźdźców. Ciosy dosięgły końskich pęcin, brzuchów i szyi. Po kilku uderzeniach serca wśród zabójcy rozpętał się chaos. Zwierzęta tratowały jeźdźców, pozostałych dobijał Sher.

Siekacz też nie próżnował. Przeciwników miał sześciu, ale korona drzewa chroniła napastników przed celnym strzałem z palisady. Najemnik był skazany na siebie. Gwardziści zeskoczyli z siodeł i zaszli buntownika z trzech stron. Najbardziej wysunięty na wschód miał pecha bo dosięgła go strzała Nii. Siekacz nie czekał, rzucił się do ataku. Najbliższego uderzył tarczą w twarz, kolejnemu rozpruł brzuch i znowu cofnął się w cień drzewa. Zostało trzech, ci spojrzeli niepewnie po sobie i jednocześnie rzucili się na najemnika. Patrzyła na nich cała armia Lorda, nie mogli uciec. Siekacz systematycznie parował ciosy tarczą i odcinał się mieczem. Nagle odskoczył w bok, napastnicy w ferworze walki ruszyli za nim. Nia i Diego tylko na to czekali. Dwa ciała osunęły się na ziemię. Ostatni z gwardzistów nie bacząc na afront rzucił się do ucieczki. Ale Siekacz był szybszy. Dopadł pechowca kiedy ten wspinał się na siodło. Cios opancerzonej rękawicy wymierzony w nerki skutecznie ściągnął  żołdaka na ziemię. Wijąc się z bólu i strachu, gwardzista wydusił.

– Błagam, nie zabijaj…

– Szkoda brudzić na ciebie miecz – Siekacz splunął żołnierzowi w twarz. – Powiedz Wyzyskowi, że jest tutaj dobra setka takich jak ja. Nie oddamy Fortu bez walki.

Na potwierdzenie słów najemnika z lasu dobiegły przerażające ryki ostrokłów, które uciekały przed pogonią.

– Sukinsyn ma niezłe wyczucie dramatyzmu – mruknął Siekacz widząc jak Strach kończy gwizdać.

Żołdak był już w siodle i gnał w stronę formujących się oddziałów Lorda. Jednak zanim dotarł do pierwszego szeregu, wypadł z kulbaki niczym rażony piorunem.

– To było dobre zagranie – Siekacz wypatrzył strzelca.

Wyglądał jak oficer. Najemnikowi wydawało się, że rozpoznaje przysadzistą sylwetkę. Bez pośpiechu wytarł miecz o wams jednego z zabitych i schował oręż do pochwy. Wyciągnął płaską butelkę i pociągnął spory łyk.

– Gładko ci poszło – doszedł go chrapliwy głos. Zabójca jak zwykle zbliżył się niezauważony.

– Z tamtymi nie pójdzie tak łatwo. Znam dowódcę, to szczwany skurczybyk.

– Nie lubię prostych rozwiązań, przyjacielu – odrzekł Sher i razem ruszyli w stronę uchylonej bramy.

Kiedy stanęli za palisadą przywitały ich radosne okrzyki wiwatujących obrońców.

– Udało cie się, Wilku – zabójca lekko się uśmiechnął i zniknął w tłumie, który otoczył najemnika.

 

***

 

Zgryz opuścił kuszę.

– Każda ucieczka karana będzie jak zdrada – warknął do podoficerów, którzy ponuro przyglądali się całej scenie.

Od strony traktu nadjechał niewielki orszak. Lordy Wyzysk, cały przybrany w skrzący się od drogich kamieni strój, z kamiennym wyrazem twarzy niemalże najechał koniem na dowódcę.

– Dlaczego jeszcze nie atakujemy?! – głos Lorda Pogranicza aż ociekał arogancją i władczością. – Co tam się dzieje?!

– Wysłałem przodem przepatrywaczy, musimy…

– Jedne co musisz, to słuchać moich rozkazów! – przerwał Zgryzowi Lord zeskakując z siodła. – Atakujemy i to natychmiast.

– Nie – tym razem w głosie dowódcy zabrzmiał zgrzyt stali, nie zważając na gorejącą twarz Lorda kontynuował. – Wiemy, że obrońcy przygotowali kilka niespodzianek. Wszyscy widzieli co się przed chwilą stało. Nie możemy pozwolić sobie na kolejną zasadzkę. Nie podoba mi się ta mgła zalegająca łąki.

– Jak śmiesz…

– Każda przegrana potyczka, to topniejące morale żołnierzy. Jeszcze kilka idiotycznych decyzji i będziesz sam, Wasza Miłość, szarżować na Fort.

Zysk słyszalnie zazgrzytał zębami. Powiódł szybkim spojrzeniem po ponurych twarzach podoficerów. Ci durnie pójdą w ogień za tym starym capem – przemknęło mu przez myśl.

– Co proponujesz?

– Wyślemy zwiadowców i lekką piechotę. Trzeba przeczesać całe przedpole i lasy. Jakoś nie przypominam sobie, żebym wydawał jeździe rozkaz ataku z flanki.

Wyzysk przełknął przytyk.

– W porządku, masz na to jeden dzwon. Później macie zetrzeć w pył tę cholerną norę rebeliantów!

– Tak jest, Lordzie.

Szlachcic wskoczył na kulbakę, wbił ostrogi w koński brzuch i wraz z orszakiem dokłusował na tyły, gdzie z bezpiecznej wysokości mógł oglądać przebieg bitwy.

– Co robimy?

Zgryz spojrzał w twarz wysokiego porucznika. Paskudna blizna na lewym policzku i brak oka świadczyły o burzliwym przebiegu kariery.

– To co zawsze. Będziemy przelewać krew za naszych panów – warknął Zgryz i zaczął wydawać rozkazy.

 

***

 

– Dlaczego ja? – Siekacz wyglądał jak przestraszone dziecko. – Niech Diego coś powie. To jego dom.

– Nie ode mnie chcą usłyszeć słowa otuchy – kłusownik opierał się o stylisko łuku. – Trza było nie odstawiać tego przedstawienia przed palisadą.

– Chciałem tylko podnieść morale tej hałastry – bronił się najemnik rozkładając ręce.

– Zrobiłeś to, co zawsze robisz, stanąłeś na przedzie. Czy ci się to podoba czy nie, przejąłeś dowództwo.

– Nich Sher gada, zabił więcej sukinsynów niż niejedna armia.

– Jego się boją, ciebie podziwiają, a nawet zaczęli ci ufać. Rusz dupę!

– Niech to szlag trafi – Siekacz pociągnął spory łyk z manierki. – Dobra, miejmy to już za sobą.

Najemnik wyszedł z chaty. Na widok charakternika ucichł gwar, wszystkie spojrzenia zwróciły się w jego stronę.

– Wojownicy – ryknął Siekacz, niektórzy z osadników omal się nie przewrócili. – Bracia! Wiem, że wielu z was zastanawia się kim jestem, wiem, że wielu z was mi nie ufa, wiem, że ci z was, którzy mnie znają wątpią w moje przywództwo. Ale dzisiaj nasze wątpliwości przestają być ważne. Zapomnijcie o tym co było, nie myślcie o tym co będzie. Liczy sie tylko ta chwila, chwila walki. Czeka nas krwawa danina odwagi i honoru, kto wie, może nawet przeżyjemy tę próbę – tym razem w odpowiedzi dominowało przełykanie śliny i ciche modlitwy. – Musicie pogodzić się ze śmiercią, wtedy w najgorszym wypadku przeżyjecie. Nie bójcie się zginąć w boju, bójcie się utracić honor! Czeka nas krwawa przeprawa przez… – Siekacz przez chwilę szukał odpowiednio dramatycznego słowa.  – morze krwi. Nasi przeciwnicy nie znają litości, nie biorą jeńców. Ich największą siłą jest strach i przemoc. Musimy przeciwstawić im odwagę i pogardę śmierci! Kiedy dam znak rozpętajcie piekło. Siła i honor!

– Siła i honor – rozległ się nieśmiały okrzyk kilku osadników.

– Zwyciężymy, kurwa i nasikamy na truchła tych zawszonych kreatur! – Siekacz uderzył mieczem w tarczę. – Siła i honor!

– Siła i honor! – tym razem okrzyków było więcej.

– Każdy z nas walczy o to co dla niego najważniejsze – Diego wystąpił przed szereg osadników i stanął przy najemniku. – To także i mój dom. Wszyscy jesteśmy mężami, ojcami.

Myśliwy powiódł spojrzeniem po zgromadzonym tłumie. Znał wszystkie twarze, wiedział, że do świtu większość z nich już nie otworzy oczu. Zdawał sobie sprawę, że sam postawił życie tych ludzi na szali śmierci, a jedynym odważnikiem była niczego nie świadoma dziewczynka.

– Musimy postąpić słusznie – zdawało się, że bardziej mówi do siebie niż do tłumu. – To co tutaj się wydarzy nie pozostanie bez echa. Okupimy każdą piędź ziemi krwią tych, którzy przyszli ją rozlać. Pamiętajcie o co walczymy!

Tym razem krzyczał każdy. Ludzie potrząsali orężem. Nikt nie miał złudnych nadziei. Zginą, ale nie poddadzą się bez walki.

– Skończmy już tę szopkę – mruknął Siekacz i założył hełm. – Czas zapracować na reputację.

***

Zwiadowcy Zgryza odkryli większość z niespodzianek przygotowanych przez obrońców Nadziei. Mgła z łąk jeszcze nie opadła, ale wysłani tam zwiadowcy nie znaleźli nic ciekawego. Stary żołnierz miał złe przeczucie, że poszło zbyt łatwo. Nie miał wyboru. Dzwon minął i Wyzysk wydał rozkaz do ataku. Żołnierze ruszyli rozciągniętą tyralierą do ataku. W pierwszym szeregu podążali pikinierzy i tarczownicy, tuż za nimi łucznicy. Kawaleria po niefortunnym odkryciu w kniei, ustawiła się na wzgórzu. Zabrzmiał ostry gwizd, podoficerowie wykrzyczeli komendy i piechota ruszyła truchtem. Wtedy na palisadzie pojawili się łucznicy. Kiedy królewscy znajdowali się w odległości stu kroków od zabudowań, Nija zapaliła pierwszą strzałę. Przygotowała ich kilka, tej niespodzianki Wyzysk się nie spodziewa.

– Czekajcie na mój sygnał – powiedziała do podenerwowanych łuczników. – Nie będziemy marnować strzał.

Kiedy można już było rozpoznać twarze przeciwników, krzyknęła:

– Mierzcie tak by zabić! – i sam wypuścił pierwszą szypę.

Pociski uderzyły w zwartą grupę, pierwsze ciała padły w błoto. Królewscy krzyknęli i rzucili się do szaleńczego biegu. Obrońcy nie przestawali strzelać. Bramę podparto drągami, za wrotami czekała „ciężka piechota” pod wodzą kowala Storma. Wtedy Nia wypuściła pierwszą ognistą strzałę.

*

– Co się kurwa dzieje?! – krzyk Zgryza sprawił, że oficer kontaktowy wyprężył się niczym struna.

– Odcięli nas!

– Przecież widzę idioto – warknął Zgryz. – Niech szlak trafi Lorda. Trąb do odwrotu. Niech reszta okrąży ogień. Ale nie od strony łąk. Jeźdźcy niech nadal czekają.

-Tak jest! – krzyknął młody porucznik i pobiegł wykonać rozkazy.

– Puścisz piechotę tak jak chce Diego – wysoki sierżant nerwowo podkręcił długiego wąsa. Znali się ze Zgryzem od dwudziestu lat.

– Wiem, Kułak. Nie mam wyboru. Gdyby Wyzysk dał mi więcej czasu na rekonesans znaleźlibyśmy wszystkie niespodzianki.

– Coś mi się wydaje, że to nie będzie łatwa walka.

Zgryz spojrzał na przyjaciela jakby widział go po raz pierwszy.

– Mamy za dużą przewagę, nawet odcięta piechota powinna dać sobie radę z tą hałastrą.

– Znam Diego, to dopiero początek – skwitował Zgryz. – Rusz dupę do tego idioty w skrzącej się zbroi. Niech magowie w końcu zapracują na swoją parszywą reputację.

Sierżant skinął głową i szybkim krokiem ruszył ku wzgórzom, z których Lord obserwował starcie.

 

*

 

Nija wypuściła ostatnią strzałę. Trafiła idealnie. Ukryte doły wypełnione kadziami z olejem pięknie eksplodowały zabijając i parząc napastników. Głębokie rowki wypełniły się płonącą mazią dzieląc atakujących. W ognistym pierścieniu znajdowało się około dwustu żołnierzy. Nie mieli dużo czasu. Musieli zaatakować, póki reszta wojsk była odcięta. Siekacz jakby czytał w jej myślach.

– Teraz nasza kolej! – krzyknął i wydobył miecz. – Bij, zabij!

Najemnik skoczył z palisady w grupkę żołnierzy. Za dowódcą ruszyło kilkunastu wojowników, w tym Sher, Strach z „córkami” i Molka z Melkorem. Reszta wylewała się przez otwartą bramę, na czele z olbrzymim kowalem. Rozpoczęła się krwawa walka.

Świat dla Siekacza przestał istnieć, czuł się jak w transie. Liczyła się tylko walka. Uderzenie miecza, krzyk konającego. Zgrzyt tarczy uderzającej w twarz przeciwnika, krew tryskająca z rozpłatanej szyi. Chaos i śmierć. Najemnik parł do przodu, dopóki płomienie nie zastąpiły mu drogi. Odwrócił się, obok stał Sher. Krew kapała z czarnych ostrzy.

– Czegoś takiego jeszcze nie widziałem – wychrypiał zabójca, który zostawił za sobą trop z martwych ciał.

Siekacz wbił miecz w ziemię, ściągnął hełm i przeczesał włosy.

– Szkoda, że nie widziałeś do czego jest zdolny, zanim usidliła go Molka.

Melkor, niepozorny szary człowieczek kroczył przez pole bitwy niczym demon zniszczenia. Rozrywał przeciwników, odgryzał głowy, odrywał kończyny. Molka podążała za swoim pupilkiem siekąc tych, którzy próbowali zajść bestię od tyłu. Żołnierze woleli zginąć w płomieniach, niż stanąć naprzeciw bestii. Osadnicy na czele ze Stormem, wspomagani przez Stracha i opiekunki Avera, także nie próżnowali. Jednak tutaj walka była bardziej zacięta i wyrównana. Siekacz westchnął, założył hełm, chwycił miecz i rzucił się w wir ostrzy. Sher gdzieś zniknął. Szalę zwycięstwa przechylił Melkor, który wpadł w szał krwi. Nawet Molka straciła kontrolę nad bestią. Płomienie już dogasały, niedobitki żołnierzy uciekały ku towarzyszom, a obrońcy Nadziei wycofali się poza palisadę. Zginęło kilkunastu osadników, zaginął też Sher i Melkor, który w szale zniknął w kniei. W Forcie rozległy się głośne okrzyki radości.

– To dopiero początek bitwy – mruknął Diego i wskazał na wzgórze. – Mam nadzieję, że Onyks wie co robi.

Magowie Lorda pogranicza, ustawieni w półksiężyc rozpoczęli inkantację.

 

*

 

– Coś mi tu śmierdzi, Kułak – Zgryz wpatrywał się w mgłę, która okryła szarym całunem prawie całe przedpole. – Niech ci magowie się pospieszą.

– Jest jeszcze coś – sierżant odruchowo podkręcił wąsa. – Przyboczni siepacze Wyzyska gdzieś zniknęli.

– Ten sukinsyn coś kombinuje – pułkownik chodził nerwowo wokół stołu z rozłożoną mapą. – Przeformuj oddziały, niech wycofają się pod wzgórze. Ta cholerna mgła za bardzo cuchnie magią.

Kułak skinął głową i ruszył w stronę niedawnego pola bitwy.

 

*

 

– Niedobrze, nie dali się nabrać na demony, Onyksa – Diego z uwagą obserwował wycofujących się gwardzistów. – Jeżeli Zgryz wycofał wojska to coś się święci.

– Do tego zgraja ze wzgórza gdzieś zniknęła – dodał Siekacz wpatrując się w oko lunety. – Jest coś o czym nie wiem?

– Powiedziałem ci już wszystko – obruszył się Diego. – Musimy czekać na ich kolejny ruch. Trzeba wysłać zwiadowców, niech sprawdzą las i wzgórza. Musimy wiedzieć wszystko o zamierzeniach przeciwnika.

– Moje pieszczochy mają kłopoty – mruknął Strach, który jak zwykle pojawił się nie wiadomo skąd. – Nad drzewami unosi się mroczna aura, wyczuwam strach zwierząt i pradawną moc…

– Przestań bredzić – Siekacz pociągnął solidny łyk z manierki. Tym razem to była woda. – Jedyny smród plugawej magii roztacza Onyks, a on siedzi na platformie i gada do siebie.

– On walczy – w głosie Stracha przebrzmiała lodowata nuta. – To dzięki niemu mrok jeszcze tu nie dotarł.

Najemnik skierował lunetę w stronę czarnoksiężnika. Rzeczywiście, coś było nie tak. Onyks wyglądał jakby postarzał się o kilkanaście lat, pod bladą i przezroczystą skórą pulsowały nitki żyłek. Po twarzy maga spływał pot, a usta drgały w niemym szepcie. Z nosa i uszu sączyła się stróżka krwi.

– Kurwa! – Siekacz odłożył lunetę i spojrzał na Diego. – Nekropolia Cienia…

Stary  myśliwy głośno przełknął ślinę.

– Ale to niemożliwe, nikt przy zdrowych zmysłach nie ośmieliłby się budzić umarłych.

– A kto mówi, że Wyzysk jest zdrowy. Ten idiota chce nas zniszczyć za wszelką cenę, nie cofnie się przed niczym. Spójrz na jego magów…

 

*

– Pułkowniku! – krzyknął Kułak z przerażeniem w oczach wskazując na inkantujących kapłanów.

Zgryz spojrzał w stronę wzgórza i zaniemówił. Wokół dziewięciu czarnoksiężników uniosła się czarna mgła, która trawiła ich ciała. Jednak magowie nie przestawali zawodzić, mroczna mowa wypływała z ich ust niczym potok zła.

– Już kiedyś widziałem coś takiego – pułkownik zabobonnie splunął przez ramię. – Wynosimy się stąd. Skrzyknij ludzi.

– Co się dzieje?

– Lord poświęcił kapłanów, wykorzystał skurczybyków, żeby obudzić zło. I obawiam się, że to zło będzie strasznie wkurwione. Dlatego kiedy tu zawita chcę być daleko stąd.

– Którą drogę…

Dalsze słowa Kułaka przerwał nieludzki ryk. Z mgły wyłoniły się potężne kształty, które niczym błyskawica ruszyły w stronę gwardzistów.

– Niech to szlak. Wiedziałem, że ta mgła to nic dobrego. Nie mamy wyboru, musimy przebić się do bramy Fort. Siec po kończynach, wtedy są dużo wolniejsze.

Kułak skinął głową i runął w stronę przerażonych żołnierzy, żeby wydać rozkazy. Zgryz poprawił pognieciony napierśnik i wyciągnął z pochwy szeroki miecz. Miał nadzieję, że Diego nie pozostawi ich na pewną śmierć.

 

*

 

– Onyks stracił kontrolę nad demonami – Diego odwrócił się i krzyknął do Storma. – Nie odstępować od bramy, nic nie może przez nią przejść!

Potężny kowal skinął głową i warknął na swoich ludzi. Po chwili dębowe wrota podparto kilkoma belkami, reszta „ciężkiej piechoty” ustawiła się w półksiężyc zaciskając dłonie na drzewach broni.

– Zdaje się, że Zgryz też to zauważył – Siekacz wskazał na żołnierzy biegnących w stronę Fortu. Spuszczone z mentalnej więzi bestie rzuciły się na gwardzistów. Zwarte czworoboki odpierały ataki tarczami i kłuły mieczami. Mimo to widać było, że nie mają najmniejszych szans. Do bramy zostało im jeszcze dwieście jardów. Wysunięty najbardziej na wschód oddział wpadł na kilkanaście poczwar. Przeraźliwy krzyk ludzi zmieszał się z nieludzkim rykiem demonów. Dało to pozostałym czworobokom trochę czasu. Zostało sto metrów kiedy z mgły wyłoniły się kolejne kształty. Tych bestii było mniej, były jednak potężniejsze. Pozostałe potwory na ich widok zaczęły się wycofywać, niektóre zostały aby dokończyć posiłek.

– Balrogi, żołnierze nie mają szans – mruknął Siekacz. Mimo wszystko szkoda mu było Zgryza i jego watahy. Jak na gwardzistów wykazali się odwagą, walczyli do końca.

 

*

 

– Szpica! – ryknął Zgryz i sam stanął na czele oddziału. Zostało może osiemdziesięciu sponad dwustu. Potwory, które wychynęły z mgły wyglądały jak senne koszmary. Wysokie na dwanaście stóp, równie szerokie, z sześcioma kończynami, czasem z kilkoma łbami. Było ich siedem, największy był buro biały, ten pozostał z tyłu, wyglądało jakby wydawał rozkazy pozostałym bo kiedy kłapnął potężnymi szczękami szóstka bestii runęła do ataku. Mimo wielkiej postury potwory nie ustępowały kłusującym wierzchowcom. Zgryz mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza, podciągnął tarczę pod nos i z krzykiem runął do ataku.

 

*

 

– Otwierać bramę! – Diego nałożył na cięciwę strzałę z nadpiłowanym grotem. – Już!

– Przecież dopiero co ją zawarliśmy – Storm spochmurniał niczym gradowa chmura. – Niech zdychają lordowskie przydupasy. Nie będziemy tu wpuszczać demonów.

– To dopiero początek harców – powiedział Siekacz zdejmując tarczę z pleców. – Wkrótce rozpęta się tu piekło. Jeden gwardzista wart jest dziesięciu twoich piechociarz.

Kowal zmeł w ustach przekleństwo, ale sam odwalił ciężkie belki. Zgrzytnęła żelazna sztaba, zaskrzypiały zawiasy. Wierzeje bramy uchyliły się ukazując przerażający widok. Już tylko niecały pluton żołnierzy odcinał się bestiom. Zgryz rąbał kolejnego potwora po nogach. Stary żołnierz w ostatniej chwili rzucił się na ziemię unikając kłapnięcia szczęki z dziesięciocalowymi kłami. Dwóch innych żołnierzy nie miało tyle szczęścia. W tym samym momencie Kułak wygarnął w mordę bestii z kartacza. Demon przerażająco ludzko zapiszczał i w szale uderzył inną bestię. Straszliwe szczęki rozorały pokryty łuską brzuch. Żołnierze wykorzystali zamęt i znowu rzucili się w stronę wrót. Została ostatnia bestia. Buro-biały kształt wychynął z cienia. Potwór wyprostował potężną sylwetkę, mierzył dobre szesnaście stóp.

– Przepuście mnie warchoły – warknął Siekacz przepychając się przez pobladłą gawiedź. – Diego, strzelisz jak będzie o jard. Ani wcześniej, ani później.

Myśliwy skinął tylko głową i spokojnie napiął cięciwę łuku.

– Co wy robicie? – krzyknęła Nia z przerażeniem wpatrując się w najemnika, który ruszył w stronę bestii.

–  Nic tak nie łączy ludzi jak wspólny nieprzyjaciel i długi – mruknął Aver i uderzył w struny lutni.

 

*

 

– Biorę go na siebie – krzyknął Zgryz. – Dam wam kilka chwil, zdążycie dopaść do bramy.

– Idę z tobą – Kułak splunął na ostrze pałasza, w drugiej ręce dzierżył nadziak. – Nikt nie powie, że starego Kułaka obleciał strach na widok przerośniętej wiewiórki.

– Teraz! – ryknął pułkownik i skoczył ku bestii.

Demon spokojnym, niemalże teatralnym ruchem odbił cios miecza i odrzucił napastnika kłapnięciem szczęk. W tym samym momencie rzucony nadziak wbił się pod jedno ze ślepi. Bestia cofnęła się o krok, nie wydała jednak z siebie żadnego dźwięku. Z szybkością węża rzuciła się na Kułaka. Stary żołnierz skoczył trzymając oburącz miecz. Ostrze pałasza przeorało miękkie na brzuchu potwora, w tym samym momencie straszliwe szczęki zawarły się na barku człowieka. Kłapnięcie, odgłos trzaskających kości i krzyk żołnierza zlały się w jedno. Demon wyrzucił ciało Kułaka w górę i przełknął zmiażdżone ramię. Zgryz z krzykiem uderzył poziomym cięciem w nogę bestii. Trafił celnie, nie docenił jednak twardych jak stal kości potwora. Wysłużone żołnierskie ostrze pękło na pół. Pułkownik w ostatniej chwili zasłonił się tarczą przez paskudnymi pazurami. Siła uderzenia zgruchotała tarczę i odrzuciła żołnierza do tyłu. Zgryz padł bez tchu w błoto. Czarne płatki przysłoniły niebo. W tym samym momencie strzała Diego trafiła tuż przy nasadzie karku. Bestia odruchowo uniosła w górę łeb i błyskawicznie odwróciła się w stronę nadbiegającego Siekacza. Najemnik odbił się od ziemi i wraził szpic tarczy w potylicę potwora. Demon cofnął się o dwa kroki i potrząsnął głową, wyglądał jak otumaniony. Najemnik nie czekał, ostrze miecza po gardę wbiło się w jeden z oczodołów. Biało-bury kształt bez żadnego odgłosu zwalił się na ziemię. Siekacz podbiegł do nieprzytomnego Zgryza i złapał żołnierza pod ramiona, z uporem zaczął ciągnąć dowódcę w stronę bramy. Dziesięć jardów. Nagle z mgły wyłoniły się inne bestie. Kilkanaście demonów na widok śmierci balroga wróciło na plac boju. Siekacz wiedział, że nie zdąży, nie przestawał jednak ciągnąć nieprzytomnego Zgryza. Pierwszy z potworów był już zaledwie od kilka jardów, gdy nagle ziemia zadrżała i niewiadomo skąd pojawił się Melkor. Uderzony w pierś potwór jakby zapadł się w sobie, a Melkor ruszył w stronę ciemnego kłębowiska koszmarnych kształtów, mgła przesłoniła walczących. Siekacz w końcu przeszedł przez bramę, Storm natychmiast zawarł wrota. Kilkunastu ocalałych gwardzistów ustawiło się w dwuszereg. Przysadzisty kapral zasalutował Siekaczowi.

– Jesteśmy na twoje rozkazy.

Siekacz spojrzał na zacięte twarze żołnierzy i wybuchnął śmiechem.

– To mi się trafiła komenda – najemnik klepnął kaprala w ramię. – Zachowaj siły na prawdziwą walkę. Niech felczer opatrzy rannych. Zgryz nam się przyda bardziej niż cała ta zgraja przyszywanych piechociarzy.

 

***

Cienie i mgła. Sher szedł bezgłośnie przez starożytne moczary. Nekropolia została wzniesiona wieki temu na wzgórzu wśród puszczy. Z czasem mauzoleum zostało zapomniane przez ludzi. Pradawna nekropolia kryła mroczny sekret. To właśnie tutaj grzebano Ostrza Pochwyconych. W ruinach zapomnianego cmentarzyska spoczywały szczątki najokrutniejszych zabójców ze wszystkich krain. Onyks zdążył przekazać mu tylko jeden obraz, ale to wystarczyło. Zabójca bezgłośnie wyszarpnął miecze i przeskoczył przewrócony murek. Większość krypt zarosła, lub zapadła się w grząskiej ziemi. Tylko kilka grobowców wyglądało na świeże. Przed rozbitymi drzwiami największej krypty leżał niemalże poćwiartowany ostrokieł. Druga z bestii z wywalonym ozorem orała ziemię przednią łapą. Dziewięć grobowców nosiło świeże ślady pęknięć, pieczęci zostały zerwane. Pozostałe emanowały żółtym blaskiem, co nie zdołali ujść z objęć śmierci. Onyks zdołał dokonać czegoś, czego nie był w stanie żaden ze śmiertelnych magów. Tylko dziewięciu się przebudziło. Sher pochylił się nad konającym zwierzęciem i wbił ostrze prosto w serce.

– Spóźniłem się – szepnął i zniknął w mroku.

 

***

 

– Co tam się dzieje do kroćset? – Metka, pomocnik rzeźnika mocniej zacisnął dłonie na ogromnym tasaku. – Co to za ryki?

– Potworzyska, co ten magik chędożony zawezwał po nas idą – Odrowąż splunął w dłonie wielkości bochnów chleba i chwycił stylisko kosy. – My tu na warcie gnijem, a nasi bracia giną tam za nas. Tak się nie godzi!

– Diego kazał warować przy furcie, nie ruszymy się stąd chyba, że sam to powie – zbeształ kompana Metka.

– A kto niby wie o jej istnieniu? Poza tym od strony bagna nikt nie nadejdzie. Trza znać sekretne ścieżki. Mówię ci…

– Co to było? – Metka spojrzał na dębową furtę.

– Jak to co. Bąka puściłem i tyle.

– Nie, słyszałem jakieś chrobotanie. O znowu!

Teraz i Odrowąż usłyszał delikatnie skrobanie po drewnie.

– Pewnie zwierz jakiś – jęknął pomocnik rzeźnika.

– Owa – potwierdził młynarz głośno przełykając ślinę.

Nagle za plecami osadników zamajaczył niewyraźny cień. Dwa ciemne ostrza ugodziły jednocześnie tuż pod potylice. Wartownicy umarli jeszcze zanim bezwładne ciała uderzyły w ziemię. Napastnik odsunął sztabę i furta z głośnym skrzypieniem rozwarła się. Za palisadę wtargnęły kolejne cienie. Ostatni wszedł Lord Pogranicza. W ręku trzymał niewielkie berło z krwistoczerwonym rubinem.

– Wiecie kogo szukać – powiedział i zatrzasnął furtę.

 

***

 

Strach padł na ziemię trzymając się za głowę.

– Co się stało? – Diego wypuścił kolejną strzałę w kłąb demona.

– Nadchodzą… – czerwonooki powoli uniósł się na nogi. – Moja krew…

Strach odwrócił się i pobiegł w stronę przeciwnego krańca osady. Zniknął za blokhauzem gdzie zamknięto dzieci. Dookoła domostwa stał kordon uzbrojonych osadników, w tym także kobiety. Zgryz dowodził niedobitkami gwardzistów na lewej flance. Po prawej kowal Storm z resztą piechociarzy dawali krwawy odpór kolejnym falom demonów. Na środku stali najemnicy. Diego, Nia i Lares szyli zza pleców Siekacza, Avera i Molki. Córki Stracha pilnowały wejścia do blokhauzu, leżały tam już ścierwa dwóch ubitych bestii. Wszędzie walały się ludzkie ciała i koszmarne cielska demonów. Potwory rozbiły bramę, wspinały się też po palisadzie, były wszędzie. Onyks leżał bez czucia na szczycie platformy, potwory instynktownie omijały to miejsce. Bestii nadal przybywało, obrońcy cofnęli się już pod blokhauz.

– Nie mamy szans – splunęła Nia trafiając idealnie w oko potwora. – Skąd one się biorą?

– Ten idiota otworzył portal i zdaje się, że zapomniał go zamknąć – Siekacz odciął kończynę przerośniętego pajęczka i uderzył tarczą w odwłok. – Kurwa to miała być nasza tajna broń!

– Przestańcie gadać, musimy się utrzymać – warknął Diego wypuszczając szypę.

– Świetny żart – rapier Avera ciął powietrze z niebywałą szybkością i gracją. – A byłby zacny temat na balladę…

Nagle potężna łapa wbiła szpony w pierś trubadura i wyrwała płuca razem z kręgosłupem. Siekacz z krzykiem wściekłości ciął przez łeb bestii.

– Kurwa mać! Gdzie jest Melkor?

– On już nie wróci – Molka wyglądała jak żywy trup, miecz i pejcz co chwile pruły powietrze rażąc potwory. – Odpowiedział na zew bramy, wrócił do domu…

– A to sobie kurwa moment znalazł – Siekacz przeskoczył nad ciałem Avera i wbił nasadę tarczy w łeb demona, który odciągał ciało towarzysza. – Nie chcę zdychać w brzuchu tych pokrak!

– Bez obaw, twojego ścierwa i tak nie ruszą – Nia wypuściła strzałę i krzyknęła z bólu.

Ciemny cierń wbił się w brzuch łuczniczki. Upadła na kolana trzymając wypływające wnętrzności. Diego dopadł do córki. Po twarzy starego najemnika płynęły łzy.

– To wszystko moja wina…

– Nie ojcze, postąpiłeś słusznie. Musicie uratować dziewczynkę – Nia oddała uścisk. – Idźcie już…

Siekacz zaklął i zarzucił sobie Nię na ramię.

– Nie zostawię cię tu dziewko!

Bestia przypominająca przerośniętego niedźwiedzia wyciągnęła łapę po najemnika. Molka stanęła na drodze potwora chlastając pejczem. Skóra batoga owinęła się dookoła szyi demona. Bestia cofnęła się przyciągając do siebie kobietę. Molka z krzykiem wraziła miecz w szyję bestii, tuż przed tym zanim potężne szczęki z przeraźliwym chrzęstem trzaskającej czaszki zacisnęły się na jej głowie.

Nagle wszystkie demony zamarły, mgła zaczęła się rozwiewać. Onyks z niebywałym trudem uniósł głowę i wypowiedział ostatnie słowa inkantacji. Wszystkie bestie stanęły w płomieniach, a nagły podmuch wiatru rozgonił mgłę. Po chwili nad Fortem zaległa przerażająca cisza.

– Udało się – wyszeptał Lares i padł na kolana płacząc jak dziecko.

Siekacz ułożył Nię na ziemi i rozciął kubrak. Rana była paskudna, dziewczyna straciła mnóstwo krwi. Diego wbił spojrzenie w gasnące oczy córki.

– Dziewczynka… Ona musi pamiętać, co dla niej zrobiliśmy… – wyszeptała Nia i zamknęła oczy.

– Nie umieraj do cholery! – Siekacz potrząsnął głową łuczniczki, która z trudem uniosła powieki.

– Kocham cię, idioto – krótki spazm wstrząsnął ciałem, po brudnym policzku popłynęła łza. Nia skonała w ramionach ukochanego.

Pod blokhauzem na własnych nogach stało kilkunastu osadników, kowal Storm miał zgruchotaną rękę, ale w drugiej dzierżył potężny młot. Zgryz miał tyle ran, że już dawno powinien przestać krwawić z brak krwi, pułkownika podtrzymywało dwóch ocalałych żołnierzy. Jedna z córek Stracha leżała pod cielskiem zabitej bestii, druga gdzieś zniknęła. Diego ogarnął wzrokiem osadę i zagryzł usta do krwi. Poświęcił wszystko, co kochał i w co wierzył. Nagle od strony bramy dobiegł odgłos końskich kopyt. Przez rozwalone wrota wjechali rajtarzy Lorda Pogranicza.

– Kurwa, to niesprawiedliwe – jęknął Lares, ale spokojnie nałożył strzałę na cięciwę.

Kawalerzystów było prawie pięćdziesięciu, na szczęście nie mieli kusz. Dowódca z okiem przesłoniętym opaską odezwał się chrapliwym głosem:

– Złóżcie broń, a darujemy wam życie.

Siekacz wybuchnął potępieńczym śmiechem, wstał i wskazał ostrzem rajtarów.

– Sami je sobie weźcie!

Jeźdźcy jak na komendę zeskoczyli z siodeł i ruszyli do ataku.

 

*

 

Sher przesadził palisadę. Demony zaczęły płonąć, mgła się rozwiała. Onyks zamknął wrota. Cienie. Byli blisko, zbliżali się półkolem do niewielkiej chatki. Stary pies trzymany przez dziewczynkę głośno zawarczał. Lord uniósł berło, zjawy zamarły.

– Podejdź mała, tak długo cię szukałem…

Nagle spoza węgła domostwa wypadł Strach. Czerwonooki rzucił się ze gołymi rękoma na niemurałych zabójców. Walczył jak zwierzę, rozrywał martwe ciała, miażdżył kości. Cienie zawirowały, grat ciosów spadł na Stracha niczym deszcz lodu i ognia. Mężczyzna zabrał ze sobą dwóch nieumarłych, zanim pozostali poszatkowali go na kawałki.

– Wystarczy już tej zabawy. Choć tu gówniaro, albo…

– Vinnona, wejdź do chaty i nie wychodź dopóki nie dam ci znać – Sher wyszedł na niewielki plac przed domostwem.

– To ty?! – Lord cofnął się z przerażeniem. Ale po chwili na twarzy Wyzyska pojawił się drwiący uśmiech. – Nawet ty ich nie pokonasz. Zabijcie to ścierwo!

Sher odrzucił kaptur. Cienie drgnęły, nieumarli stanęli w półkolu. Siedmiu. Ani za dużo, ani za mało. Runęli jednocześnie, zabójca skoczył, zafurkotały czarne ostrza. Sher nie parował uderzeń nie było na to czasu. Zadał siedem ciosów, po każdym jeden nieumarły padał jak rażony piorunem. Trafiło go pięć. Zabójca padł na kolana podpierając się ostrzami mieczy. Umarłby gdyby nie zwolnione bicie serca i stalowa wola.

– To niemożliwe… – Lord odrzucił berło i wyszarpnął miecz.

W tej samej chwili na plac wbiegła jedna z córek Stracha. Na widok ciała ojca z krzykiem rzuciła się na Wyzyska. Szable odcięły kolejno ręce i nogi. Tryskający krwią korpus tarzał się w błocie. Z ust umierającego Lorda wydobył się gasnący charkot.

– Zabierz Vinnonę do Fortecy Snów – wyszeptał Sher. – Ona musi żyć. Jeżeli nie przybędę do pełni księżyca, zajmiesz się nią jak rodzoną córką.

Dziewczyna sztywno skinęła głową i weszła do chaty. Po chwili razem z dziewczynką i kulawym psem wyszli przed próg.

– Furta w palisadzie, oznaczyłem ścieżkę… Ruszajcie.

Vinnona podbiegła do zabójcy.

– Wujaszku, wstań…

– Pamiętaj co tu widziałaś… Musisz żyć, dziewczyno…

Wojowniczka szarpnęła dziewczynkę. Jeszcze raz spojrzała na martwego ojca, po brudnym policzku potoczyła się łza. Po chwili obie ruszyły w stronę palisady. Sher z wysiłkiem wstał i ruszył w kierunku zgiełku broni.

 

*

 

Siekacz walczył w furii. Było mu wszystko jedno. Resztki połamanej tarczy rzucił w twarz nadbiegającego pachołka, uderzył mieczem przez bebechy i wyszarpnął nóż. Najemnik rzucił się w środek kotłowaniny, widział tylko dowódcę z opaską na twarzy. Sparował cięcie kordu, uderzył nożem przez gardło. Odskok, zasłona i cięcie przez pierś. Naparł barkiem na odwróconego bokiem rajtara i wraził nóż w nerki. Roztrącił gwardzistów, jednemu podciął staw kolanowy, drugiego wykastrował. Instynktownie sparował cios na plecy, zawirował niczym fryga i ciął z półobrotu. Głowa w hełmie wyleciała w powietrze ciągnąć za sobą warkocz krwi. Jeszcze jedna śmierć i był przy dowódcy. Zwarli się, posypały się iskry. Był dobry. Siekacz powoli ochłonął. Nagle poczuł wszystkie rany, upływ krwi, zmęczenie i cholerny brak alkoholu. Uderzył nożem z dołu, mierzył w brzuch. Przeciwnik spokojnie uniknął ciosu, pociągnął płazem po ramieniu najemnika. Kurwa, on się ze mną bawi!

– Myślałem, że stać cię na więcej, Wilku – dowódca rajtarów wyszczerzył zęby w brzydkim uśmiechu. – Te legendy są chyba trochę przesadzone. Młócisz powietrze mieczem jak moja babka miotłą końskie chwosty.

– Za dużo gadasz, królewski przydupasie! – warknął Siekacz i uderzył z góry. W ostatniej chwili zwiną cios w bok, zawirował i z całej siły uderzył nożem. Powinien trafić w szyję, ale nie trafił. Gwardzisty już tam nie było. Najemnik poczuł na plecach chłód śmierci. Jednak kord zamiast przeciąć kark, skrzesał iskry na ciemnym ostrzu.

Sher odrzucił przeciwnika krótkim cięciem i ciął przez ramię. Sztych miecza musnął szyję, to wystarczyło. Z rozciętej aorty bluzgnęła krew. Jednooki z niedowierzaniem chwycił się za szyję i padł pod nogi najemnika. Siekacz ściął go wkładając w cios całą wściekłość.

– Nawet umrzeć nie potrafisz jak należy – sapnął widząc w jakim stanie jest zabójca.

Sher uśmiechnął się i oparł się o przyjaciela.

Na placu boju zostało jeszcze z dwudziestu rajtarów, Diego, Storm, Zgryz i kilkunastu osadników, z czego większość to były kobiety. Obrońcy cofnęli się do ściany blokhauzu, z trudem odcinali się świetnie wyszkolonym napastnikom.

– Nie będzie łatwo – mruknął Siekacz krzywiąc się z bólu. Kulał, lewa ręka dziwnie zdrętwiała, czuł, że wams jest cały mokry od krwi. – Będzie kurewsko nieprzyjemnie.

– Za dużo gadasz – szepnął Sher, splunął krwią i runął na rajtarów.

Siekacz był tuż za nim. Najemnik i zabójca wpadli między gwardzistów niczym śmierć i pożoga. Zabijali i kaleczyli. Gwardziści nie cofnęli się o krok. Ginęli tam gdzie stali. Siekacz uderzył sztychem, trafił w twarz. Chwycił ostrze innego rajtara, ostrze rozcięło kolczą rękawicę. Najemnik syknął z bólu i sztych w brzuch przeciwnika. Sher przestał oddychać. Wykrzesał z siebie resztki sił i rozpoczął taniec śmierci. Nie parował ciosów, uderzał i zabijał. Osadnicy z nową siłą wsparli dwójkę szaleńców. Jatka skończyła się po kilkunastu uderzeniach serca.

Siekacz runął na ziemię, oberwał głownią przez łeb, płat skóry przesłonił mu wzrok.

– Znowu w to samo miejsce – jęknął i stracił przytomność.

 

***

 

Diego wyszedł przed chatę. Nadzieja została niemalże doszczętnie zniszczona. Ogień strawił większość domostw. Złożono już ciała wszystkich obrońców we wspólnej mogile, u podnóża wzniesienia gdzie wznosił się brzozowy zagajnik. Rosły tam dzikie róże i stokrotki. Nię pochował sam, na polance, o której nikt inny nie wiedział. Stary myśliwy usiadł, skrył twarz w dłoniach i rozpłakał się. Tamy pękły. Ze łzami popłynęła wina, żal i wściekłość. Czuł pustkę w sercu, której nic już nie wypełni. Nagle poczuł na ramieniu mocny uścisk.

– Zapłaciliśmy o wiele za dużo, ale ona nie chciałaby tych łez – Siekacz usiadł obok towarzysza. Pierś i głowę miał ciasno przewiązane bandażem. Lewa ręka zwisała na temblaku, nogę usztywniono łupkami. – Musisz żyć i podnieść tę osadę z kolan. Ci ludzie zasłużyli by o nich walczyć.

– Co ja zrobiłem…

– Przestań się nad sobą użalać! – Siekacz uderzył Diego łokciem w bok i syknął z bólu. – Na to już za późno. Nie wiem dlaczego to my jeszcze wdychamy smród tego świata, ale nic nie dzieje się bez powodu.

Stary myśliwy przetarł oczy wierzchem dłoni.

– Co zamierzasz?

– Odjadę, zaszyję się w jakiejś norze i schleję się do upadłego. A później się zobaczy.

Najemnik powiódł spojrzeniem po osadzie. Ciała zniknęły, wszędzie krzątali się ludzie. Walka ich wzmocniła, przywróciła wiarę i siłę. Siekacz mimowolnie uśmiechnął się. Może jednak warto było przelewać krew? Strom niósł belkę na strop, przechodząc skinął głową.

– Co z dziewczyną?

– Nie wiem. Znalazłem jej ślady w chacie starej Liz. Dookoła walały się ciała nieumartych, kawałki Stracha i pięknie odrąbane członki Wyzyska. Wszystkie pięć.

– No proszę, czyli jednak jest sprawiedliwość na tym świecie. Dziewczyna żyje.

– Tak, chyba ostatnia z córek Stracha wyprowadziła Vinnonę przez bagna. Ciało drugiej pogrzebaliśmy razem z osadnikami.

– A zabójca?

– Nie znaleźliśmy ciała. Padł przy tobie. Zaciągnąłem cię do chaty, gdy wróciłem ciała już nie było.

Siekacz uśmiechnął się.

– Może jeszcze wyrównamy rachunki.

– Pochowałem ją wśród traw i bzów. Będzie jej tam dobrze…

Siekacz spochmurniał. Nia. Niech to szlag, życie to rzeka gówna, a on uparcie płynął pod prąd.

– Muszę się napić. Idziesz?

– Nie – Diego wstał. – Masz rację. Ci ludzie mnie potrzebują. Odbudujemy Nadzieję. Zaczniemy na nowo.

Siekacz lekko się uśmiechnął.

– Życie musi toczyć się dalej, przyjacielu.

 

 

Epilog.

 

Siekacz po bitwie w Forcie wrócił na szlak. Rabował bogatych i biednych, pił i zabijał. Lares został z nim do końca. Królewscy żołnierze zastawili na grasantów zasadzkę. Wybito większość bandy. Siekacz, Lares i kilku innych stanęli pod szafotem. Jednak król był łaskawy. Rozkazał ustawić straceńców przy pniu, powiedział, że tylu ilu minie bezgłowe ciało Siekacza, tylu przeżyje. Najemnik roześmiał się i poprosił o samogon. Przeszedł dziesięć kroków, ocalił wszystkich. Lares wrócił do Nadziei i wziął za żonę córkę młynarza. Diego dożył sędziwego wieku, stał się ikoną wojsk rebelii. Zmarł podczas snu z uśmiechem na ustach.

Nikt nie wie co stało się z Sherem, córką Stracha i Vinnoną. Choć w południowych krajach krążyły legendy o duchach, które zabijały tych, którzy wzbogacili się na krzywdzie innych. Zjawy były trzy. Mężczyzna miał paskudnie poparzoną twarz. Starsza kobieta nigdy się nie uśmiechała, a oczy młodszej były nieprzebranymi studniami smutku.

Tak oto kończy się karczemna opowieść o starej gwardii, kompani, która nigdy nie ugięła karku. Szkoda, że to tylko legenda, choć czasem warto spojrzeć w gwiazdy i wspomnieć historię, która nigdy się nie wydarzyła.

 

Dramatis personae.

Siekacz – najemnik, wywołaniec, rębajło i moczymorda. Szuka tego czego nigdy nie odnajdzie, wyrąbuje drogę przez życie nie patrząc za siebie [forumowy Siekacz].

Sher – zabójca, ekscentryk i arogancki dupek. Tyle w nim złego co i dobrego, stara się podążyć właściwą drogą choć rzadko wychodzi mu to na dobre [forumowy Shergar].

Onyks – arcymag, nekromanta, demonolog, egocentryk i wyrocznia jedynej słusznej prawdy. Ucieka przed samym sobą, zgłębia przepis na udane życie, uwielbia fikołki [forumowy Zdunek].

Aver – bard, dziwkarz, rajfur i suchotnik. Liczy się dla niego tylko wieczna sława i dobra popierdółka, choć czasami udaje, że jest zupełnie inaczej [forumowy Averthame].

Strach – stary druch, onegdaj Siewca Śmierci, ostatni ze swego rodu. Pragnie wrócić do domu i udowodnić kto tu naprawdę rządzi, a przy okazji sprawić, żeby go na długo zapamiętano [forumowy Drow].

Diego – kłusownik, myśliwy, najemnik i opiekun. Zawsze walczy w beznadziejnej sprawia, rzadko w niej wygrywa, ale nigdy nie ustaje w boju [forumowy Fenix].

Lares – młodociany bandyta, straceniec, beznadziejny kochanek i uczeń Siekacza. Próbuje pójść w ślady swego mistrza, choć im więcej kroków stawia tym więcej dostrzega różnic – w końcu podąży własną drogą [forumowy Lares/Manver].

Molka – piękna, zimna, wytatuowana i niewyżyta, choć na swój sposób czuła i wyrozumiała. Zawładnęła Melkorem, uwielbia zatracać się w tym co robi, choć nie zawsze łatwo jest wrócić z powrotem [forumowa Molka].

Nia – młoda i zapalczywa, płonie w niej ogień i rządza. Córka swego ojca, zawsze płynie pod prąd, ale jak to mawiają „tylko fekalia płynął z nurtem” [forumowa Bezimienna].

Melkor – bestia i dziecię, ogień i lód, życie i śmierć. Czym byłaby opowieść bez Bestii? Każda legenda potrzebuje kogoś kim można straszyć dzieci, dziewice, czy też chomiki [forumowy Kazzmir/Melkor].

Lord Pogranicza, zwany też Wyzyskiem – wyrachowany i zimny dorobkiewicz, przy tym tchórz i dupowłaz. Nikt nie wie kim jest naprawdę i gdzie zdąża, pojawia się zawsze wtedy, gdy należy i znika kiedy się tego najmniej oczekuje [forumowy Zysk].

Król Dickkon Wielki – uzurpator, zdrajca i sprzedawczyk. „Cel uświęca środki, liczy się tylko władza i wyzysk społeczeństwa” – to wyszeptał do ucha kochanka na chwilę przed erekcją [forumowy „Advocad”].

Leave a Reply