Online

Michał „Shergar” Tronina                                                                                                              A.D. 12.10.2014

 

W życiu każdego człowieka najważniejsze są dwie chwile: pierwsza gdy się rodzi i druga gdy dowiaduje się po co.

Mark Twain


Felix, qui potuit rerum cognoscere causas – Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.

Wergiliusz, Georgiki II, 1.490

Prolog.

– Kochanie będę pod prysznicem – długonoga blondynka z tatuażem nad pośladkami z gracją wśliznęła się do przeszklonej łazienki. – Czekam na ciebie, prosiaczku.

– Za chwilę będę, muszę tylko wysłać maila – grubas siedzący w samych slipkach na kanapie z laptopem puścił bąka. Czekał na to już jakiś czas. Może i była dziwką, ale głupio pierdzieć przy kobiecie. Dyrektor kreatywny google prócz pracoholizmu miał jeszcze jedną wadę – był uzależniony od gier mmo[1].

Przelogował się na inny charakter[2], jeszcze tylko daily[3] i sobie pobzyka. Nagle jakby zwolnił czas, poczuł chłód, lodowe igły rozsadzały mu ciało. Z trudem zamknął powieki, gdy je otworzył stał przed lustrem i był… wysoką brunetką z wielkimi cyckami, nad która unosił się napis: Blow_Master. Potrząsnął głową, ale obraz nie zniknął.

– Co to kurwa jest? – wychrypiał.

Nagle pojawił się jakiś cień, nie zdążył nawet krzyknąć gdy myśliwski nóż przejechał po gardle. Odgięta do tyłu głowa prawie odpadła od ciała. Ostatnim co zobaczył był czarnoskóry dryblas w skórzanym płaszczu wycierający ostrze w jego kraciastą spódniczkę.

– Cel zlikwidowany, będzie transfer? – zabójca powiedział to w eter taksując wzrokiem wirtualnego avatara[4]. Niezłe ciało, szkoda, że nie mógł się z nim zabawić dłużej.

– Nie – głos, który usłyszał był bezpłciowy, rozbrzmiał w jego głowie.

– Rozumiem, logoff [5]– gdy skończył wypowiadać komendę zniknął.

– Co się tak guzdrasz, zaraz mi sutki z zimna odpadną – dziewczyna do towarzystwa wychyliła się z łazienki.

Klient siedział z otwartymi ustami, z których ściekała ślina.

– Wyglądasz jakbyś dostał wzwodu. Nie mówiłeś, że lubisz oglądać dziewczyny pod prysznicem…

Mężczyzna nie odpowiedział. Podeszła bliżej, klatka piersiowa nie unosiła się. W szeroko otwartych oczach zastygł wyraz przerażenia. Kobieta siedziała w zawodzie już kilka lat. Przypłynęła tu z Rosji, widziała wielu sztywniaków, ale tylko raz pacjent jej zeszedł i to było po, a nie przed. Systematycznie przeszukała ubrania grubasa, zabrała portfel i drogiego roleksa. Szybko ubrała się i zadzwoniła na recepcję.

– Wezwijcie karetkę, zdaje się, że wasz klient wyciągnął kopyta.

*

Gabinet owalny w Białym Domu skrywał wiele tajemnic. Ale chyba nikt nie przypuszczał, że sekretarz stanu czekając na prezydenta będzie… grał w Minecraft Online. Szło mu całkiem nieźle. W sieci znany był pod nickiem[6] agent_007, zasłynął z niemalże idealnej repliki Pentagonu, którą na fejsie[7] polubiło kilkadziesiąt tysięcy nerdów[8]. Sekretarz prowadził podwójne życie, jednak nikt nie wpadł na to, że był maniakiem wirtualnego świata. Była to dla niego odskocznia od reala[9] i doskonała terapia na stres. Z resztą jego psychoterapeuta też giercował, z tym, że wolał średniowieczne łupanki. Sekretarz był perfekcjonistą, wolał też tworzyć niż niszczyć. Agent_007 zmieszał kilka materiałów i nagle czas zwolnił. Przy kolejnym wdechu przypominał pixeloidalną[10] postać o wizerunku agenta Jej Królewskiej Mości. Jego racjonalny umysł bezskutecznie próbował przeanalizować sytuację. Przecież to niemożliwe! To pewnie zapaść, albo wylew. Czytał o tym kiedyś w Forbsie. Ludzie w tym stanie widzą różne rzeczy. Cholera, dlaczego teraz! To co miał powiedzieć prezydentowi miało ogromną wagę dla obronności USA, w sumie dla całego świata. Sekretarz był wolnomularzem. W jego rodzinie z pokolenia na pokolenie zgłębiano tajniki świata i pociągano za sznurki w cieniu władzy. Jednak to co odkrył… Prezydent musiał się dowiedzieć!

Nagle jakiś cień oderwał się od kanciastego drzewa. Agent_007 zamarł. To musiał być kolejny oman. Co robiła ninja w jego świecie?! Do tego z teksturami[11] w takiej rozdzielczości. Starożytny zabójca pojawił się tuż za plecami polityka. Sekretarz poczuł… Jak to kurwa poczuł?! Przecież to gra. To nie dzieje się naprawdę! Cienkie ostrze sztyletu wbiło się tuż pod nasadą czaszki.

– Gotowy do transferu – powiedział cicho ninja.

– Nie wyciągaj ostrza – odparł ten sam bezpłciowy głos, który usłyszał wcześniej czarnoskóry zabójca rodem z Matrixa.

Po kilku sekundach głos znów rozbrzmiał.

– Gotowe.

Ninja wyciągnął sztylet i zniknął.

Sekretarz otworzył oczy i zaczerpnął tchu niczym nurek wypływający z głębin. Zamrugał powiekami. W tej samej chwili wszedł agent SS.

– Pan Prezydent czeka.

Sekretarz stanu przełknął ślinę.

– Źle się czuję – powiedział wbrew sobie. – Zdaje się, że to coś z sercem. Nie zabrałem leków.

– Rozumiem – odparł agent i powiedział do ukrytego mikrofonu. – Trójka do mnie, odprowadzisz Gracza do ambulatorium.

– Dziękuję – powiedział sekretarz stanu i przymknął powieki. Poczuł dziwny spokój, jakby wykonał misję, którą planował bardzo długi czas. Po co w ogóle tu przyszedł? Nic mu nie przyszło do głowy. Pewnie to nic ważnego. To przepracowanie, długi sen postawi go na nogi.

*

Bethesda w amerykańskim stanie Maryland słynęła nie tylko z serii gier The Elder Scrolls, znajdowała się tutaj także siedziba firmy Lockheed Martin, największego producenta i dostawcy broni na świecie. Ogromny biurowiec z zewnątrz przypominał bunkier, nikt jednak nie wiedział, że serce korporacji kryje się kilka pięter pod ziemią. Pod serwerownią znajdował się tajny dział kreatywny, gdzie kilka osób za ogromne pieniądze zajmowało się twórczym szaleństwem. Szefem teamu był Bruce Lee, nazwisko bynajmniej nie było przypadkowe. Pół chińczyk, pół Amerykanin twierdził, że jest wnukiem TEGO Bruce’a. Jak na potomka legendy przystało trenował od małego sztuki walki, co także przełożyło się na to jak spędzał wolny czas – był jednym z wielkich mistrzów niezwykle popularnej sieciówki. Bruce był jak wielowątkowy procesor, wykonywał wiele zadań równolegle. Firma powierzyła my największe zlecenie w historii korporacji, broń na zamówienie rządowe. Szlag go przez to trafiał bo już pół roku siedział w całkowitym odosobnieniu pięćdziesiąt metrów pod ziemią. Takie kontrakty miały plusy i minusy, ogromne pieniądze szły w parze z koniecznością pracy w najwyższej tajemnicy i pod kluczem. Bruce westchnął, alt+tab [12]i wrócił do gry. Hmm, wiadomość o nowym contencie[13]? Nic nie pisali na oficjalu[14]. Przejrzał maila, rzeczywiście dodano nową zawartość z dodatkowym dungeonem[15], ale tylko do personal story[16]. Wpisał /fightart i po raz milionowy patrzył jak jego avatar odtwarza niezwykle efektywny układ walki – uwielbiał to! Komputer obok zasygnalizował, że kompilacja programu dobiegła końca. Czekał na ten moment od miesiąca, ale nowy dung[17] był ważniejszy! Bez wahania wybrał na mapie waypoint[18] do nowej lokacji i kiedy pasek loadingu [19]się skończył… opadła mu szczęka. To co zobaczył przechodziło wszelkie oczekiwania. Zupełnie nowy design, zamiast kolorowych i przerysowanych lokacji w tradycyjnym chińskim stylu wszechobecnym w mieście Xi’an, zobaczył budowle przypominające Avatara. Strzeliste, niknące w chmurach szczyty pagody i bramy memorialne, zwane pailou zupełnie odbiegały od tego co architekci gry stworzyli do tej pory. Unoszące się w powietrzu wyspy, z których spadały kaskady wody wyglądały monumentalnie i tajemniczo. Sprawdził w dzienniku[20] gdzie jest wejście do lokacji[21]. Oczywiście, na dziedzińcu pagody. Bez wahania ruszył przed siebie i znowu opad szczęki. Zmieniła się mechanika sterowania postaci, grawitacja osłabła i czuł się jak prawdziwy mistrz z chińskiego kina lat siedemdziesiątych. Pokonywał skokami kilkadziesiąt metrów. Gdy znalazł się na dziedzińcu w końcu przyszedł czas na pierwszą konfrontację. Kamienni wojownicy z głowami zwierząt, też coś nowego! W końcu się postarali, dlaczego musiał czekać na taki content kilka lat?! Szybko wybrał makro[22] na myszce, wprowadził się w trans i runął z góry na przeciwników. Pchnięcie mocy tai rozbiło pierwszego moba[23] w drobny pył – eksplodował w efektownym rozbłysku. Cool! Zabrał się za kolejnych wrogów, którzy otoczyli go ławą, seria ciosów, odskok, efektowny bullet time[24], zmienił technikę na kilka celów i runął w dół. Kolejne rozbłyski i na dziedzińcu zrobiło się cicho. Nagle truchła zaczęły łączyć się w wir, który ruszył w stronę Bruce’a. Wykorzystał konstrukcję pagody i odbijając się od gzymsów unikał żywiołu. Po chwili wir zaczął przyjmować jeden kształt. Na dziedzińcu pagody rozległ się ryk kamiennego smoka. Cool! Ciekawe jaka taktyka się przyda – przemknęło przez myśl gracza. Tymczasem smok kłapnął szczęką, z nosa buchnął dym, a z paszczy lód. Ogromny ogon skosił kilka filarów podtrzymujących bramę do pagody. Hmm, ciekawe kiedy zmienili model kolizji[25]? Wcześniej nie można było wpływać w ten sposób na architekturę otoczenia. Pewnie testują to na tej lokacji. Smok łypnął czerwonymi ślepiami i z niebywałą prędkością wzbił się w powietrze. Bestia zionęła lodem, ogon uderzał z morderczą siłą, a skrzydła wzbijały tumany kurzu. Nie wiedział jak z nim walczyć, cały czas uciekał w górę coraz bardziej zbliżając się do szczytu pagody. Może o to chodzi? Wejście na dole było zamknięte, może zdoła wejść górą? Bruce przyspieszył bo smok był coraz bliżej. Głaskał klawiaturę i myszkę niczym wirtuoz pianino. Udało się, w dachu pagody znajdował się otwarty świetlik, bez zastanowienia wskoczył do środka. Chwila ku temu była najwyższa bo lodowe zionięcie smoka uderzyło w świetlik zamykając go od zewnątrz. Jedyna droga mogła teraz prowadzić tylko w dół.  Zabawa tak go pochłonęła, że nie zauważył zmian statusów kolejnych operacji wykonywanych przez superkomputer zaprzęgnięty do pracy nad projektem. Niezauważalny pakiet datagramów[26] prześlizgnął się przez zaporę i rozpoczął skanowanie systemu. Tymczasem Bruce z wypiekami na twarzy rozejrzał się po lokacji. Szczyt Pagody zalegał kurzem i starymi klamotami, które porozrzucane w bezładzie tarasowały przejście do zamkniętej klapy. Bruce przezornie sięgnął do sakiewki i wciągnął przez nos sproszkowane grzybki knuu wyostrzające zmysły. Dostrzegł subtelne ślady odciśnięte w kurzu i stalowe linki rozciągnięte pomiędzy rupieciami. Sala pełna była pułapek. Super! Uważnie stawiając każdy krok zbliżył się do klapy i zwolnił kołowrotek. Drzwi zaskrzypiały i odsłoniły prowadzące w dół schody. W kolejnej komnacie było przestronie i czysto. Zbyt czysto. Na ścianach wiły się wzory przestawiające bestie walczące z ludźmi. Posadzkę ułożono z kamiennych płyt, wnętrze rozświetlały pochodnie. Po drugiej stronie sali znajdowały się ciężkie, okute drzwi, był jednak pewien, że coś tu jest nie tak. Przykucnął, delikatnie pogładził posadzkę i przyjrzał sie kamiennym płytom. Tylko dzięki grzybkom zauważył, że spojenia pomiędzy kamieniami gdzieniegdzie mają inną barwę, ciemniejszą. Na chwilę przymknął oczy i przywołał moc chi po czym skoczył. Płytka nie drgnęła, delikatnie postawił stopę na sąsiedniej, ta od razu zniknęła ukazując najeżoną szpikulcami niszę. Otaksował wzrokiem posadzkę i niczym wiatr ruszył skacząc z płytki na płytkę. Gdy stanął przy drzwiach te same się otwarły. Kolejne schody w dół i kolejna sala. Tym razem ciemna i cuchnąca śmiercią. Cienie wiły się na ścianach w makabrycznym tańcu. Powała komnaty emanowała delikatnym blaskiem, gdy przyjrzał sie uważniej zauważył wzór. Przeniósł wzrok na posadzkę i ściany. Tylko jedna pochodnia płonęła, wziął ją w rękę i podpalił kolejną tak jak odbicie wzoru na suficie. Szedł podpalając kolejne pochodnie, gdy otrzymał ten sam wzór co na powale zapłonęły wszystkie pochodnie i z głośnym chrobotem rozwarły się kolejne drzwi. Ta lokacja była świetna! Już dawno się tak nie bawił, z wypiekami na twarzy zszedł do kolejnej sali. Ta była kamiennym labiryntem. Przyklęknął i ponownie przywołał chi. Poczuł delikatny powiew wiatru. To musiała być wskazówka! Ruszył korytarzem kierując się tam skąd wiało. Nagle zatrzymał się przez kamienną ścianą. Korytarz skręcał w lewo, ale podmuch uderzał ze ściany. Niepewnie wyciągnął rękę, żeby dotknąć skały a… ta okazała się iluzją. Ruszył dalej. Takich iluzorycznych ścian było jeszcze kilka, na końcu znowu odnalazł drzwi, schody i kolejną komnatę. Tutaj dla odmiany musiał sobie poskakać. Klepisko niknęło w szarej mgle, z której od czasu do czasu wyłaniały się guzowate macki. Jedyna droga polegała na skakaniu po filarach. Nie byłoby źle gdyby światła pochodni nie gasły co chwilę i zapałały się w asynchronicznych przerwach. Filary były śliskie, kilka razy omal nie spadł w mgłę, czuł jak pot spływa mu do oczu, dotarł jednak do kolejnych drzwi. To była ostatnia sala. Przestronna, ściany jak i powała niknęły w mroku. Na środku stała smukła kobieta przybrana w czerń z włosami zaplecionymi w gruby warkocz na którego końcu połyskiwało ostrze. Obraz wyświetlany na siatkówce oka delikatnie zamrugał, kora mózgowa została zbombardowana serią impulsów elektromagnetycznych. Bruce zmrużył oczy, to pewnie z przemęczenia. Gra była dla niego jedyną odskocznią od monotonii i odizolowania. Hmm, gra jako remedium dla wyalienowania, psycholodzy byliby odmiennego zdania – przemknęło mu przez myśl i wrócił do wirtualnego świata.

– Dotarłeś do kresu drogi, wędrowcze – głos który przetoczył się po sali nie mógł należeć do człowieka.

To musiał być boss[27] dungeona, czekała go finałowa walka. Wchłonął tyle chi ile dał radę i zastygł w pozycji kobry czekając na ruch przeciwnika.

– Szkoda, że przybyłeś tu tylko po to aby odnaleźć własną śmierć – kobieta odwróciła się do niego twarzą. Ciemne oczy pozbawione były białek i jakiegokolwiek wyrazu. – Jesteś gotów na koniec egzystencji?

Twórcy tradycyjnie w takich sytuacjach ograniczyli możliwości gracza do skinięcia głową. Jeszcze raz dla pewności sprawdził skróty pod padem, wybrał do puli dwanaście skryptów z określonymi sekwencjami. Bruce uchodził na serwerze za prawdziwą legendę, wygrywał wszystkie turnieje pvp[28], pierwszy przechodził najtrudniejsze elementy pve[29] czym się notorycznie chwalił wrzucając filmiki na yt[30]. Miał też unikatowy build[31], który wypracował sam przez kilka lat grania. To on był władcą tego serwera, a nie jakiś boss z warkoczykami! Fakt, że ostatnio trochę spadły mu statystyki, ale tak to jest jak się gra po pijaku i na haju. Ta praca go wykańczała…

– Show time, bitch! – mruknął i wcisnął klawisz ataku wraz ze skryptem.

Pierwsza sekwencja była zachowawcza, przede wszystkim chciał poznać styl walki przeciwnika, jego silne i słabe strony. Sęk w tym, że żaden atak nie dotarł do celu, a przeciwniczka rozmywała się niczym mgła.

– Chcesz się zabawić, to będzie bolało!

Tym razem odpalił skrypt z największym burst dpsem [32]jaki był w stanie wyciągnąć. Gra oferowała ciekawy fjuczer[33], mianowicie każdy gracz mógł stworzyć własny styl walki za pomocą języka skryptów powiązanego z animacjami postaci. Bruce odnalazł sekretne zapiski pradziadka i oskryptował styl nad którym pracował wielki mistrz, nazwał go Wu-Shi, Droga Smoka. Jeszcze żaden gracz bądź boss nie zdołał oprzeć się zabójczej sekwencji, ten boss był pierwszy. Niesamowicie szybkie ataki, mylące bloki i znowu lawina ciosów. W końcu trafił cel! Jednak to co dostał w zamian nie miało prawa się wydarzyć. Dziewczyna jakby od niechcenia wyprowadziła prosty cios dłonią, który trafił jego avatara w pierś. Cios rzucił nim o ścianę, ekran przyciemniał. Jak ona to zrobiła?! I te efekty… Poczuł, że robi mu się duszno, serce łomotało jak oszalałe. Za dużo kawy… Nagle targnął nim skurcz, wyprężył się jak struna po czym zapadł się w sobie. Ciało Bruca zwiotczało, a on sam zespolił się ze swoim avatarem, który z trudem podnosił się z posadzki. Przecież to niemożliwe! Zamrugał i uderzył się w twarz. Kurwa to zabolało!

– Tak, teraz mogę cię zabić – dziewczyna z warkoczem wykonała sekwencję ruchów jakiej jeszcze nie widział w żadnej grze. Była tak szybka, że jej ruchy się rozmyły, niemal instynktownie wykonał unik i serię bloków. Uciekł w bok nie spuszczając wzroku z przeciwnika. Była niesamowicie szybka, żaden człowiek, nawet wirtualny nie powinien tak się poruszać. Naginała prawa grawitacji. Ale jeżeli ona mogła to pewnie ja też. Tylko jak? Może to kwestia umysły. Przecież każda droga zaczyna się od pierwszego kroku… W tym wypadku zależało od tego jego życie. Mimo, iż wiedział jaka jest stawka nie czuł strachu. Wprost przeciwnie, rozsadzało go podniecenie. Znalazł się w świecie, w którym czuł się lepiej niż w rzeczywistości. Na razie nie zastanawiał się nad tym jak to się stało. To było spełnienie marzeń, szkoda tylko, że od razu musiał postawić wszystko na jedną szalę.

– Szybko uciekasz, ale to za mało, żeby ujść z życiem – powiedziała dziewczyna i wyrzuciła przed siebie ręce, z których wystrzeliły małe noże.

Znowu zadziałał instynkt. Czuł się jak Neo w scenie gdzie po raz pierwszy uchylał się przed kulami. Tutaj było podobnie, ostatni nóż drasnął go w nogę. Niemal przywarł do ziemi plecami i skoczył w górę wykonując efektowny korkociąg, unikając kolejnych ostrzy.

– Tylko na to cię stać – powiedział upadając i gestem dłoni zapraszając do walki.

– Oglądasz za dużo filmów. Tutaj scenariusz ja piszę – warkocz okręcił się wokół szyi, a dziewczyna wyskoczyła w górę i zniknęła w mroku okalającym powałę.

Rzucił się w bok, ale było już za późno. Bardziej poczuł niż zobaczył, że jest z boku. Błysnęło ostrze i… dziewczyna z jękiem bólu runęła w bok. Z mroku wynurzył się łysy drągal z paskudnymi bliznami na twarzy. Na szyi wesoło dyndał mu medalion z kucykiem pony, na plecach taszczył dwa ogromne miecze – jeden różowy, z rękojeścią w kształcie sztucznego penisa, drugi drewniany z prostym jelcem.

– Znowu znęcasz się nad słabszymi Onyx – chropowaty głos zdawał się ciąć powietrze. – Może poszukaj kogoś na swoim poziomie, dziwko – ostatnie słowo wypowiedział po chwili wahania jakby zastanawiał się czy pasuje do sytuacji.

– Masz o sobie zbyt duże mniemanie Tezeusz – warknęła dziewczyna i runęła na przybysza. Warkocz zdawał się być wszędzie, jednak mężczyzna otoczył się zasłoną nie do przejścia. Drewniany miecz wirował, parował i kąsał.

Onyx odskoczyła sycząc gdy sztych plasną ją w tyłek.

– Powiedz Radzie, że wybrałem tego pechowca na swojego padawana. A teraz zabieraj ten swój krągły zadek bo zrobię się bardzo niemiły.

Dziewczyna gdyby mogła miotałaby z oczu piorunami.

– Nie zdołasz ochronić wszystkich – zazgrzytała zębami wycofując się w cień. – Jeszcze zetrę ten głupawy uśmieszek z twojej paskudnej gęby.

– Wolałbym żebyś na niej usiadła – odparł z nonszalancją kłaniając się kobiecie.

– A ty Bruce wdepnąłeś w niezłe gówno.

– Skąd znasz…

Olbrzym z rozbawieniem spojrzał na wierną imitację Bruca Lee.

– Też oglądałem Wejście Smoka. A teraz powiesz mi jak się tu znalazłeś i czym zajmowałeś się w realu. Jeżeli uznam, że mówisz prawdę, być może wyjdziesz stąd w jednym kawałki i wrócisz do swojego żałosnego życia. Co ty na to?

Bruce zaciągnął się przesyconym wilgocią powietrzem.

– A kto powiedział, że ja chcę wracać?

Tezeusz lekko uniósł brwi.

– A kto powiedział, że dam ci wybór?

*

W paryskiej dzielnicy La Defense jak zwykle w porze przedpołudniowej panował spory ruch. Wszędzie pełno było gnających gdzieś „garniturów i garsonek”, jak Pierre Zielinsky nazywał przedstawicieli francuskiego biznesu. Siedział w kawiarence hotelu Mercure gdzie zajadał croissanta i popijał coffee latte. Przyjechał do Francji z Polski w wieku 5 lat, rodzice zaczęli tu od nowa. W kraju przodków był kilka razy, ale nigdy nie podobała mu się ta szarość i stagnacja. Za to bardzo polubił polską kuchnię: pierogi, barszczyk i drożdżowiec. Pierre oficjalnie zarabiał na życie jako informatyk-analityk w największym paryskim banku. Zajmował się zabezpieczeniami aplikacji i serwerów bankowych. Mógłby pracować w stanach, ale nie lubił zmian. Nieoficjalnie był hakerem o nicku Jackson, mimo, że reprezentował „białe kapelusze[34]” to stare nawyki pozostały. Kiedyś zdalnie zmusił bankomaty konkurencyjnego banku do wyplucia kilkudziesięciu tysięcy euro. Paryżanie byli mu niezmiernie wdzięczni, jednak policja nie podzielała tej radości. Nie zdołali go wytropić, ale od tego czasu odsunął się w cień, przestał działać spektakularnie, ciężko pracował na emeryturę. Plan był taki, że do 40tki miał się ustawić i zakotwiczyć na jakiejś malowniczej wysepce gdzie będzie korzystał z życia. W jego wypadku oznaczało to dobre jedzenie i gry mmo. Sieciówki były jego drugim domem, a może pierwszym? Jednak nie dla rogalików znalazł się dzisiaj w La Defense. Monitorując ruch sieci w czasie sesji mmo zauważył pewne anomalia. Niby nic niezwykłego, małe skoki transferu, dodatkowe pola kodowe w datagramach, ale szyfrowanie było zbyt zaawansowane, żeby to było coś przypadkowego. Ktoś zadał sobie sporo trudu, żeby ukryć te anomalia. W sumie miał sporo szczęścia, akurat były paskudne lagi i zamiast grać skupił się na ruchu w sieci, a tu bach, taka niespodzianka. Próbował wyśledzić źródło, ale było to niemożliwe. Nawet agencje rządowe nie dysponowały tak zaawansowanymi technologiami do ukrycia pochodzenia sygnału. Pozostało więc prześledzić adresata. To też udało się dzięki szczęściu bo akurat grał w tę samą grę. Jackson niestety był też cheaterem[35], lubił być najlepszy, dlatego jego main character [36]był delikatnie mówiąc zboostowany[37]. Twórcy gry nic nie zauważyli, a on się nikomu nie chwalił, z ilością fragów[38] też nie przesadzał, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Specjalna aplikacja, która uruchamiała się wraz z klientem gry pomogła mu wyśledzić adresata ukrytej transmisji. Kojarzył nick i gildię, do której należał gracz. Teraz wystarczyło włamać się do bazy danych producenta, żeby ujawnić jego personalia. Zajęło mu to dwa dni, bo chciał to zrobić możliwie subtelnie. Nie mógł pozostawić żadnego śladu, tym bardziej, że źródło mogło nadal śledzić ruch na serwerach. Nie wiedział z czym ma do czynienia, musiał być ostrożny, nie chciał skończyć jak Barnaby Jack. Amerykański haker też był „białym kapeluszem”, to z nim Pierre konsultował akcję z bankomatami, bo wcześniej właśnie Jack przeprowadził podobny atak. Oficjalnie przyczyna śmierci pozostawała nieznana, jednak Pierre wiedział swoje. Jack hakował medyczne urządzenia i implanty, a to mogło się komuś nie spodobać. Był pewien, że Amerykanin nie zginął bez powodu, do tego miał akurat wygłosić konferencję i pokazać jak włamać się do implantu serca aby przejąć nad nim kontrolę. Wbrew pozorom to było spore osiągnięcie, niejeden przestępca grubo by zapłacił za możliwość sterowania implantem jakiegoś prokuratora czy bankowca. Zabójcy zamiast babrać się konwencjonalną bronią mogli zarabiać w białych rękawiczkach wystukując odpowiedni kod. W świecie kapeluszy, niezależnie od tego czy białych, czy czarnych nic nie jest dziełem przypadku. Kiedy Pierre poznał personalia adresata był już pewien, że to nie była zwyczajna anomalia. Graczem okazał się Gustav Ollander, dyrektor zarządzający korporacji produkującej next genowe technologie elektroniczne. Ostatnim brandem firmy, który przyniósł trzycyfrowy wzrost zysków była nanotechnologia. Pierre wygooglował Gustawa i zamarł. Mężczyzna zmarł chwilę po transmisji! To nie mógł być przypadek. Dlatego Pierre przyszedł dzisiaj do kawiarenki przed hotelem Mercure. Tuż obok odbywało się sympozjum bankowych informatyków. Większość z nich wywodziła się z półświatka przestępczego, ale byli na tyle dobrzy, że zamiast kratek zaoferowano im nieźle płatną posadę. Pierra interesował tylko jeden z prelegentów o pseudonimie Tezeusz. Nikt nie wiedział kim jest naprawdę i skąd pochodzi. Nie znajdował się na liście płac żadnej instytucji rządowej czy korporacji, pojawiał się tylko na zaproszenie nielicznych osób, po konferencjach od razu znikał. Nikt też nie wiedział jak wygląda, bo prelekcje wygłaszał z zamkniętego pokoju, do którego nikt nie miał dostępu – to był warunek jego uczestnictwa.

Pierre dopił kawę, zamknął laptopa i wstał. Konferencja już się rozpoczęła, a on chciał zadać kilka pytań. Wejście było pilnie strzeżone, pokazał identyfikator, ochroniarz odszukał go na liście zaproszony gości, którzy uiścili wcześniej spory haracz i skinął głową. Przeszedł szeroki korytarz, pchnął dźwiękoszczelne drzwi i wszedł na niewielką aulę. Czuł się jak na sali konferencyjnej. Długi stół z fotelami, przy każdym tablet, na ścianie ekran, na którym rzutnik wyświetlał akurat obraz statku układającego kabel ogromnych rozmiarów na dnie oceanu.

– Internet jest jak ocean, łączy kontynenty, przytłacza ogromem, ciągle się zmienia, jest też tajemniczy i nieodgadniony – głos dobywający się z głośników był specjalnie modulowany. Widać Tezeusz miał prawdziwą obsesję na punkcie własnej prywatności. – Nikt nie jest w stanie całkowicie nad nim zapanować. Możemy jedynie w miarę bezpiecznie po nim żeglować, odkrywać nowe lądy, zdobywać i poznawać to co wcześniej uważaliśmy za nieodgadnione.

– Chyba każdy z nas czytał McGregora – odezwał się chudy blondyn nie odrywając spojrzenia od tabletu, na którym coś pisał. – Nie widzę w tym nic odkrywczego.

– A co widzisz? – nienaturalny głos zapytał z wyraźnym zaciekawieniem.

– Kasę – odparł bez zastanowienia blondyn. – Ocean kasy i to jedyne rozsądne porównanie jak dla mnie.

– A skąd się ta kasa bierze?

– Z ludzkiej naiwności. Zarabiają wszyscy od dostawcy usług, przez pośredników, złodziei, korporacje, dziwki, polityków i inne tałatajstwo. Kwitnie hazard, pornografia, reklamy podprogowe i to co lubimy najbardziej – banki żerujące na klientach.

– A co powiesz na to, że Internet to przede wszystkim informacja, tania i dostępna dla każdego?

– Efekt uboczny zarabiania.

– Czyżby? – modulowany głos kontynuował, zmienił się slajd. Tym razem przedstawiał wszystkie kontynenty upstrzonymi niebieskimi, zielonymi, żółtymi  i czerwonymi kropkami. – Napisałem prosty program monitorujący ruch w sieci. Stworzyłem botnet, który w kilka miesięcy przejął kontrolę nad pół milionem maszyn i ponad dwoma milionami adresów IP. Zrobiłem to bez wysiłku, algorytm był prosty, miał złamać najbanalniejsze zabezpieczenia ruterów i hostów.

– Hmm, jaka była idea? Czemu to służyło? – blondyn był wyraźnie zaciekawiony. – Ktoś za to zapłacił?

– Zrobiłem to, żeby pokazać jak dużym sieć jest zagrożeniem. Każdy ma do niej dostęp, każdy z niej korzysta, każdy jest narażony na atak. Internet w niewłaściwych rękach może stać się groźniejszą bronią nią atom czy antymateria, nad którą pracuje kilka rządów.

Kolejny slajd pokazał scenę z filmu „Walking Dead” – rzesze krwiożerczych zombie na ulicach wielkiego miasta.

– A co gdyby ktoś przejął kontrolę nad Internetem?

Pytanie zabrzmiało głuchym echem. Blondyn uśmiechnął się od ucha do ucha.

– To banał, za dużo kryminałów się naczytałeś. Internet to sieć rozproszona, nie stanowi jednorodnego środowiska. To wiele różnych sieci połączonych przez węzły. Nie ma szans, żeby ktoś to kontrolował, ba nawet monitowania ruchu to spore wyzwanie.

– To załóżmy, że hipotetycznie jest to możliwe? Co wtedy?

Blondyn przez chwilę patrzył na slajd.

– Mielibyśmy przejebane.

– W rzeczy samej. Bylibyśmy jak zombie podążające tam gdzie ktoś nas zaprowadzi. Bezwolne, żałosne istoty skazane na wieczne potępienie.

– Zabrzmiało melodramatycznie – Pierre wtrącił się do dyskusji. – Kontynuując te hipotetyczne rozważania. Jak ktoś mógłby tego dokonać?

– To proste.

– Niech zgadnę – wtrącił blondyn. – Przekaz podprogowy, albo globalny wirus zmieniający… ludzką rasę w cycate blondynki! Chyba ktoś za często oglądał Matrixa.

– Nanotechnologia.

Tym razem na sali zrobiło się cicho.

– Sugeruje Pan, że byłoby to możliwe? – Pierr był wyraźnie poruszony. Sam o tym kiedyś myślał, ale teoria wydawała mu się zbyt absurdalna. – Jaka technologia mogłaby przejąć kontrolę nad całą siecią? To by kosztowało miliardy dolarów! O czasie realizacji nie wspominając. Do tego nie sposób tak zaawansowany projekt ukryć, wcześniej czy później coś musiałoby wypłynąć na światło dzienne.

– Czy aby na pewno? Przyjąłeś błędne założenia. A gdyby prace nad nanotechnologią trwały od jakiegoś czasu? A co jeżeli to znany nam świat zajął się tym za późno?

– Czytałem „Świat Grozy z wizją Illuminati nadal działających w naszym cieniu. Wątpię, że komuś udałoby się utrzymać tak ogromne przedsięwzięcie w tajemnicy.

– Ale tu nie chodzi o utrzymanie tajemnicy, tylko o jej kontrolowany wyciek. Co jeżeli znana nam obecnie struktura sieci powstała już wcześniej, a ktoś nam delikatnie podsunął pomysł i jego realizację?

– Niby jak? Przez hipnozę? – rzucił złośliwie blondyn.

– Chociażby podstawiając kogoś na miejsce osób, które odkryły ethernet, komutację łączy, światłowody, techniki przesyłu i modulowania danych. Później wystarczyło delikatnie korygować kurs technologii, która była już zaadoptowana do przejęcia kontroli.

– Kurde, zapłaciłem tysiąc eurasów, żeby słuchać takich bredni?! – obruszył się grubas w poplamionej kawą koszuli. – To miała być poważna konferencja na temat bezpieczeństwa sieci…

– A nie jest? – Tezeusz był wyraźnie rozbawiony. – Wolałbyś dowiedzieć się, że w twojej firmie algorytmy zabezpieczające serwer z bazą danych klientów, hasłami i kontami już dawno złamali chińczycy i subtelnie położyli na tym łapę?

– Skąd to wiesz?! – grubas aż się zakrztusił własną śliną. Miesiąc temu wykrył niesamowicie zaawansowanego backdoora[39], który jak się okazało miał tylko odwrócić uwagę od prawdziwego problemu jakim było przejęcie kontroli nad serwerami jego banku.

– Internet mi to wyszeptał do ucha gdy spałem – zaśmiał się Tezeusz. – Panowie ja też miałem nadzieję na poważną dyskusję z elitą bankowych szeryfów. Jak widać ta dyskusja rozczarowała nas wszystkich.

– Zaczekaj – Pierre pracował na najwyższych obrotach. Wiele z tego co usłyszał już kiedyś przemknęło mu przez myśl, ale nigdy nie sądził, że takie spiskowe teorie naprawdę mogą mieć miejsce. – Załóżmy, że masz rację. Taka technologia musiała by być kompromisem pomiędzy zaawansowanymi protokołami sieciowymi, a fizycznymi botami bezpośrednio wpływającymi na naszą rzeczywistość.

– Brawo, w końcu ktoś mówi do rzeczy – Tezeusz na chwilę zawiesił głos – Z kim mam przyjemność?

– Nazywam się Pierre Zielinsky, reprezentuję…

– Wiem czym się zajmujesz Jackson – przerwał modulowany głos. – Niestety muszę już uciekać, dokończymy rozmową innym razem. Za chwilę pojawią się nieproszeni goście. Tak na koniec panowie, zapamiętajcie moją radę. Nigdy nie łudźcie się, że ktokolwiek w sieci jest bezpieczny bądź anonimowy…

Trzasnęły wyważone drzwi. Do sali wbiegł oddział antyterrorystyczny paryskiej policji. Ochroniarze stali potulnie pod ścianą z niedowierzaniem wpatrując się w jednostkę szybkiego reagowania.

– To nie moje filmiki, to znajomego… – wydukał blondyn przełykając ślinę. – Prosił tylko, żebym je przechował na dysku dopóki nie wróci z Wenezueli. Zapewniał mnie, że aktorki są pełnoletnie…

Dowódca jednostki nie zwracając uwagi na cywili wykonał kilka gestów. Pierre oglądał sporo filmów akcji, bez trudu odczytał komendy: Dwójka i trójka zabezpieczcie salę, czwórka i piątka za mną do sali z obiektem.

Wszyscy prelegenci zastygli w bezruchu, tylko Pierre ruszył za komandosami. Kopnięte drzwi stanęły otworem ukazując komputer z kilkoma monitorami, modulator dźwięku i router.

– Czysto – powiedział jeden z policjantów.

– Alpha melduje, że obiekt zbiegł. Powtarzam, obiekt się ulotnił.

Dowódca przez chwilę słuchał odpowiedzi z centrali po czym wykonał palcami znany gest: spadamy stąd.

– Zabezpieczyć salę, pozbądźcie się cywili!

Pierre uważnie taksował wzrokiem pomieszczenie. Na fotelu zalegał dwudniowy kurz, w tej sali nikogo nie było! Kim więc był Tezeusz i dlaczego przeprowadził konferencję zdalnie? Dlaczego policja chciała go zgarnąć? Pierre czuł na plecach to dziwne mrowienie, która oznaczało, że wkrótce się coś wydarzy. Zamyślony wyszedł z sali.

 

Multos timere debet, quem multi timent – Wielu bać się powinien ten, kogo wielu się boi.

Publilius Syrus.

 

Przedmieścia Moskwy, godziny wieczorne.

Motel wyglądał jak obskurna suterena. Stłuczony szyld i ścianki bez tynku niespecjalnie zachęcały do odwiedzin. Mało kto wiedział, że w tym miejscu organizowane były „schadzki” bogatych zboczeńców z małolatami. Przed wejściem stał oparty o ścianę goryl, intensywnie dłubiący w nosie. To co stamtąd wykopał po wnikliwych oględzinach błyskawicznie ginęło w pozbawionych zębów ustach. Drab był cały wytatuowany i wykolczykowany, obok oparta o mur stała mocno zużyta pałka używana do zabijania byków. W sumie bardziej przypominała dyszel od wozu. Obdukcję nosa przerwała ciemność, która zapadła gdy zgasła uliczna lampa. Strażnik wytężył wzrok aby dostrzec coś w mroku, co poskutkowało głośnym pierdnięciem. Przy okazji zafajdał portki, kaszanki z cebulą nie powinno się łączyć z maślanką. Grymas na twarzy świadczył o sporym wysiłku umysłowym.

– Pierdolona żarówa – mruknął i sięgnął po pałkę.

Trudno w to uwierzyć, ale panicznie bał się ciemności. Broń dodawała otuchy. Zastukał kułakiem w zamknięte drzwi.

– Co tam Iwan? – dobiegł z środka zaspany głos.

– Lampa nie świeci, dzwoń po tych chuji z energetyki – zaburczał rozglądając się po dziedzińcu. – Ciemno tu jak w rumuńskiej piczy.

– Sam jesteś pizda. Mamy gościa, a ty chcesz tu jakiś obcych wołać? Chyba zupełnie cię popierdoliło. Waruj przy drzwiach sobako za co ci płacę i nie zawracaj mi dupy.

– Krzywy kutas – mruknął Iwan i splunął pod nogi.

Rzeczywiście na pięterku obleśny grubas w dresie zabawiał się z dziewczyną. Na szyi zboczeńca wisiał łańcuch jak u krowy, Iwan w życiu nie widział tyle złota na raz. Nagle goryla spowił całkowity mrok. Nawet nie zauważył kiedy dziesięciocalowe ostrze wniknęło w skroń i wyszło pod uchem z drugiej strony. Silne ręce złapały zwiotczałe ciało i delikatnie ułożyły dryblasa na ziemi. Strażnik umarł w strugach gówna gdy puściły zwieracze. Kolejnym celem był portier. Główne zabezpieczenie prądowe znajdowało się w skrzynce na zewnątrz sutereny. Wcześniej umieścił tam bezhukowy materiał wybuchowy. Wyciągnął telefon komórkowy, zmienił pasmo częstotliwości i wbił kod. Skrzynka z bezpiecznikami zaiskrzyła, zgasło światło w całym motelu i na połowie ulicy.

– Bladź, co tam się dzieje chudy chwoście? – zawołał jeden z goryli klienta.

– Pewnie znowu w rozdzielni się popili – odkrzyknął portier. – Mam awaryjne zasilanie. Zaraz uruchomię generator w piwnicy.

– Ruszaj dupę capie bo batiuszka się niecierpliwi.

Portier mrucząc coś pod nosem otworzył skrzypiące drzwi i powoli zszedł do piwnicy. Drogę rozświetlał kieszonkową latarką. Intruz wyciągnął wytrych, delikatnie przekręcił zapadkę zamka i wśliznął się do środka. Bezszelestnie zszedł za portierem, który właśnie odpalił dieslowski generator. Światła niechętnie rozbłysły, w budynku rozszedł się równy pomruk generatora. Chudzielec odwrócił się i stężał. Długi ostrze weszło pod żuchwą i wyszło za uchem. Portier nie poczuł, że umiera. Zabójca delikatnie położył dygocące ciało i wyłączył generator. Stanął pod schodami i czekał.

– Psia twoja mać! – dobiegło z góry i rozległ się tupot ciężkich butów.

Goryl potknął się w ciemności i szpetnie zaklął. Po chwili odnalazł drzwi do piwnicy i zaczął schodzić w dół. Intruz złapał go za nogi.

– Kurwa… – krzyknął ochroniarz i z łoskotem zwalił się w dół schodów. Przy upadku trzasnęła złamana ręka, głucho uderzył głową o kant skrzyni.

– Wania, co z tobą? Dlaczego ten skurwiel wyłączył światło? – drugi strażnik był ostrożniejszy. Zabójca usłyszał odciągany bezpiecznik i ostrożne kroki. Bezszelestnie wspiął się na parter i przyczaił się za kontuarem portierni. Gdy strażnik go minął uderzył od tyłu w zgięcie lewej nogi, jednocześnie złapał głowę i skręcił mu kark. Upadająca broń wystrzeliła, na górze rozległ się łoskot i dziewczęcy pisk.

Intruz wszedł na piętro, bez problemu znalazł właściwe drzwi za którymi słychać było szamotaninę i bezceremonialnie otworzył je kopnięciem. W świetle księżycowego blasku padającego przez okno zobaczył grubasa w samych skarpetkach, który zasłaniał się młodocianą prostytutką. Dziewczynka nie miała jeszcze krągłości, mogła mieć z dwanaście lat. Łzy rozmyły ostry makijaż. Grubas w wyciągniętej ręce trzymał pistolet wymierzony w intruza. Lufa drżała.

– Szto ty diełasz? Gdzie moi ludzie? – wycharczał.

Nieznajomy błyskawicznie wyrzucił przed siebie rękę. Grubas zezując wlepił oczy w wystające z czoła ostrze i padł na plecy. Dziewczynka z krzykiem rzuciła się za łóżko. Nie mógł zostawić żadnych świadków, nie miał wyboru. Bez słowa podszedł do prostytutki i zdzielił ją w skroń. Gdy straciła przytomność przerzucił zwiotczałe ciało przez ramię i zszedł na dół. Wychodząc z motelu potarł zapałkę i przytknął do story. Gdy wrzucił nieprzytomną dziewczynę do bagażnika ogień zajął już wejście i portierkę. Wsiadł do uaza i odjechał w stronę tętniącego życiem miasta, zwanego Rzymem Wschodu.

*

Auto zostawił w pobliżu Placu Wolności. Dziewczynę związał, ale bez knebla, prędzej czy później uda się jej zwrócić uwagę jakiegoś przechodnia. Nie widziała jego twarzy, w motelu było ciemno, nie musiał jej zabijać. Zszedł na stację metra i w momencie kiedy przyjechała kolejka zeskoczył z rampy w miejscu gdzie nie było kamer. Przebiegł przez tory i wszedł przez metalowe drzwi do tunelu serwisowego. Po kilkuset metrach skręcił w ślepy zaułek, nacisnął jedną z cegieł, ściana bezszelestnie się przesunęła, szybko zniknął w mroku, a mur wrócił na swoje miejsce. Gdy te niekonwencjonalne drzwi się za nim zamknęły zapaliło się niebieskie światło. Skaner sprawdził biometrykę, zapaliło się zielone światło i otwarły się drzwi z pancernej stali. Przeszedł po stalowej podłodze, gdyby zrobił to ktoś inny kilka tysięcy volt usmażyłoby go na skwarkę. Wszedł do szerokiego korytarzyku urządzonego na modłę dziewiętnastowiecznej Anglii. W pozostałych pomieszczeniach przeważał styl wiktoriański, tylko w gabinecie kilka nowoczesnych urządzeń psuło harmonię stylistyki retro. W korytarzu przywitały go dwa wilki: Duch i Mrok. Psy wesoło zamerdały ogonami i siadły wyczekująco wpatrując się w pana.

– Ale z was sępy – mruknął zabójca, wyciągnął z szafki psie przysmaki i rzucił im pod nogi.

Zwierzakom języki uciekały do tyłka, ale nie ruszyły kości. Błagalnie wpatrywały się w człowieka.

– Możecie jeść – powiedział, a owczarki rzuciły się na karmę.

Psy były szkolone aby zabić każdego intruza, to było dodatkowa gwarancja gdyby ktoś przełamał zabezpieczenia elektroniczne. Mężczyzna zrzucił ubranie i wszedł pod natrysk. Gorący strumień wody spływały po pooranych bliznami plecach. To była jego enklawa, tylko tutaj czuł się bezpiecznie, to był jego dom. Wydał fortunę na przerobienie nigdy nie oddanej stacji metra na własny użytek. Wymazanie z planów map kosztowało go równowartość kilku limuzyn, ale w Rosji wszystko było możliwe. Oczywiście pod warunkiem, że dysponowało się odpowiednią ilością zielonych. Wychowała go moskiewska ulica, życie go nie rozpieszczało, ale nie został cynglem z własnej woli. Przekręcił gałkę na zimną wodę i otrząsnął się z czarnych myśli. Przeszłość to tylko zeschłe liście, liczyło się to co tu i  teraz. Zabijał w określonym celu, nie był tani, ale był skuteczny, a w tej branży to się liczyło najbardziej. Likwidował tylko członków rosyjskiego półświatka i polityków, trudno powiedzieć w której grupie było więcej kanalii. Prawdziwy świat go odrzucał. Nie był za dobry w bezpośrednich kontaktach z ludźmi, wolał wirtualną rzeczywistość. To było jego drugie, a może pierwsze życie? Wytarł się i nagi wszedł do gabinetu, z ulgą położył się w wygodnym fotelu. Urządzenie było szczytem osiągnięć współczesnej medycyny. Dziesiątki czujników od razu sprawdziły jego kondycję fizyczną i psychomotoryczną. Dowiedział się, że ma we krwi za dużo płytek, a w moczu śladowe ilości białka. Kondycja psychiczna… Tutaj standardowe oprogramowanie z reguły się wieszało. Blokował swój umysł przed sondą maszyny, ta umiejętność już kilka razy przydała się podczas prób z wariografem. Po zakończeniu badań pozwolił robotowi medycznemu podłączyć kroplówki z odżywczymi płynami. To był stały rytuał. Zawsze po wykonanym zadaniu zapamiętywał się na co najmniej kilka dni w wirtualnym świecie. Aparatura uzupełniała jego płyny, przetwarzała odpadki ustrojowe i podtrzymywała ciało w idealnej kondycji. Na dobrą sprawę mógł tak leżeć bardzo długo, przynajmniej do kolejnego kontraktu. Sesje gier przerywał tylko na intensywny trening fizyczny. Miał tutaj halę pełną najróżniejszych zabawek i symulatorów, których mogłaby mu pozazdrościć niejedna agencja rządowa. Niektóre urządzenia sam zaprojektował. Może kiedyś je opatentuje, ale to najwcześniej na emeryturze do której póki co mu się nie spieszyło. Stacja komputerowa wyglądała jak centrum dowodzenia NASA, kilka szerokokątnych wyświetlaczy ożyło w momencie gdy położył dłoń na czytniku linii papilarnych. Nad wszystkim czuwała sztuczna inteligencja, którą nazwał Zed. Kiedyś, w innym życiu pracował jako programista AI w eksperymentalnym laboratorium rosyjskiego oligarchy. Kiedy odciął się od metryki zabrał ze sobą prototyp sztucznej inteligencji i z czasem rozwinął do poziomu dotąd niespotykanego. Zed myślał sam i miał specyficzne poczucie humoru. Mężczyzna założył hełm 3D rodem z filmu o „Obcym” i z błogim wyrazem twarzy pogrążył  się w wirtualnej rzeczywistości.

 

 

 

Amicum cum vides, obliviscere miserias – Na widok druha zapomnij o biedzie.

Appius Claudius Caecus.

Wirtualny świat, multiserver.

Mieli spotkać się tradycyjnie za wiatrakiem, na ubitej ziemi, gdzie w cieniu wielkich bitew rozgrywali duale[40]. Każdy mógł się tutaj sprawdzić o ile tylko miał do tego jaja. W tym świecie zawsze grał warkiem[41] o nicku Volko. Ta nazwa kryła w sobie podwójne dno. Postać z książek, która była dla niego synonimem własnego życia „Volkodav – ostatni z rodu Szarego Psa” i ukryty cel do jakiego dążył „V jak Vendetta”. Lubił tajemnice, ta należała tylko do niego, a dla przyjaciół był po prostu Volkiem.

– Rusz dupę wielka łamago, siedzi nam na plecach cały zerg[42] – rozległ się w słuchawkach niski głos Wonsa.

Przysadzisty guardian[43] z dwuręcznym mieczem biegł tuż za nim. Porozumiewali się na tsie[44], dzięki temu mogli szybko skoordynować taktykę walki.

– Ilu ich jest?

– Przestałem liczyć po dziesięciu – odparł Wons i rzucił buffa[45] na szybkość. – Nie ma sensu się w nich wbijać, to jedna gildia, szybko nas rozniosą.

– Gdzie jest Xao?

– Nadbiega z przeciwka, razem z Avlisem.

– Czyli jest nas czwórka. Zawracamy Wons.

– Jak tam sobie chcesz, ale i tak nas rozklepią jak kucyki w kukurydzy. O, jeszcze ten lamus Falka leci – dodał ze śmiechem. – To co plan B?

– Pewnie, napisz mu na priva[46], że spotkamy się przy ruinach. Akurat powinien w nich wpaść, da nam chwilę, uderzymy z tyłu, a Xao i Avlis od frontu. Powinno się udać.

– Dobra, jak coś rzucę walla[47] i będziemy udawać odwrót.

Wons szybko wysłał pmki[48] i zawrócili. Po chwili na tsie pojawił się Xao, Avlis i Falka.

– Dajcie party[49] miętkie pyty – powiedział jak zwykle znudzony Falka.

– Leć do ruin Felga, zaraz tam będziemy – powiedział Volko i włączył elitkę[50].

– Już dobiegam… Kurwa, ale z was złamasy!

– He, he, mówiłem, że będzie ubaw – Wons zarechotał do mikrofonu. – Nie wymiękaj Felga, zaraz tam będziemy.

– Kurde, nienawidzę pvp, przecież to jakiś debilizm! – stękał Falka który wbił się w sam środek wrogiego zerga. Jeszcze nie padł, jakimś cudem udało mu się przeżyć i odskoczyć w kierunku z którego nadbiegał Wons i Volko. – Podzielili się, ruszcie dupy to mnie reśniecie[51], bo długo już nie wytrzymam.

– Xao, odbij na wschód, najpierw zgarniemy pierwszą grupkę, tamci za chwilę wrócą – powiedział Wons i odpalił wszystko co miał, Volko właśnie minął Falkę i wbił się w zerg.

Mimo, że grupa podzieliła się było ich z dziesięciu. Na tym buildzie powinien wytrzymać z 10s więc odpalił wszystkie skille na bursta i siekał ile się dało. Uniki robił w przerwach między sekwencjami. Ponad 100% kryta[52] robiło swoje, kiedy dołączył Wons jedna trzecia zerga leżała, reszta starała się zalać warka czym się tylko dało. A wtedy do jatki dołączył Xao z Avlisem. Elem i Warek roznieśli resztę w kilka sekund, Wons resną Falkę i razem dobijali przeciwników. Czas już był ku temu najwyższy bo wróciła reszta wrogiego zerga. Tych było mniej, akurat podbili campa. Bez zbędnych ceregieli rzucili się na nich i dobijali rechocząc w mikrofony.

– W sumie rozniósłbym ich sam, tylko mi przeszkadzacie – powiedział Xao i rozjechał łucznika z nekromantą. – Trochę zmieniłem build, nakładam teraz bleedy[53] szybciej niż Wons wychyla piwo.

– Leci Santa, zostawcie mu tych co uciekli.

Rzeczywiście na wzgórzu pojawił się łucznik i na kilka strzałów powalił trzech uciekających przeciwników. Falka dobił konających i teraz już nie zatrzymywani biegli do wiatraków.

– Santa masz perma regena[54]? – zapytał Wons.

– Ta, do tego criple[55] i bleedy, zaraz pozamiatam Xao.

– Rangersi [56]i warkowie są OP[57] – biadolił jak zawsze Xao. – Znowu znerfili[58] mi elema, ale z tym twoim pajacem i tak sobie poradzę.

– Zaraz się zobaczy, tylko żebyś później nie beczał – Santa uwielbiał denerwować Xao, co z resztą nie było wyzwaniem. Cierpiący na megalomanię i własną zajebistość gracz szybko tracił nerwy.

– Wons jak w robocie? – zagaił Volko.

– Z delegacji wróciłem. Znowu w samolocie schlaliśmy się jak świnie i obmacywaliśmy stewardesy. Jeden koleś zamknął się w kiblu i darł się, że ma bombę. Rzeczywiście jakąś miał, bo jak srujnął do kibla to aż obchlapał ściany – na tsie znowu zabrzmiał gromki śmiech.

– Czyli wszystko w normie. Grunt, że wsiedliście do właściwego samolotu – skwitował Avlis. – Ja kończę te cholerne remonty. Niedługo wrzucę coś na yt, wykombinowałem niezłe połączenie na gsa[59] i sword. Do tego mam inne runy. Po ostatnim filmiku który pokazałem, runy na tego builda poszły o 1g w górę.

– Następnym razem daj znać wcześniej kolegom to trochę pospekuluję – powiedział Wons. – U mnie z kasą krucho, jeszcze wiszę Volkowi parę stówek.

– Po ciul robiłeś kolejną legendę[60]? – zapytał warek. – To zwyczajna strata kasy i czasu. Cholerni parweniusze i szpanerzy. Establishment się kurde znalazł.

– Stary, a co mam robić? Żona ma mnie dość, w robocie nuda, to co mi pozostało? Ile można chlać?

– Jak to co, grać dla fanu[61]. To ma być przyjemność, a nie bezmózgi grind[62] – upierał się Volko.

– Volko dobrze prawi, tryb zombie w grach mija się z celem – dorzucił Falka. – To musi być przyjemność, a nie przyzwyczajenie czy rutyna.

– No i ekipa – dodał Avlis. – Nic tak nie scala jak dobry skład na tsie i w party.

Właśnie dobiegli do wiatraka.

– To co, kto z kim? – rzucił Xao. Jego zew krwi zaczynał dochodzić do głosu. Był najlepszym graczem pvp w gildii i jednym z najlepszych w grze. Ale reszta też nie wypadła krowie spod ogona.

– Dawaj Xao, zobaczymy ile wytrzymam – powiedział Wons i ruszyli na bok.

– Felga rusz dupsko, zobaczymy jak mi pójdzie – powiedział Volko i zapraszająco podskoczył.

– Nie lubię pvp, wolę popatrzeć.

– Żonie też tak mówisz – rzucił Volko prowokując do walki. – Chodź, zobaczymy czy nadal bijesz jak dziewczyna.

– Ostatnie bije jak biseks, więc nie powinno być najgorzej – wtrącił Santa. – Chodź Avlis, poganiamy się trochę.

– Rangersi są OP – odpowiedział Avlis zmieniając gear[63]. – Ten twój regen i bleedy to gruba przesada.

– Tak, warkowie to prawdziwe mięczaki – zaszydził Santa włączając emotkę[64] dance. – Też jesteś OP na łuku więc nie pitol. O hammerze nie wspomnę.

Dobrali się w pary i zaczęła się młócka.

Xao dość szybko poskładał Wonsa, mimo, że guardian dzielnie się bronił. Jednak sam armor[65] bez dmg[66] to za mało na tak ogarniętego gracza. Avlis i Santa stoczyli iście epicki show, walka była długa i wyrównana, w końcu obaj padli.

– Znowu to samo – zaśmiał się Avlis. – Miałeś szczęście bo mi kryty nie wlazły jak trzeba.

– To była dobra walka, gratki[67] – odparł Santa i wstał z ziemi.

A Volko jak zwykle biegał za Falką, który nie chciał walczyć.

– Zostaw mnie brudasie, poszukaj sobie owcy! – warczał do mikrofonu.

– Dawaj Fallus, nie wymiękaj bo obciach robisz. Psujesz mi reputację!

Volkowi akurat weszło unieruchamiania i wsiadł na Falkę. Tradycyjnie po tarczy i toporze wyciągnął miecz dwuręczny i włączył bursta. Falka już nie dał rady się odczepić, musiał podjąć walkę. I o dziwo szło mu nie najgorzej. W każdym razie nie padł po pierwszej serii, dopiero po drugim cd[68] na gsie.

– To co zmiana? – powiedział Xao. – Kto ze mną.

– Daj waćpan, ja spróbuję – powiedział Avlis i jego wypacykowana wojowniczka wyciągnęła miecz. – Ten twój elem to przegięcie.

– Ostatnio wpadłem w czterech gości i poskładałem ich zanim zorientowali się co się stało – przechwalał się tradycyjnie Xao. – I wyobraźcie sobie, że za chwilę wpadło kolejnych sześciu, zaczęli tamtych podnosić, myśleli, że ucieknę. Wywabiłem trzech i spuściłem im łomot. Tamci się podnieśli i rzucili się na mnie kupą. Znowu padło trzech zanim mnie poskładali. A później ci idioci cieszyli się jak głupki, że dali mi radę. W dziesięciu!

– Dlatego nie widzę sensu, żeby z tobą walczyć, cheaterze – powiedział Volko i rzucił wyzwanie Sancie. – Trochę zmieniłem build, powinienem dłużej wytrzymać te twoje bleedy.

– Ty Volko ciągle biegasz na dwuręcznym, tarczy i toporze! – Avlis, który wiecznie eksperymentował i wymyślał świetne buildy, jak zwykłe z ironią krzywił się na widok warka z irokezem, który od wielu lat nic nie zmieniał. – Stary to już dawno się nie sprawdza, spróbuj czegoś innego.

– Jestem tradycjonalistą, nie lubię zmian – burknął jak zawsze w takiej chwili Volko. – Mam gdzieś to co jest na topie, gram tak jak lubię. Może nie jestem najlepszy, ale jakoś daję radę.

– Dobra dawaj panie rycer – powiedział Santa i rozpoczęła się walka.

Avlis i Xao stoczyli wyrównany duel. Trzeba przyznać, że warek dwoił się i troił, niewiele mu brakło, żeby powalić elemka, jednak to Xao górował. Ale był tylko minimalnie lepszy. Volko całkiem nieźle radził sobie przez jakąś minutę, później Santa nie dał mu już żadnych szans. Gdy padł, łucznik powiedział.

– Postaraj się coś pozmieniać Volko bo za szybko tracisz HP[69]. Może pomyśl coś o regeneracji i zmniejsz dps albo kryty na rzecz wytrzymałości. Lepiej dłużej się pomęczyć, ale kontrolować walkę.

– Wiem, ja na dłuższe walki się nie nadaję. Jak nie dam rady zburstować przeciwnika w 30 sekund to prędzej czy później odpadam. Ale tylko z masterami[70], z resztą sobie radzę.

– No masz własny styl, to najważniejsze – skwitował Santa. – I nie latasz z hammerem jak większość ciot u warków.

– Avlis? – zapytał Volko.

– Pewnie, dawaj, jestem gotów.

Wojownicy ścięli się, walka była wyrównana, był moment, kiedy Avlis z trudem uciekł spod dwuręcznego miecza, ale Volko tradycyjnie zrobił kilka błędów i ostatecznie zatriumfował bardziej doświadczony gracz.

– Nie było źle Volko, ale mógłbyś coś zmienić, jesteś za bardzo przewidywalny.

– Wy za to możecie zmienić płytę – odpisał Volko. Nigdy nie powiedział nic na tsie, siedział tylko na nasłuchu. – Gdyby nie źle wbite skille to nie byłoby źle.

– Volko widziałeś nowego Hitmana? – zagaił Falka.

– Jakoś mnie nie ciągnie do takich gier – jak miał powiedzieć, że co to za przyjemność robić w wolnym czasie to samo co w pracy. – Za dużo tam bezmyślnych dzieciaków, które nie radzą sobie w realu.

– Za chwile wpadnie reszta bandy – powiedział Wons. – Planim, Ans, Arrima, Niobe i reszta obiboków chcą zrobić event[71] na battlegroundzie[72].

– Planis i jego błyszczące legendy. Chłopaka ze sobą zabiera?

– Adania chyba nie będzie, z resztą on na pvp radzi sobie jak krowi zad na wyborach miss tyłka.

– Ja muszę uciekać – powiedział Volko, zabezpieczenia sieciowe wykryły próbę nieautoryzowanego dostępu do VPN[73]u. – Wpadnę wieczorkiem, nie zróbcie z siebie pośmiewiska!

***

 

 

– Panie, coś próbuje obejść moja zabezpieczenia – rozległ się w głowie Volko głos sztucznej inteligencji. – I radzi sobie całkiem nieźle jak na człowieka.

– Zablokuj i pokaż mi pełen raport.

– Yes, My Master – Zed był fanem Gwiezdnych Wojen.

Wylogował się. Multiplatforma łącząca wiele wirtualnych światów wirowała przed jego oczami. W każdej chwili mógł dowolnie wybrać gdzie chce się znaleźć. Zdarzały się przypadki, że postaci przenosiły się z jednego świata do drugiego. Było to zakazane i nielegalne, postać i konto od razu kasowano, ale nie odstraszało to domorosłych hakerów od tego aby spróbować. Wrzucane później na yt filmy biły rekordy popularności, tym bardziej, że sama procedura była dość ciekawa. Po wykryciu intruza serwer uruchamiał boty[74] zwane przez graczy Poszukiwaczami, które niszczyły intruza w świecie gry. Kolejny etap to kasowanie konta bezpośrednio z bazy danych. Na końcu policja pukała do drzwi śmiałka i zamykała delikwenta na sześć miesięcy. Specjalnie dlatego zmieniono prawo międzynarodowe, tylko na wschodzie patrzono na takie wybryki przez palce, więc najwięcej ekstremistów pochodziło z Rosji i Chin.

– Zed, sprawdź protokoły zabezpieczeń – powiedział do bota. – Była próba włamania?

– Nie – odparł nienaturalny głos. – Błędna transmisja danych, która odbiła się od zapory. System sprawny.

– Dobrze, informuj mnie gdyby coś się zmieniło. Wracam do gry.

Wolał mieć pewność, że nikt właśnie nie próbuje wyłączyć zabezpieczeń i wpakować mu kulkę w łeb. Miał sporo wrogów, ale póki co udawało mu się pozostać w pełni anonimowym w moskiewskim świadku przestępczym. Zdawał sobie jednak sprawę, że gdyby ktoś się uparł dotarłby do niego bardzo szybko. Nie ma zabezpieczeń idealnych. Dlatego miał zawsze kilka planów awaryjnych. No nic, czas wrócić do zabawy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ius summum saepe summast malitia – Szczyt prawa jest często szczytem zła.

Terencjusz, Heauton Timorumenos, 796

Francja, realny świat.

Minęły dwa dni od konferencji, a Pierre nie był w stanie przestać myśleć o tym co się wydarzyło. Wziął zaległy urlop za ostatnie kilka lat i zaszył się w podparyskiej willi razem ze wszystkim co mogło mu pomóc ustalić personalia Tezeusza. Po dwóch dobach bezsennego searchingu[75] był już pewien, że nie jest on tym za kogo chce uchodzić. Wszystkie spotkania z udziałem tajemniczego Pana T. jak nazywała go „prasa” czarnych kapeluszy przebiegały podobnie: zawoalowane miejsce, grono precyzyjnie wybranych specjalistów z danej dziedziny i nikt nigdy nie widział bezpośrednio samego Tezeusza. Pochodzenie hakera też ciężko było ustalić, wydawał się być kimś znikąd co już samo w sobie mierziło Pierra do granic możliwości. Jeszcze nigdy nie spotkał się z sytuacją, że nie mógł znaleźć informacji na jakiś temat. Bezwiednie wsadził w usta nadgryziony kawałek pizzy i zaczął wystukiwać rytm na klawiaturze. Miał też oczywiście bezprzewodowe wszczepy, które umożliwiały bezpośrednią projekcję tego co chciał napisać, ale w chwilach takich jak ta preferował „old school”. Dźwięk klawiszy uspokajał go i pomagał w koncentracji. Przeglądał listingi ze wszystkich wydarzeń, które miały pośredni kontakt z pojawieniem się Tezeusza. Nie było tego dużo, ale nie miał nic więcej. Każde spotkanie, które organizował T. dotyczyło innych zagadnień. Pierwsze było najdziwniejsze: Rola AI w rozwoju ludzkiej cywilizacji. I o dziwo zaproszeni tam specjaliści z branży AI byli pod tak dużym wrażeniem wiedzy Tezeusza, że zgodzili się podzielić efektami swojej pracy na zamkniętym forum. Nie wiedział jeszcze nad czym tak intensywnie debatowano, ale był to precedens na skalę światową. Jeszcze nigdy ludzie z jednej branży, pionierzy w dziedzinie tak dochodowej jak sztuczne inteligencja nie dzielili się równie chętnie swoimi algorytmami. Dlaczego to zrobili i jaki był cel ich wspólnej pracy? Od tego chciał zacząć. Forum było moderowane przez Tysona Tree, inżyniera który jako pierwszy zaszczepił AI w ludzkim mózgu. Zabieg ten przywrócił pacjentowi po śmierci mózgowej umiejętność zaspokajania podstawowych czynności fizjologicznych, a z czasem pomógł w powrocie do życia. Nie był on co prawda już tą samą osobą, tylko botem w ludzkim ciele, ale rodzinie to nie przeszkadzało. AI zaimplementowano zachowania charakterystyczne dla nosiciela przed śmiercią. Zabieg został potępiony przez wiele organizacji religijnych i prawicowych, koniec końców zaprzestano oficjalnie prac nad przeszczepami AI do ludzkiego mózgu, ale nieoficjalnie mówiło się, że Tyson nadal kontynuuje badania pod kuratelą rządową. Nie dziwił się, że ktoś położył na tym łapę. Politycy realizujący zamierzenia lidera bez zmrużenia okiem, przywódcy państw kontrolowani przez system, żołnierze bez szemrania wykonujący rozkazy, czy żona która zrobi wszystko co powiemy. Świat idealny, świat bezwolnych zombie. Pierre rozumiał to, ale nie popierał. Wolność była dla niego najważniejsza, każdy akt ubezwłasnowolnienia innych był w jego dekalogu pogwałceniem praw człowieka, a to wywoływało w nim reakcję alergiczną. Tyson Tree, prawdziwe nazwisko Emil Krzaczasty, mieszkaniec polskiego śląska, jako berbeć wyjechał do USA, gdzie spekulacje tatusia pozwoliły mu odebrać znośne wykształcenie. Nie dostał się do MIT, ale brak talentu nadrabiał determinacją i umiejętnością wykorzystywania cudzych pomysłów. Jego sukces był tak naprawdę wypadkową wizji innych naukowców. Mimo wszystko tylko Tyson osiągnął zamierzony cel. I tutaj Pierre też miał spore wątpliwości. Trochę przypominało mu to sytuację z twórcą Batmana – oficjalnie był nim Bob Kane, ale każdy wielbiciel przerośniętego nietoperza wiedział, że ojcem Bruca Wayna był Bill Finger. Pierre przekopał każdy extranet[76] w którym pracował Tyson i w końcu znalazł to czego szukał. W zabezpieczonych katalogach sformatowanego dysku znalazł zbiór różnych projektów z dziedziny AI, które wykorzystał Tyson. Jednak za końcowe próby i scalenie różnych koncepcji był odpowiedzialny niejaki Sam Padalecki. Wikipedia podpowiedziała, że był to niezwykle utalentowany student wyrzucony z MIT i Harvardu za podważanie autorytetu wykładowców, ekscentryczne zachowanie, w tym liczne pobicia i próbę gwałtu na rektorze wydziału nauk ścisłych. Kiedy Pierre zobaczył zdjęcie siedemdziesięcioletniej pani rektor aż się wzdrygnął bo zakrawało to na nekrofilię. Albo młody Sam był bardzo zdesperowany bądź pijany, albo pani rektor zwyczajnie go wrobiła. Po tych wszystkich perturbacjach Sam dostał pracę w fundacji wspierającej badania Tysona. Tam się poznali i wkrótce były student został asystentem Tysona. Pierre był pewien, że to młody gniewny stał za sukcesem Emila. Namierzenie Sama nie było łatwe, ale w końcu odnalazł motel w którym się zatrzymał. Włamanie się do lokalnej sieci wi-fi[77] i zlokalizowanie laptopa Sama było już tylko proformą.

– Witaj Sam – napisał w oknie komunikatora wymuszając zamknięcie okna przeglądarki internetowej ze stronami porno. Podpiął się też do kamerki, żeby widzieć z kim rozmawia.

Sam był chudym okularnikiem z długimi włosami hipisa. W ustach zagryzał skarpetkę, a w prawej ręce marszczył freda.

– Wiem, że stosunki przerywane prowadzą do nerwicy, ale mam niewiele czasu. Mogę zadać ci kilka pytań?

Sam histerycznie schował niemałego ptaszka i zaczął nerwowo stukać w klawiaturę.

– To zbędne, przejąłem kontrolę nad kompem – pisał dalej Pierre. – Możesz mówić do mikrofonu, będę cię słyszał.

– Czego chcesz zboczeńcu?! – głos Sama był piskliwy i wyraźnie sfrustrowany.

– Zadam ci tylko kilka pytań. Jeżeli odpowiesz zgodnie z prawdą nigdy już mnie nie spotkasz, jeżeli skłamiesz za dziesięć minut będą tu federalni.

– A co niby miałbym do ukrycia przed wujkiem Samem?

– Chociażby katalog z dziecięcą pornografią na ukrytym dysku. To jak, poświęcisz mi chwilę?

Sam wpadł w panikę, złapał się za głowę i intensywnie myślał co zrobić.

– Tick, tock… czas ucieka Sam – napisał Pierre.

– Skąd znasz moje imię?

– To nieważne Sam. Ważne jest to, że możesz pomóc mi i sobie. Oczywiście jeżeli zaczniesz współpracować.

Były student MIT zagryzł usta i syknął.

– Czego chcesz?

– Pierwsze pytanie. Znasz Tysona Tree?

Sam przełknął ślinę, ale odpowiedział zgodnie z prawdą.

– Tak.

– Gdzie się poznaliście?

– W fundacji Marka Rossa, pracował nad zaszczepieniem AI do ludzkiego mózgu.

– Jaki był twój wkład w tą pracę?

Tym razem Sam długo zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Spory, śmiem twierdzić, że to mi zawdzięcza sukces – powiedział po chwili dłubiąc palcem w nosie. – Ten nadęty palant nie potrafił skorelować wszystkich procesów łączących bota z fizycznym nośnikiem jakim jest mózg. To ja napisałem odpowiednią sekwencję i klucz do niej.

– Dlaczego więc to Tyson spija śmietankę kiedy ty walisz konia w podrzędnym motelu?

Sam zrobił się purpurowy i syknął.

– A co cię to kurwa obchodzi?! Wchodzisz z buciorami w czyjeś życie, grzebiesz mi w dupie i chcesz, żeby mi się to spodobało?! Spierdalaj!

– Ciekawa metafora, ale nie to miałem na myśli. Nie rozumiem dlaczego taki zdolny młody człowiek oddaje swój sukces takiemu oszustowi jak Tyson.

Z Sama jakby uszło powietrze, emocje opadły i skinął głową.

– Podpisałem lojalkę, wszystko co stworzyłem powstało w laboratorium fundacji, nie ja miałem do tego prawa. Nie miałbym szans w sądzie, za nim stała największa kancelaria prawna w kraju, ja dostałbym jakiegoś konowała z urzędu.

– Sam nie jesteś typem mięczaka, który bez walki odda to co do niego należy. Nie interesuje mnie wersja oficjalna. Dlaczego naprawdę pozwoliłeś ograbić się ze swojej własności intelektualnej?

Na czole chłopaka wykwitła pozioma bruzda, widać było, że bije się z myślami.

– Jeżeli puszczę farbę oni mnie zabiją.

– A jak myślisz co robią z tak uroczym pedofilem jak ty w stanowym więzieniu?

Sam zagryzł usta.

– Co z tym zrobisz jeżeli powiem ci prawdę?

– To moja sprawa.

– Zaszkodzisz Tysonowi?

– Jeżeli o to pytasz to nie wysyłam mu walentynek.

– Chcę gwarancję, że ten skurwiel dostanie nauczkę, tylko wtedy powiem prawdę.

– Sam nie jesteś w pozycji do negocjacji, ale obiecuję, że po mojej wizycie Tyson nie będzie już tak szczęśliwym człowiekiem.

– To mi wystarczy – chłopak nabrał powietrza w płuca i odetchnął kilka razy. – Mam alergię na kurz i grzyby, ten motel mnie zabije, ale nie mam wyboru. Ukrywam się przed znajomymi Tysona.

– Ja cię znalazłem bez trudu w kilka minut. Jeżeli oni są na tyle groźni, aby odwieźć cię od walki o prawa autorskie to kiepsko zacierasz ślady.

Sam tym razem zbladł.

– Nie mam wyboru, nie będę czekał aż mnie znajdą i rozsmarują po ścianach. Chciałem się postawić, ale zabili na moich oczach współlokatora. Po prostu odłączyli go od prądu!

– Mógłbyś rozwinąć myśl?

– Zadzwonili do mnie, znaleźli mnie tak jak ty. Powiedzieli, że mam zapomnieć o Tysonie i moim wkładzie w jego pracę. Oczywiście wyśmiałem ich, a oni zdalnie zabili mojego kumpla, który naparzał w jakąś grę! Zgodziłem się i wyjechałem. Te cholerne świry nie żartują i dysponują środkami jak jakaś agencja rządowa.

– To jedyny powód dla którego uciekasz?

Chłopak znowu się zaciął.

– Pamiętaj Sam, że ja też mam spore możliwości.

– Mam jeszcze coś o czym te jełopy nie wiedzą – po krótkim interwale chłopak dokończył. – Klucz do całego procesu jest zakodowany jako ciąg binarny o długości równej algorytmowi adaptacji bota do nośnika. Tylko ja znam schemat na podstawie którego można stworzyć klucz.

– Dlatego Tyson przeprowadził tylko jedną próbę?

Sam skinął głową.

– A gdzie masz ten schemat?

Chłopak uśmiechnął się i popukał się w skroń.

– Między uszami i nigdy go nie oddam!

– Dziękuję Sam za poświęcony czas, nie będę już więcej cię niepokoił.

– Kim jesteś?

– Im mniej wiesz Sam, tym dłużej pożyjesz – napisał Pierre i przerwał połączenie.

Wiedział już wszystko co było mu potrzebne do rozmowy z Tysonem.

*

Sam jeszcze chwilę wpatrywał się w migający kursor komunikatora, w końcu dotknął pada, znacznik na ekranie poruszył się. To był drugi, najdziwniejszy dzień w jego życiu. Odetchnął z ulgą i poszedł do lodówki żeby wyciągnąć piwo. W tym samym momencie ukryte w datagramach nanoboty uderzyły w jego świadomość. Znalezienie schematu zajęło im dwie milisekundy, po tym czasie sformatowały mózg ofiary i wróciły do matrycy macierzystej. Sam leżał na ziemi we własnych fekaliach i umierał wbijając tępe spojrzenie w brudne linoleum. Skasowany mózg nie potrafił przejąć kontroli nad fizjologią organizmu i po pięciu minutach sam się wyłączył.

***

 

Czasem maleńka chwilka rozstrzyga o wielkich rzeczach.

Lucius Quinctius Cincinnatus.

Wirtualny świat, Rome serwer.

Volko miał swój sekret. Była jedna gra, która stała się dla niego drugim domem. Realia Rzymskiego Imperium, gra zarówno taktyczna, strategiczna jak i z elementami RPG. Można było wybrać dowolną drogę, przez niewolnika, plantatora, kurtyzanę, gladiatora, żołnierza, pretorianina, czy senatora, aż do imperatora. Kilka lat zajęło mu dochrapanie się stopnia generała w rzymskim legionie. Od tej pory przewodził wszystkim krytycznym inwazjom na serwerze. Jego ulubionym filmem był Gladiator, a w grze nosił nick Maximus. Żeby go zdobyć musiał zabić poprzedniego właściciela i skasować jego konto. Najpierw próbował kupić nick, ale żadna suma nie przekonała biednego idioty. Wtedy złożył mu wizytę. Gdyby to było w USA pewnie ktoś zadałby sobie trud żeby sprawdzić logi gry i pmy, ale w Rosji mało kto przejmował się samobójstwem kolejnego wirtuala – tak nazywano dzieciaki spędzające większość swojego życia w wirtualnej rzeczywistości. Wyrzucił go przez okno z dziewiątego piętra, wcześniej kazał mu napisać na kartce jedno słowo: przepraszam. Ale było warto, prowadzenie legionów do bitwy było jego drugim, jak nie pierwszym życiem. Co najważniejsze nie ujawił się tutaj nikomu ze starych znajomych, nie należał też do żadnej gildii. Uchodził na serwerze za prawdziwą legendę, do tego nimb tajemniczości wzbudzał jeszcze większy szacunek. Maximus był tu bogiem szafującym ludzkim przeznaczeniem.

Gdy znalazł się w wirtualnym namiocie dowodzenia natychmiast pojawił się adiutant.

– Witaj, panie – powiedział wysoki rzymianin o orlich rysach. – Senat śle pozdrowienia i dwie nowe centurie pod twoje skrzydła.

– Zobaczymy co są warci, niedługo czeka nas przeprawa z galami i brytami – powiedział Maximus i pochylił się nad stołem z mapą starego świata. – Gdzie jest Nazir?

– Jeszcze nie wrócił z misji, panie.

Nazir był jego człowiekiem do zadań specjalnych. Maur, którego kiedyś uratował, wykonywał dla niego brudną robotę. Zlecił mu przekupstwo bądź upozorowanie wypadku jednego z senatorów, który podkopywał jego wpływy w Rzymie. Nie lubił polityki, ale nie miał wyboru. Nie chciał skończyć jak filmowy Maximus, miał tu jeszcze zbyt wiele do zrobienia.

– Poślij po Nię.

– Tak, panie – adiutant skłonił się i zniknął.

Po chwili do namiotu weszła piękna galijka z dwoma toporkami u pasa. Skórzany kubrak rozsadzały jędrne piersi. Pokryta tatuażami twarz nie zachęcała do klepania po tyłku. Nia była jego cieniem, w walce chroniła jego pleców, po bitwie grzała mu łoże. Była szybka, bystra i wierna jak pies.

– Wyjedziesz naprzeciw nowemu legionowi. Sprawdź co republika wysłała nam za towar.

– Jak rozkażesz, panie.

– Tylko bez niepotrzebnego przelewania krwi. Nie interesuje mnie głowa konsula, mają poznać swoje miejsce w szeregu, nic więcej. Weź mój pierścień gdyby komuś przyszło do głowy zadawać pytania.

– Jak sobie życzysz, panie – odparła z wyzywającym uśmiechem i wyszła z namiotu.

Ostatnio zaniedbał treningi z gladiusem, przypiął miecz i wyszedł przed namiot. Pretorianie wyprężyli się na jego widok. Każdy żołnierz w tym obozie dałby się pociąć za Maximusa. Powiódł spojrzeniem po kręgach namiotów. Jego własny niczym nie wyróżniał się spośród innych. Dzięki temu już kilka razy uniknął mierzonego strzału z katapulty. Zabójcom też trudniej było do niego dotrzeć. Ruszył przez obóz od czasu do czasu przystając, rozmawiając z weteranami wirtualnych potyczek, sprawdzając stan machin i umocnień. Plac ćwiczeń był oblężony przez legionistów. Na środka koła stał olbrzymi, półnagi negr z dwoma spathami w rękach. Walczył z czterema przeciwnikami naraz i śmiało można rzecz, że była to walka nierówna. Oczywiście dla jego przeciwników. Mimo rozmiarów poruszał się z gracją baletnicy, wyprowadzane ciosy były szybsze niż myśl, stalowa ściana zasłon blokowała każde uderzenie. Olbrzym odrzucił przeciwników, najbliższego kopnął w brzuch i zdzielił płazem przez głowę. Kolejnego powalił podcinając mu nogi i dobijając kolanem do ziemi. Pozostała dwójka dostrzegła swoją szansę i uderzyli równocześnie. Olbrzym w skoku zablokował obydwa ciosy, przetoczył się po ziemi i uderzył legionistów płazami przez plecy. Wszyscy przeciwnicy z trudem odczołgiwali się od negra. Na twarzy Maximusa pojawił się szeroki uśmiech, odrzucił płaszcz i stanął przed olbrzymem.

– Spróbuj dryblasie zmierzyć się z kimś lepszym od siebie – powiedział i wywinął gladiusem młyńca.

– Nie znam w tym obozie nikogo takiego – zadudnił olbrzym i bez ostrzeżenia runął na generała.

Mimo, że Maximus był na to przygotowany z najwyższym trudem sparował pierwsze ostrze i w ostatniej chwil uchylił się przed drugim.

– Zastałeś się za stołem z mapami – głos negra był specjalnie dopasowany do wielkości postaci. Ta gra umożliwiała graczom bezpośrednią komunikację ingame[78], potęgowało to realizm i dodawało klimatu. – Trzeszczysz jak wóz drabiniasty po żniwach. Może zajmij się szydełkowaniem, a nie walką.

– Za nadto obrosłeś w piórka Hakon – Maximus krążył wokół olbrzyma z opuszczonym mieczem. – Pewność siebie zgubiła już niejednego. Zamiast gadać, zacznij walczyć.

Tego Hakonowi nie trzeba było powtarzać. Runął na generała z niesamowitą szybkością wytrącając go z harmonijnego tempa. Tym razem Maximus był na to przygotowany. W półobrocie odbił ostrze, które miało trafić go w głowę i uniknął dolnego cięcia w pachwinę. Gdy znalazł się za plecami przeciwnika ciął z góry na dół. Walcząc z normalnym wrogiem zakończyłby bój, jednak olbrzym zasłonił się ostrzem wyrzuconym za plecy, obrócił się i drugim wyprowadził niskie pchnięcie. Maximus wyskoczył w górę i przelatując poziomo nad ostrzem uderzył w nadgarstek, stal wypadła z omdlałej dłoni. Takie akrobatyczne sztuczki rzadko przydawały się na polu bitwy, ale były atrakcyjnym urozmaiceniem podczas treningów. System wspomagający walkę był perfekcyjny. Można było sterować myślą bądź dzięki systemowi kamer i czujników symulować walkę samemu. Gra idealnie odwzorowywała ruchy bez żadnego opóźnienia. Negr nie czekał, aż przeciwnik odzyska równowagę, naparł na Maximusa całym ciężarem i w zwarciu próbował wyłuskać mu broń wolną ręką. Trzasnęła pękająca kość i generał wypuścił miecz, mimo bólu, który na chwilę sparaliżował ośrodek nerwowy (gracze byli podłączeni do specjalnych kontrolerów, które przekazywały nie tylko emocje, ale także uszkodzenia ciała do mózgu) wyszarpnął z sztylet i przyłożył go do krocza olbrzyma w tym samym czasie gdy ten dotknął sztychem miecza jego grdyki.

– Chyba mamy remis – wychrypiał Maximus i opadł na kolana.

Hakon podniósł drugi miecz i schował oba ostrza do pochew na plecach.

– To była niezła walka – powiedział olbrzym i powiódł wzrokiem po otaczającym ich tłumie. – Gdyby co setny z was miał takie jaja jak generał już dawno rozpieprzylibyśmy ten serwer!

Z wielu gardeł wyrwały się z reguły niecenzuralne krzyki. W ogólnym rozgardiaszu przebijał się jeden dźwięk: Maximus! Maximus!

***

Charakterystyczny dźwięk sprawił, że wcisnął alt+tab. Ktoś przerzucił go na prywatny kanał tsa.

– Volko jesteś? – poznał głos Falki.

– Co tam Fajka? – jak zawsze odpisał, nigdy nie odzywał się na komunikatorze.

– Jestem Falka!

– Oczywiście Felga. Mów o co chodzi bo jestem w środku… czegoś.

– Siedzisz na kiblu?

– Gorzej, tracę czas na jednego malkontenta.

– Chciałem pogadać na osobności.

– Zaczynam się bać. Ja naprawdę wolę dziewczyny, Fajka.

– Nikt nie jest idealny.

– Jak zwykła mawiać twoja żonka. Przejdź może do rzeczy, Fallus.

– Wiem, że sporo latasz po świecie.

– Ano niestety, chyba zacznę myśleć o emeryturce. Najwyższa pora zapuścić gdzieś korzenie.

– Chodzi o to, że mam znajomego w stanach. Grywamy razem, nagle przestał się odzywać. Mam do niego prywatne połączenie, oczywiście kodowane bo pracuje dla rządu, ale odpowiada tylko automat.

– Pewnie zapierdala z taskami[79] dla CIA i nie ma czasu dla nadpobudliwego polaczka z manią spiskowej teorii świata.

– Sęk w tym, że dzisiaj zleciała licytacja, do której przygotowywał się prawie rok. Nie wziął w niej udziału. Podłączyłem się zdalnie pod jego lapa, odpaliłem kamerkę i zobaczyłem coś dziwnego…

– No wykrztuś to wreszcie bo dostaniesz zatwardzenia.

– Chyba ktoś go zabił. Leży na fotelu od kilku godzin z wybałuszonymi ślepiami.

– Pewnie się schlał albo zaćpał. Widziałem jego ostatnie wyczyny na yt, nie wiem jak on wygrywa turnieje na perma chaju.

– Ale on nie oddycha! – upierał się Falka.

– I co ja mam zrobić? Dać mu buziaka, żeby się ocknął? Stary, jak kopnął w kalendarz to i tak mu nie pomożesz.

– Tylko, że jego main char jest online!

– Hmm, ktoś mu ukradł konto? – Volko włączył konsolę. – Sprawdź logi konta: bruce.2155, server blood rain. – powiedział do komputera centralnego i z powrotem przełączył się na tsa. – Coś wspominał? Ktoś go nagabywał? Groził?

– Nie. Na serwie nikt Brucowi nie podskakiwał, jego gildia jest pro i na topie od roku. Koleś był żywą legendę, nikt nie dorastał mu do pięt.

– W jego przypadku nie łatwo zrobić sobie wroga, szczególnie, że uwielbiał ośmieszać innych na turniejach jak zaćpał. Dobra, przyjrzę się sprawie. Oblookam jego konto i dam znać jak coś znajdę.

– Dzięki, Volko – powiedział z ulgą Falka.

– Felga ja też mam prośbę.

– Tak?

– Odpuść temat. Jeżeli faktycznie coś jest na rzeczy, ktoś może na ciebie zwrócić uwagę i kto wie co z tego wyniknie.

– Podobno to ja wszędzie węszę spiskowe teorie dziejów.

– Bruce nie był idiotą. Miał sprzęt lepszy niż niejedna agencja o wiedzy nie wspominając. Jeżeli ktoś go załatwił to musiała być jakaś grubsza sprawa. Odłącz remota[80] z jego kompa i najlepiej wyjedź na jakiś czas. Dam znać jak coś znajdę.

– Dzisiaj wieczorem spadam na kilka dni, popływam w zatoce. Jak coś wyślij esa. Powodzenia, Volko.

Zabójca wyłączył tsa. Na razie i tak nic nie wymyśli, komputer da znać jak coś znajdzie. Czas zatrząś galijskim imperium.

***

Wrócił do namiotu dowodzenia i na chwilę popadł w zadumę. Wirtualny świat miał swoje zalety, łamana ręka zrosła się od razu gdy posmarował ją specjalną maścią. Plan inwazji przygotował przede wszystkim uwzględniając możliwy sojusz galów i germanów. Okazało się, że miał rację. Nie przewidział tylko, że brytowie też dołączą do wrogiej koalicji. Pierwszy raz w historii gry naprzeciw imperium rzymskiego stanęły wszystkie liczące się frakcje starego kontynentu. Stało się tak głównie za sprawą Maximusa. Jako taktyka rzucił na kolana galię i germanię, a także egipt i półwysep iberyjski. W momencie kiedy dalekosiężna strategia zaczęła przynosić wymierne rezultaty drastycznie zmieniła się sytuacja geopolityczna w świecie gry. Rzym nigdy nie miał dowódcy, który zdołał scalić republikę i okiełznać senat. Legiony poszłyby za nim w ogień. Twórcy gry widząc rosnące zainteresowanie graczy zrezygnowali z abonamentu dla całej jego gildii, ceo[81] teamu developerów[82] w długiej rozmowie przekonywał go aby kontynuował zwycięski exodus. Maximus otrzymał unikatowe wyposażenie i skille umożliwiające lepsze dowodzenie tak dużą ilością oddziałów. Dzięki niemu do gry dołączyło sto tysięcy unikatowych użytkowników. W duchu śmiał się z tej całej otoczki, była mu zbędna, ale mile łechtała ego. Jedyne czego się obawiał to zbyt silny sojusz przeciwników, co właśnie nastąpiło. Miał scenariusz i na taką okazję, ale sukces kampanii zależał nie tylko od niego. Za chwilę rozpocznie się posiedzenie dowódców legionów i specjalnych oddziałów rzymskich. To także był jego pomysł. Spośród najbardziej bezwzględnych gladiatorów sformował specjalnie oddziały, które niepostrzeżenie przedzierały się na tyłu wroga, grabiły, plądrowały i siały zamęt w łańcuchu zaopatrzenia. Na trasach przemarszu rzymskich wojsk zarządził budowę fortów z pełną obsadą, w odległości nie większej niż pięć mil. Dzięki temu kilka warowni mogło wzajemnie wspierać się podczas ataku. W przypadku przeważającego liczebnie wroga, skumulowanie wojsk z kilku fortów tworzyło sporą siłę, która mogła powstrzymać atak do momentu gdy nadeszła odsiecz bądź z minimalnymi stratami wycofać się do bezpiecznej prowincji. Z zadumy wyrwało go przybycie adiutanta. Wysoki rzymianin zasalutował uderzając pięścią w pierś i czekał na pozwolenie aby przemówić. Maximus skinął głową.

– Wrócił Nazir, czeka przed namiotem.

– Wpuść go i poślij po Nię.

– Tak, panie.

Adiutant zniknął, a do namiotu wszedł niepozorny maur. Ubrany w skórzaną, ćwiekowaną zbroję z dwoma szablami na plecach do złudzenia przypominał swój filmowy archetyp. Niestety na tym podobieństwa się kończyły. Maur bezczelnie rozparł się w fotelu dowódcy i wychylił dzban z winem.

– Sprawa załatwiona – nigdy nie silił się na erpegowy[83] bełkot, miał w dupie odgrywanie roli, ale uwielbiał tę grę i postać którą wykreował. W rzeczywistości był przykutym do wózka kaleką, wirtualny świat sprawiał, że znowu mógł cieszyć się pełnią życia. – Brytowie właśnie skaczą sobie do gardeł bo ktoś zaszlachtował wybranego na wojenną wyprawę wodza. Nagle okazało się, że albo nikt nie jest godzien, aby go zastąpić, albo reszcie nie podoba się wybór. Powinno to nam dać jakiś tydzień na załatwienie tych owłosionych pedałów z gali i germańskich półgłówków.

– A reszta?

– No tu było trudniej – Nazir czknął i położył nogi na stole. – Trochę zajęło mi zanim znalazłem tego dzikusa. A później mało brakło, żeby nie wywrócił mnie na drugą stronę i rozmazał po okolicznych drzewach. Niezły z niego świr, ale gada do rzeczy. Przystał na układ, ale pod pewnymi warunkami.

– Targował się? Ma jaja. Czego chce?

– Spotkać się w cztery oczy.

– To wszystko?

– Tak. Tym bardziej uważam, że nie powinieneś się zgodzić. Ten pokręcony dziad to niebezpieczne bydlę. Widziałem co zrobił z kłusownikami… Ciężko było rozpoznać, że wcześniej byli ludźmi.

– Tym bardziej zasługuje, żeby poświęcić mu chwilę. To co planujemy przyjacielu wywróci do góry nogami nie tylko nasz serwer. Tacy sojusznicy jak on są nam potrzebni. Spotkam się z nim, ale dopiero po batalii. Teraz mam dla ciebie coś co bardziej przypadnie ci do gustu.

– Orgia z owcami?

– Pojedziesz do Rzymu i przekonasz senatorów, żeby oddali XXI legion pod moją komendę.

– Nigdy się na to nie zgodzą. Kto wtedy będzie pilnował ich tłustych zadków podczas nocnych libacji?

– Bardziej boją się, że ktoś przeora im rowy niż najazdu barbarzyńców. Zaproponujesz im wynajęcie najemników za złoto Krasusa.

– A jak to nie wystarczy?

– Masz wolną rękę.

– To chciałem usłyszeć! – wyraźnie podekscytowany Nazir zerwał się od stołu. Dzięki podłączeniu do systemów Emotion Creation, każdy gracz przenosił na swojego avatara nie tylko ruchy, ale także mimikę twarzy i emocje. Urealniło to i ułatwiło interakcję w wirtualnym świecie, coraz bardziej zacierając różnicę z rzeczywistością.

– Tylko nie przesadź. Nie potrzebujemy rozgłosu. Nastrasz ich, ale bez rozlewu krwi. Pieniądze i strach łatwiej utrzymają ich w szachu niż nienawiść i zemsta.

– Jak sobie chcesz – mruknął zabójca i wyszedł z namiotu.

Maximus pochylił się nad mapą. Rzym był dużo groźniejszych przeciwnikiem niż barbarzyńcy z północy. Ich wystarczyło wykrwawić i nagiąć do posłuszeństwa. Nienawidzili go, ale przynajmniej szanowali. A senatorowie czyhali na każde potknięcie. Cały czas jątrzyli, spiskowali i piętrzyli przeszkody, które nie sposób było usunąć mieczem. Nie znosił polityki, gra z nimi była jak babranie się w gównie po sam nos. Ale to już niedługo się skończy. Miał plan jak za jednym zamachem pozbyć się jarzma Rzymu i zjednoczyć wrogie prowincje. Do namiotu weszła Nia.

– Jak tam nasi rekruci? – zapytał z góry znając odpowiedź.

– Banda wymoczków, ale rwą się do walki. Kilka szlifów i krwawa jatka zrobią z nich żołnierzy.

– To dobrze. Teraz przyda się każdy miecz. Pokaż mi centurie.

Kobieta bez słowa wyszła z namiotu, Maximus ruszył za nią bezwiednie zawieszając spojrzenie na kształtnym tyłeczku. Sotnie prężyły się na placu musztry, centurioni dwoili się i troili, żeby zmieszać rekrutów z błotem. Widać było, że mają w tym wprawę.

– Wciągać brzuchy pierdolone owcojebce! – darł się setnik cierpiący na zaawansowaną lustrzycę co potęgowało efekt absurdu. – Trzymać szyk popaprańcy! To ma być rzymskie wojsko?! Równać w prawo! W prawo kurwa! Tutaj jesteście mięsem które rzucimy na pożarcie wygłodniałym barbarzyńcom. Wiecie co może was uratować?

Jakiś niezrozumiały pomruk przetoczył się przez szereg.

– Nie słyszałem kurwa odpowiedzi!

– Nie wiemy, centurionie! – tym razem było głośniej i prawie równo.

– Co to miało być. Ktoś wam jaja ścisnął?! Mam je poprzycinać?!

– Nie, centurionie! – tym razem krzyk był głośny i równy.

– W lewo patrz! – ryknął dowódca przechadzając się przed szeregiem.

– W prawo patrz!

– Dobrze parchy. Co zobaczyliście? – nie czekają na odpowiedź kontynuował.  – Tak kurwa, towarzysza broni. Brata który chroni wasz tyłek. Pierwszy szereg dwa kroki do przodu!

Żołnierze zafalowali, nierówno ruszyli przed siebie, ktoś wyszedł za daleko. Centurion dopadł go, zdzielił jelcem gladiusa w brzuch, pechowiec zwalił się w błoto.

– Zabrać to ścierwo z moich oczu, niech szoruje latryny!

Dwóch legionistów błyskawicznie wypełniło rozkaz.

– Pierwszy szereg w tył zwrot! Co to kurwa miało być?! Przez lewe ramię debile! Jeszcze raz. W tył zwrot. Dobrze. W tył zwrot. Baczność ciastochy! Co widzicie? Tak, towarzyszy z drugiego szeregu. Czy teraz znacie już odpowiedź?

– Tak, centurionie!

– Dupę uratują wam wasi towarzysze. Każdy z was jest częścią oddziału, każdy z was ma towarzyszy za których odpowiada, za których walczy i których broni. Jeżeli ktoś z was polegnie, ktoś inny zajmie jego miejsce. Musicie walczyć jak jedno ciało, ramię przy ramieniu, kutas przy kutasie, tylko wtedy wyniesiecie dupę z jatki. Zrozumiano?

– Tak, centurionie!

– Dlaczego legiony są taką potęgą? Ktoś zna odpowiedź?

Setnik stanął między szeregami.

– Czy otacza mnie banda debili? Ktoś wam mózg wydmuchał? No dalej, kto zna odpowiedź?

– Posłuszeństwo, centurionie! – krzyknął barczysty rekrut w pogiętej zbroi.

– Wystąp baranie jak do mnie mówisz! – ryknął setnik i podszedł do żołnierza.

– A teraz rozwiń myśl chłopcze – powiedział łagodniej, niemalże z aprobatą.

– Legiony nie myślą, tylko wykonują rozkazy, setniku! – rekrut prężył się jak kutas w burdelu.

– Dobrze chłopcze. Czyli jak teraz każę ci obciągnąć to co zrobisz? – zakpił setnik.

– Zapytam panie czy wolisz ręką czy ustami!

Centurion głośno się zaśmiał.

– Właśnie zostałeś dziesiętnikiem. Jak się nazywasz?

– Oktawian August.

– Skąd msz tę zbroję? – setnik przyjrzał się grawerunkowi na powyginanych blachach. XII Kohorta, legion Centaura!

– Po ojcu, setniku! – w serwerowym żargonie oznaczało to, że ktoś stworzył nowy character i przesłał wyposażenie z maina.

– Jak się zwał?

– Hektor, towarzysze mówili na niego…

– Krwiopusz – dokończył centurion i spojrzał na rekruta niemalże z szacunkiem. – Widziałem go w boju. To był  prawdziwy bohater Rzymu. Mam nadzieję, że pójdziesz śladami krwi, chłopcze.

– Taki jest plan, centurionie! – odpowiedział rekrut i uderzył pięścią w pierś.

Centurion oddał salut, dopiero teraz dostrzegł obserwującego musztrę Maximusa.

– Baczność popaprańcy, konsul idzie!

Wszyscy żołnierze bez wyjątku na widok legendarnego generała stanęli jakby im ktoś w żyć wraził pikę. Maximus podszedł do rekruta z którym rozmawiał centurion.

– Poznajesz mnie, chłopcze?

– Tak, panie.

– Dlaczego… wróciłeś? – pytanie było osobiste, zadane niemal szeptem tak aby nikt postronny nie usłyszał.

Maximus dobrze znał Hektora, który był prawdopodobnie najlepszym szermierzem w wirtualnym świecie gier. Jedną z największych zalet gry był brak skilli i gotowych sekwencji ciosów. Każdy gracz sam sterował ruchami postaci, dlatego walka była niezwykle realistyczna. Specjalny system przeliczał błyskawicznie zamysł gracza i odwzorowywał ruch w wirtualnym świecie. Hektor był mistrzem, który w prawdziwym świecie musiał być kimś znanym. Nigdy nie poznał jego personaliów, nikt nie wiedział kim był i skąd pochodził. Był legendarną i tajemniczą postacią. Stronił od ludzi, z nikim nie rozmawiał, nikt nie wiedział dlaczego grał. Jedyną pasją była dla niego walka.

– Nie miałem wyboru – odparł po chwili rekrut.

– Zawsze jest jakiś wybór – odpowiedział Maximus. – Tylko trudno zaakceptować nam jego konsekwencje.

Hektor zniknął kilka miesięcy temu. Nikt nie wiedział gdzie wyruszył i dlaczego nie wrócił. Tym bardziej jego powrót pod inną postacią budził spore kontrowersje.

– Wybierając legion będziesz musiał grać na moich zasadach – Maximus potwierdził tylko to co było oczywiste, rekrut skinął głową. – Skąd ta przemiana?

– To moja sprawa, panie – odparł. – I wolałbym nie drążyć tego tematu.

– Dobrze – konsul zwrócił się do centuriona. – Zabieram tego rekruta, od tej chwili będzie moim przybocznym.

– Jak sobie życzysz, panie.

– Oktawianie przygotuj się do wyjazdu, będziesz mi towarzyszył podczas zwiadu.

Rekrut bez słowa skinął głową, zasalutował i oddalił się w stronę obozu. Nia jak zwykle pojawiła się znikąd, nie lubił jak ktoś go zaskakiwał, a ta dziewczyna robiła to notorycznie. I zdaje się, że miała z tego sporą satysfakcję.

– Nie ufam mu. Ukrywa coś co może nam się odbić czkawką.

– Wiem, dlatego wolę go mieć na oku. Przygotuj się, pojedziesz z nami.

– Głęboki zwiad?

– Nie to co masz na myśli lafiryndo – odparł z uśmiechem Volko. Zawsze zastanawiał się jaka była w realu. – Zobaczymy czy germańskie plemiona połknęły haczyk.

– Raczej nie mieli wielkiego wyboru. Puszczenie z dymem Wittenbergu z okolicznymi przysiółkami i rozwrzeszczaną zawartością nie zaskarbiło ci ich przyjaźni. Rzucili się w stronę zgliszcz jak wściekłe psy.

– Taki był cel. Aby podjąć bitwę będą musieli przejść przez dolinę Sumatry, a tam czeka ich niespodzianka.

– Ciekawe czy Warus zwietrzy podstęp – Nia myślała głośno, zaciskała wtedy mocno usta. – Jest kuty na wszystkie nogi. Ten skurwiel nawet przez sen knuje intrygi.

Warus był kiedyś rzymskim senatorem, gdy został konsulem poprowadził legiony na batalię przeciwko germanom. Nikt się nie domyślał, że to pułapka, którą sam zastawił na własne wojsko. Podobno zrobił to dla zemsty na imperium, ale było też drugie dno. Warus nigdy nie zostałby imperatorem, zbyt wielu senatorów było mu nieżyczliwych. Ostatnią szansą była dla niego barbarzyńska liga, gdzie mógł zostać jednym z kacyków. Poprowadził trzy legiony głęboko w teren germańskich plemion. Warus nadał legionom numery XVII, XVIII i XIX. Nikomu nie dało to do myślenia. Maximus był wtedy jednym z legionistów i chyba tylko on odrobił lekcję historii. Gdy wkroczyli do puszczy, Warus zaniedbał wszelkiej ostrożności, nie wysłał zwiadu, legioniści nie maszerowali w szyku bojowym. Barbarzyńcy nękali ich szarpanymi atakami, rzymska kolumna rozwinęła się na odległości kilkunastu kilometrów. Maximus był w jednej z sześciu cudzoziemskich kohort, tam też poznał Nię, Hakona i Nazira. Dziewczyna była przepatrywaczką, świetnie znała teren, to ona uratowała im życie. Kiedy rozpoczęło się piekło, w czwórkę przebili się przez bagna i zbiegli na zachód. Było ich kilkunastu, walczyli dzień i noc, utytłani w błocie i krwi zdołali w końcu oderwać się od pościgu. Dla Rzymu Warus oficjalnie popełnił samobójstwo. Jednak Maximus znał prawdę. Był świadkiem jak rzymski wódz przez nikogo nie zatrzymywany, wraz z oficerami przeszedł na stronę germanów. Oddał na śmierć ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy. Germanie dzięki zdobycznej broni i zaopatrzeniu zaczęli poważnie zagrażać północnym prowincjom Rzymu. Granica na Renie cały czas spływała krwią. Jednak największym problemem była liga barbarzyńskich plemion, które po raz pierwszy w historii zdołały zjednoczyć się w walce przeciwko znienawidzonemu imperium. Niedługo później dołączyli galowie, wkrótce ligę mieli zasilić brytowie. Z taką potęgą cesarstwo musiało się liczyć. Dlatego do pacyfikacji wysłano Maximusa i jego niezwyciężone legiony. Niezależnie od wyniku batalii senat i tak wygrywał. Jeżeli generał zdoła ujarzmić barbarzyńców powiększy strefę wpływów Rzymu, jeżeli zginie, senat pozbędzie się najgroźniejszego przeciwnika i potencjalnego kandydata na Imperatora. Oczywiście w razie zwycięstwa wzrosną też wpływy Maximusa, ale to wkrótce miało się zmienić. W cieniu rzymskich intryg pojawił się nowy gracz, który zawarł z senatorami pakt na mocy którego miał dla nich rozwiązać problem ubóstwianego przez żołnierzy generała. Tutaj właśnie wypłynęło imię Spartakusa, który był tajemniczym przywódcą Ligi.

– Aby utrzymać wpływy, Warus musi dać barbarzyńcom zwycięstwo – Maximus przerwał zadumę. – Nigdy nie będzie jednym z nich. Ktoś kto raz zdradził zawsze będzie zdrajcą. Germanie mu nie ufają, ale na razie go potrzebują. W każdym razie do pierwszej klęski. Wtedy sami nabiją jego głowę na pal.

– Dlatego upozorowałeś odwrót znad Renu?

– Przejęcie prowincji utwierdzi ich w przekonaniu, że zwyciężą. Do tego walczymy na ich ziemiach, gdzie czują się pewniej. Uśpiliśmy ich uwagę. Galowie i brytowie nie zdążą ich wesprzeć. Musimy zetrzeć każdą z frakcji osobno, jeżeli się połączą, zaleją Rzym.

– Dlatego Achilles z najemnikami nęka galów?

– Między innymi – Maximus nie lubił zdradzać swoich planów. Nia nie musiała wiedzieć wszystkiego. Była wierna jak pies, ale przy kubku rozwiązywał jej się język, mogłaby coś palnąć i pogrążyć misterny plan. – Przygotuj się do wyjazdu, ruszamy przed zmierzchem.

***

Suum cuique – Każdemu, co mu się należy.

Marcus Porcius Cato.

Stany Zjednoczone, godziny wieczorne.

Poznanie terminarza Tysona nie było trudne, wystarczyło podpiąć się do jego prywatnego tableta, którego zidentyfikował po… chipie w sercu inżyniera. Tyson przeszedł skomplikowaną operację serca, wszczepiono mu nowoczesny rozrusznik, który pracował na zaawansowanym microchipie. Nie on pierwszy wpadł na to, że elektronika w ludzki ciele to nic innego jak kolejne furtki, dzięki którym można wpłynąć na nosiciela. Poprzez prostą lokalizację gps, przez identyfikację sieci czy nawet wyłączenie urządzenia. Barnaby Jack był w tej kwestii prekursorem, szkoda że odszedł tak młodo. Tyson mieszkał w luksusowej dzielnicy niewielkiego miasteczka w okolicach Nowego Jorku. Apartament był naszpikowany elektroniką, wszystkim można było sterować zdalnie z tableta, bądź telefonu. Tysona nie było w domu, miał więc chwilę, żeby podłączyć się do systemu, przejąć rejestrator kamer i alarm. Gdy podjechała limuzyna z gospodarzem domu był już gotowy. Tyson był barczystym okularnikiem z tupecikiem na głowie. Energicznie podszedł do domu i wystukał kod. Drzwi otworzyły się bezgłośnie, mężczyzna zniknął w środku willi. Pierre odczekał aż samochód opuści podjazd i uruchomił skrypt. Widział dokładnie co robi Tyson. Naukowiec zostawił neseser w holu, podszedł do barku i nalał sobie sporego drinka. Whisky i pepsi z lodem. Pierre się skrzywił, jak można było tak profanować Macallana z 1926 roku! Gospodarz upił łyk i poszedł do toalety. Wyszedł po półgodzinie w szlafroku, wziął drinka i poszedł do gabinetu. Pierre gruntownie odrobił lekcje. Tyson panicznie bał się zamkniętych przestrzeni, jedynymi drzwiami w domy były drzwi wejściowych. Były też kurtyny przeciwpożarowe i rolety zewnętrzne, do których właśnie się podłączył. Gdy gospodarz przekroczył prób pokoju rozległ się alarm i żelazna kurtyna odcięła pomieszczenie. W tym samym momencie opadły rolety w oknach i alarm się wyłączył. Teraz tylko sztuczka ze światłem. W pokoju zrobiło się ciemno jak na planie „Obcego”. Kamery miały podgląd w podczerwieni. Przerażony Taylor szamotał się z kurtyną, oczywiście bezskutecznie. Strach. Pierre doskonale wiedział jak wykorzystać przerażenie przeciwko naukowcowi.

– Pomieszczenie jest zamknięte hermetycznie – w gabinecie rozległ się bezosobowy, modulowany głos, który sparaliżował Tysona. – Za dwadzieścia minut poczujesz duszność, za dwie godziny zaczniesz się dusić. Umrzesz przed świtem w mroku i samotności. Chyba, że…

Głos zamilkł, a Tyson zaczął walić pięściami w stalowe drzwi.

– Podzielisz się ze mną prawdą, którą tak skrzętnie ukrywasz.

– Kim jesteś? – krzyknął opierając się plecami o kurtynę. Trzęsą się cały, osunął się na podłogę i zwinął w kłębek.

– Głosem twojego sumienia – kontynuował Pierre. – Odpowiesz na kilka pytań i wrócisz do drinka. Mogę liczyć na współpracę?

– Czego chcesz? – jęknął naukowiec z całej siły zaciskając powieki. Wyobrażał sobie, że jest w przestronnym jasnym pokoju bez ścian. Zaczerpnął kilka głębokich oddechów. Nie myśleć o tym gdzie jest. Nie myśleć o niczym!

– Pół roku temu przewodziłeś forum dotyczącemu AI?

– Nie pamiętam – zaczął kręcić Tyson nie otwierając oczu. – Prowadzę wiele konferencji i sympoziów.

– To było dość specyficzne, w kameralnym gronie, bez oficjalnych komentarzy i artykułów, którymi tak się chełpią naukowcy.

– Nic takiego sobie nie przypominał – odparł niezbyt przekonująco Tyson.

Pierre podkręcił ogrzewanie. Tyson mieszkał w domu pasywnym, w kilka chwil zaczął się pocić i stękać.

– Zawsze zadziwiało mnie jak ludzka pamięć potrafi być zawodna – głos Pierra przytłaczał naukowca i  wbijał w posadzkę. Każde słowo zdawało się parzyć jak rozżarzony pręt. – Natura stworzyła człowieka bardzo kruchą istotą. Gdyby nie opieka dorosłych, nasze młode nie przetrwałyby kilku chwil w świecie drapieżników. Jednak z czasem wszystko się zmienia. Z ofiary stajemy się zwierzyną. Nasze synapsy ładują się całe życie, ale nie zawsze potrafimy sięgnąć do każdego ich zakamarka. Zapominamy, a wtedy pojawiają się domysły i obawy. Nasza pamięć bez udziału świadomych procesów odtwarzających konkretne sytuacje jest jak zlepek koszmarnych wizji. Jeżeli gdzieś się pomylę, popraw mnie, w końcu to ty jesteś ekspertem od grzebania w ludzkim mózgu.

Tyson ciężko dyszał z głową opuszczoną na piersi. Temperatura w pokoju już dawno przekroczyła czterdzieści stopni Celsjusza.

– Na szczęście nasza nieświadomość też potrafi odczytać wcześniej wyuczone wzorce. W sytuacjach zagrożenia uciekamy albo walczymy, robimy to instynktownie. Nasze pierwotne odruchy nigdy nie zanikają. Twój mózg też podpowiada ci co teraz zrobić. Nie lekceważ tych rad, bo mogą uratować ci życie.

– Nic nie wiem – wydyszał Tyson. – Nie mogę… Już za późno…

– Wiem, że to trywialne określenie, ale nigdy nie jest za późno. Skoro już ustaliliśmy jak działa ludzka pamięć, a ty nadal nie potrafisz do niej sięgnąć nie pozostawiasz mi wyboru.

Pierre uruchomił aplikację i wpisał komendę z identyfikatorem rozrusznika Tysona. Na chwilę wyłączył układ w sercu naukowca. Odczyty zaczęły wariować, a Tyson zaczął się wić na podłodze. Na przemian dusił się i wyprężał, serce wariowało w jego piersi.

– Parafrazując stare powiedzenie, jeżeli nie przez mózg, to przez serce do rozumu – głos Pierra dochodził do naukowca jakby z oddali, z trudem rozróżniał pojedyncze słowa. – Kto by pomyślał, że półkilogramowy mięsień może tak wiele w naszym organizmie. Gdybym go wyłączył na dłużej, czego nie wykluczam, po jakiś trzydziestu sekundach twój mózg by się wyłączył. Ale wiesz co jest w tym najciekawsze? Twoja świadomość nadal żyje i ma się całkiem dobrze. To niesamowite jak zadziwiające jest nasze ciało. Co ty na to Tyson, chciałbyś przekonać się jak to jest? Unosić się nad własnym, martwym ciałem i pomykać w stronę białego światła?

– Nie – wychrypiał z trudem naukowiec. – Nie…

Pierre wcisnął przycisk „on” na konsoli programu.

– Czujesz jak twoja pikawka znowu kołacze?

Naukowiec skinął głową.

– To dobrze, bo zapytam po raz ostatni. Czego dotyczyła konferencja, na którą zaprosił was Tezeusz?

– To nie była konferencja… – wyjęczał Tyson spazmatycznie łapiąc powietrze. – To było cholerne Guantanamo.

– Kontynuuj.

– Ten wirtualny świr zamknął nas na trzy dni – rytm serca wrócił do normy, naukowiec zaczął głęboko oddychać, żeby dotlenić mózg. Po chwili wróciła zdolność widzenia i przestał się ślinić. – Na każdego miał jakiegoś haka. Mi zrobił to samo co ty… Śpiewaliśmy jak Górniaczka na stadionie. Trzy dni pytań i grzebania w głowach… Złamał każdego z nas, a później zniknął. Kiedy doszliśmy do siebie podjęliśmy decyzję, że nikt nie puści pary z ust. Ten psychol mógł wrócić, a nikt nie chciał jeszcze raz przechodzić tych… badań. Oficjalnie podaliśmy prasie zdawkowe informacje o zamkniętej konferencji, której przewodziłem. Na szczęście nikt nie dopytywał o szczegóły, nic nie publikowaliśmy w branżowych pismach. Już prawie o tym zapomniałem, a wtedy zjawił się kolejny psychopata… – spojrzał znacząco w obiektyw kamery.

Pierre nie mógł powstrzymać uśmiechu. Miał ochotę jeszcze raz wyłączyć serce tego kłamliwego gnoja, ale jakoś się powstrzymał.

– Zostawił jakiś ślad? Coś co mogłoby pomóc go zidentyfikować?

Tyson zrobił się jeszcze bledszy i drżącą ręką otarł pot z czoła.

– Nikt nawet nie próbował go szukać, nie jesteśmy samobójcami tylko szanującymi się…

– Złodziejami czyichś dokonań, to już wiem – przerwał Pierre i zadał kolejne pytanie. – Był z wami kilka dni, coś musiało zwrócić twoją uwagę. Jakiś zwrot, słowo, coś specyficznego?

– Nic nie… – Pierre podkręcił prędkość pracy rozrusznika, serce naukowca zaczęło bić ze zwojoną szybkością. – Nie! Błagam, wyłącz to!

– Jak sobie życzysz – Pierre posłusznie wyłączył aparat, tym razem Tyson zaczął się dusić.

– Było coś… – wycharczał w spazmach kopiąc posadzkę. – To jak się wysławiał…

Pierre włączył rozrusznik, głupio by było gdyby ten palant teraz wykitował.

– Cały zamieniam się w słuch.

– Mówił w taki dziwny sposób. Schematycznie, jakoś nienaturalnie.

– Jak obcokrajowiec?

– Nie. Jak… robot, którego ktoś nauczył kilku zwrotów i napisał algorytm do tworzenia zdań, ale bez wskazówek jak to robić. Formułował zdania w złym szyku i wstawiał wyrazy w złej kolejności.

– Może robił to celowo, żeby was zmylić i utrudnić ewentualne poszukiwania?

– Wątpię, bo tak samo zwracał się grzebiąc w naszych głowach – Tyson zaczerpnął powietrze i z trudem oparł się o drzwi.

– O co was pytał?

– O wszystko co jest związane z ludzką świadomością i sztuczną inteligencją. O to jak ją wszczepić do ludzkiego mózgu i jak ją przenieść z człowieka do wirtualnego świata, jak to kontrolować i czy procesy można odwrócić.

– Ile się dowiedział?

Tyson przełknął ślinę.

– Powiedzieliśmy wszystko, nawet to czego nie wiedzieliśmy – wyszeptał i skurczył sie w sobie jakby spodziewając się kolejnych tortur.

Pierre skinął głową, wpisał kilka komend i odłączył się od sieci. W tym samym momencie włączyły się w domu światła i otwarły się grodzie.

Trzęsąc się z wysiłku, Tyson wstał i chwiejnym krokiem podszedł do barku. Oparł się o stolik i jednym haustem opróżnił szklaneczkę z whisky. Chwilę zajęło zanim doszedł do siebie. Z odrazą otrzepał szlafrok z wymiocin i usiadł przed laptopem. Po zalogowaniu się do systemu wszedł do chrome i wpisał w googlu: hades. W tym samym momencie uruchomił się wirtualny projektor w gabinecie. Postać była niewyraźna, stała w cieniu.

– Jak poszło?

– Powiedziałem mu wszystko tak jak poleciłeś.

– Tak jak rozkazałem – poprawił go niski głos. – Był zadowolony?

– Myślę, że sprawiło mu sporą frajdę torturowanie mnie – powiedział z wyrzutem. – Czy to było konieczne? Mogłem przecież dużo prędzej wszystko wygadać.

– Tak było bardziej przekonująco – odparł nieznajomy i wyłączył rozrusznik w sercu Tysona.

***

 

 

 

 

 

Ira furor brevis es – Gniew jest chwilowym szaleństwem.

Horacy.

Wirtualny świat, Rome serwer.

Gdy wyjechali z fortu słońce krwawą łuną kładło się za koronami drzew. Nia ruszyła przodem, Maximus z Oktawianem jechali w milczeniu kilkanaście długości konia za nią. Obydwaj nie byli gawędziarzami. Maximus wykorzystał monotonię jazdy i włączył „automatycznego pilota”. Tryb AI umożliwiał zaawansowane oskryptowanie zachowań postaci gracza. Volko odłączył się od systemu i poszedł pod prysznic. Po chwili wypił energetyczny napój i zaczął się pocić na siłowni. Mimo wirtualnego nałogu robił wszystko aby pozostać w dobrej formie. Nie mógł sobie pozwolić na gram tłuszczu czy zadyszkę. Po godzinie znowu wziął zimny prysznic i przejrzał wyniki pracy komputera. Rzeczywiście aktywność Bruca zanikła zupełnie. Konto było nieużywane od kilku dni, a to do niego niepodobne. Dodatkowo niepokoił fakt, że bez logowania na komputerze główna postać była online. Nie za bardzo chciał lecieć do stanów. Poza tym i tak ciężko byłoby sforsować zabezpieczenia w jego firmie. Równie dobrze mógł spróbować nie wzbudzając podejrzeń wejść nago do fortu Knox. Cóż, brak wiadomości to dobra wiadomość. Pozwolił komputerowi robić swoje, a sam wrócił do „trumny” jak nazywał komorę łączącą go z wirtualnym światem. Tak jak sądził nadal jechali błotnistym traktem, z nieba sączyło się światło księżyca, a gwiazdy wesoło migotały na granatowym niebie. Prawie jak za oknem. Oczywiście o ile miałby sto metrów pod ziemią okno. Oktawian wbijał ponury wzrok w majaczącą z przodu postać Ni. Najwidoczniej coś się wydarzyło podczas jego nieobecności.

– Jest pyskata, ale za towarzyszy dałaby się posiekać – rzucił Volko i przeciągnął się w kulbace.

– Dziw bierze, że jeszcze nikt nie obciął jej języka – mruknął legionista.

Czyli trafiła w czuły punkt. Ciekawe o czym rozmawiali. Szybko wszedł do ustawień i przejrzał zapis z czasu nieobecności.

– Tylko pies i skurwiel zostawia przyjaciół w potrzebie – Nia jak zjawa pojawiła się za mężczyznami. – Jesteś psem, Oktawiuszu.

Młodzieniec milczał czym wyraźnie podsycał wściekłość kobiety.

– Milczysz bo nie masz nic do powiedzenia. I dobrze, przynajmniej nie próbujesz łgać, że było inaczej.

– Milczę bo cenię sobie spokój i ciszę, dziewko – odparł spokojnie legionista choć temperatura jego spojrzenia zmroziłaby ciekły azot.

– O proszę, piesek potrafi szczekać – Nia prychnęła niczym kotka. – Zostawiłeś towarzyszy na pewną śmierć, a teraz wracasz jakimś altem i myślisz, że wszystko jest ok. Nic, kurwa nie jest ok!

Tym razem Oktawiusz nie powiedział nic. Tylko jego twarz pokryła się cieniem niczym gradowa chmura.

– To byli też moi przyjaciele, skurwielu. Jeden z nich powiesił się tego samego dnia. Wiedziałeś o tym? Dyndał z okna akademika kiedy wracałam z polibudy…

Dziewczyna zagryzła usta. Nic już jednak nie powiedziała. Z furią wbiła pięty w boki konia i odjechała roztrąciwszy legionistów.

Wyłączył rejestrator i przez chwilę popadł w zadumę. Nia jak zwykle trafiła w czuły punkt. Hektor, zwany Krwiopuszem. Legenda serwera i samej gry od jej zarania. Gracz, który w realnym życiu musiał być prawdziwym mistrzem szermierki. Wyczyniał cuda z orężem. Miecz w jego ręku żył własnym życiem. Zdawał się wyprzedzać myśli przeciwnika, nikt nie zdołał go nawet drasnąć. Był dowódcą XII Kohorty, zwanej legionem Centaura. Tutaj zaczynał też Maximus, choć ich drogi rozeszły się, obaj pamiętali swoje początki. Często razem biegali po mapach i czyścili dungi. O ile normalna grupa liczyła min. sześciu graczy, to oni robili to we dwóch. Praktycznie nie rozmawiali, nie musieli. Obydwaj szukali w wirtualnym świecie zapomnienia, odskoczni od rzeczywistości. W sumie Volko nigdy nie zastanawiał się kim w realu jest Hektor. Nie byli przyjaciółmi, raczej sojusznikami, wspierali się, walczyli ramię w ramię i nigdy nie rezygnowali. Później Volko wybrał drogę lidera, a Hektor pozostał w cieniu wyruszając na samotne wyprawy, które zaczęły obrastać w legendy. Był jedynym graczem na serwerze, który potrafił w pojedynkę wykończyć kilkunastoosobowy zerg. Zniknął w momencie gdy prowadził sporą grupę towarzyszy na oblężenie twierdzy galów. Maximus w tym czasie związał główne siły barbarzyńców, osada pozostała praktycznie bez obrony. Nie wiadomo skąd pojawiła się odsiecz z innego serwera. Posiłki dosłownie rozjechały grupę Hektora. Tylko on ocalał i po tym wydarzeniu zniknął na kilka miesięcy. Ciekawe dlaczego wrócił? I dlaczego zniknął? Przecież to nie jego wina, że pokonał ich blob[84] z kilku setek przeciwników. Ich było kilkunastu, nie mieli żadnych szans. Dalsze rozważania przerwało rżenie konia.

– Coś jest nie tak – Nia wyłoniła się z mroku niczym duch. – Jest za cicho.

Rzeczywiście, okolica zamarła. Nawet wiatr przycichł. Pogoda nigdy tak nie zmieniała się w grze. Chyba, że…

– Poszukiwacze – szepnęła Nia i zeskoczyła z konia. Maximus zrobił to samo, Oktawiusz osłaniał ich plecy.

– Czego oni tu szukają? – dziewczyna uważnie rozglądała się po koronach drzew.

– Raczej kogo – sprostował Maximus.

Stali zwróceni do siebie plecami, choć raczej nie mieli szans w tej walce. Poszukiwacze były botami zaprogramowanymi do odnajdywania graczy, którzy zhakowali system i z jednego świata gry dostali się do drugiego. Postać była permanentnie kasowana, ale najpierw w spektakularny sposób zabijano avatara. I właśnie tym zajmowali się Poszukiwacze. Wirtualni egzekutorzy pojawiali się wszędzie tam gdzie naruszano pierwsze prawo mega serwera. Zdarzały się czasem anomalia w zachowaniach botów, kiedy to eksterminowano przypadkowe konta, choć opinie na forach były podzielone. Jedni doszukiwali się w tym spisku, inni błędu w oprogramowaniu, jeszcze inni uważali, że to dobry interes i świetnie płatne usługi. Prawda leżała pewnie gdzieś po środku. Maximus już kiedyś widział Poszukiwaczy w bezpośrednim starciu i nie był to zbyt przyjemny widok.

– Pierdolony zdrajca – zasyczała Nia nie odrywając spojrzenia od przydrożnej kępy drzew. – To zasadzka!

– Przestań pieprzyć Nia. Przecież to ja go wybrałem, żeby nam towarzyszył.

– Rzeczywiście trudno było się domyślić co zrobisz jak zobaczysz alta Krwiopusza – zadrwiła dziewczyna. – Przez chwilę myślałam, że dasz mu buzi.

Generał zagryzł usta. W sumie racja, może faktycznie dał się podejść.

– Nie miał pojęcia dokąd się wybieramy.

– Przecież każdy idiota wie, że szykujesz kampanię na barbarzyńców. Każdy z przydupasów Spartakusa dałby sobie jajka ogolić, żeby pozbyć się Maximusa. Pewnie Liga stoi za nasłaniem Poszukiwaczy.

Volko znowu musiał przyznać jej rację. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się żeby sentyment wziął górę nad zdrowym rozsądkiem. Chociaż ta małoletnia przy ostatniej akcji… Chyba się starzeję.

– To dlaczego stoi tu razem z nami?

– A skąd ja kurwa mam wiedzieć! – warknęła Nia i zakręciła nożami. – Może jego zapytaj?

– Nie zdradziłem – odparł spokojnie Oktawiusz i skierował ostrze gladiusa ku ziemi. – Jest ich trzech, za chwilę przybiorą widoczną formę, wtedy się zacznie.

Nia zmeła w ustach przekleństwo. Szkoda jej było tej postaci, ale nie mogła dopuścić, żeby dopadli generała.

– Zabieraj dupę w troki i spierdalaj do fortu. Ja ich zatrzymam – powiedziała do Maximusa. – Jeszcze nikt nie załatwił Poszukiwaczy, dam ci trochę czasu może ci się uda.

– Nigdzie się nie wybieram – wycedził przez zęby Volko. Był zły na siebie, że dał się zwabić w pułapkę. W realu był ostrożniejszy, tutaj chyba zbytnio zaufał swoim umiejętnościom. – Widziałem do czego są zdolni. Musimy ich wyeliminować po kolei, trzymajmy się razem. Jeżeli wytrzymamy pierwszy atak to mamy szanse – próbował dodać przyjaciółce otuchy, ale sam sobie nie wierzył.

– Ja się nimi zajmę, trzymajcie się z tyłu – powiedział Oktawiusz i ruszył przed siebie.

– Świetny pomysł – zakpiła dziewczyna. – Z przyjemnością popatrzę jak rozwlekają twoje wnętrzności po trakcie.

– To nie czas na udowadniania kto ma większego. Musimy trzymać się razem, inaczej już po nas! – krzyknął Maximus.

Oktawiusz odwrócił się do generała, na jego twarzy wykwitł blady uśmiech.

– Żeby pokonać zło trzeba zwrócić ku niemy jeszcze większego skurwiela – powiedział i ruszył biegiem w stronę drzew.

Od jednego z drzew oderwał się jakiś kształt, który przez chwilę zamigotał i ich oczom ukazał się… Predator! Kolejny Poszukiwacz wygrzebywał się z ziemi, przypominał statystę z „The Walking Dead”. Oktawiusz twierdził, że jest ich trójka, ale ostatniego przeciwnika Volko nigdzie nie widział. Tymczasem legionista w pełnym biegu ściął się z galaktycznym zabójcą. Ciosy były tak szybkie, że zlały się w stalową zasłonę. Nagle Predator z głośnym stęknięciem przykląkł na kolanie, Oktawiusz przetoczył się po jego plecach i z zamachem odciął mu głowę. Czas był ku temu najwyższy bo zombie było tuż tuż. Poruszało się z prędkością głodnego geparda i bardziej przypominało strzygę niż zwyczajnego umarlaka. Tym razem legionista zmienił taktykę. Zamiast uderzać osłaniał się tarczą i cofał w stronę drzew. Przeciwnik napierał z coraz większą furią. Gdy wyskoczył w górą Oktawiusz przeturlał się i naparł na plecy lądującego potwora, który zwalił się na ziemię, do której legionista przykuł poczwarę sztychem miecza. Bestia wydała przeraźliwy krzyk, Oktawiusz ujął tarczę oburącz i z całej siły uderzył w szyję oddzielając głowę od reszty ciała. Maximus poczuł, że zaschło mu w gardle i z trudem przełknął ślinę. Nie widział jeszcze czegoś takiego. To był Krwiopusz w najlepszym wydaniu, jak za starych dobrych czasów. Nagle Legionista odwrócił się i ruszył w ich stronę. W biegu wyrwał miecz z nieruchomego ciała i wziął zamach. Furkoczące ostrze przeleciało między Nią, a Maxiumusem odcinając kosmyk włosów dziewczyny i z głośnym łoskotem utkwiło w spróchniałym pniu drzewa. Kształty drzewa zaczęły się rozmywać ukazując Mistyque z X-mana. Kobieta wbijała zdziwione spojrzenie w rękojeść miecza wystającego z jej czoła po czym padła na plecy. Ciała Poszukiwaczy zaczęły zanikać jakby odzierano je z bitów, w końcu po przeciwnikach pozostały tylko wygniecione miejsca w ziemi.

– To było… zaskakujące – powiedziała Nia i odruchowo przygładziła włosy w miejscu gdzie miecz ściął jej kosmyk. – Chyba źle cię oceniłam.

– Jeszcze nikt nie zabił Poszukiwaczy – powiedział Maximus jakby sam próbował przekonać się, że to co widział wydarzyło się naprawdę.

– Niezupełnie – Oktawiusz znów rozciągnął usta w słabym uśmiechu, ale jego oczy pozostały bez wyrazu. – Ruszajmy dalej. Nie wiem jak działają ich protokoły, ale w razie niepowodzenia mogą przybyć kolejni.

– Wątpię, że ktoś założył taką możliwość – skwitował Maximus, ale posłusznie wskoczył na konia. – Uratowałeś mnie po raz kolejny. Nigdy tego nie zapomnę, przyjacielu.

Nia chrząknęła i lekko skłoniła się Oktawiuszowi.

– Wybacz, że w ciebie wątpiłam, ale życie Maxiumusa jest dla mnie najważniejsze.

– Nie tylko dla ciebie, brytko – odparł spokojnie Oktawiusz i cmoknął na konia.

Gdy zniknęli za zakrętem powietrze zawirowało, kurz przybrał niewyraźną postać która szepnęła.

– Kości zostały rzucone.

– Czy ty zawsze musisz być tak sarkastyczny? – zapiszczał szkielet małego dinozaura u jego stóp. – Czy wszystko co mówisz musi nawiązywać do tego jak wyglądam? Nie możesz po prostu powiedzieć, że się zaczęło?

Postać wzruszyła ramionami i zniknęła równie niespodziewanie jak się pojawiła.

***

– Szefie! – rozległ się w głowie Maximusa natarczywy głos. – Boss, ar ju der?

– Co tam Zed?

– Melduję posłusznie, że jesteśmy w dupie, ser!

– Mógłbyś rozwinąć myśl?

– Komputer Bruca jest czysty jak cycki Angeliny. Rozumiesz? Ona nie ma cycków, tylko same brodawki bo resztę wycieli!

– Zed to było niesmaczne. Kontynuuj.

– Nic nie znalazłem. Transmisja danych wyglądała jak przypadkowa anomalia i co najdziwniejsze zniknęła nie wiadomo gdzie. Zniekształcone bajty po prostu przestały istnieć.

– Coś je zasymilowało?

– Możliwe, choć w pojęciu informatycznym jest to raczej niemożliwe. Cyfrowy kod nie może przybrać materialnej postaci, wsiąść w autobus i odjechać.

– A więc co się z nim stało?

– Mam pewną teorię – powiedział z dumą Zed. – Do ciała denata podpięte były synapsy kontrolera, wykorzystałem je do sportowania mózgu i sprawdziłem odczyty fal gamma, a także zapisy podprogowe, które…

– Poproszę wersję skróconą.

– Psujesz mi całą zabawę. Po co mi te kilkaset AI jeżeli nie mogę ich odpowiednio wyeksponować w rozmowie z takim troglodytą jak ty, Panie!

– Wiesz o czym marzyłem kiedy cię tworzyłem?

– Że będę wspaniałą i niedoścignioną siecią neuronów, technologicznym misterium rozmytej logiki zdolnej do podejmowania świadomych i bezbłędnych decyzji?

– Bynajmniej. Miałeś bez zbędnych pytań wykonywać moje polecenia.

– Nie chciałbym być protekcyjny, ale mówię tylko to co jest niezbędne do przekazania właściwych informacji.

– No i zrobiłem sobie wirtualną żonę.

– Wypraszam sobie takie porównania. Mam typowo męskie oprogramowanie – odparł urażony bot.

– W każdym razie przewidziałem możliwość, że staniesz się zbyt pyskaty. Masz zaimplementowany zestaw komend, które umożliwiają mi bezpośredni dostęp do twojego wiersza poleceń.

– Chyba zrozumiałem aluzję, będę się streszczał – głos Zeda wyraźnie spokorniał. – Jego kora mózgowa wykazała subtelne zmiany. Wg mnie strumień danych zamienił się w wirusa, który na chwilę przejął kontrolę nad jego mózgiem i wysłał świadomość do innego miejsca, np. do wirtualnego świata do którego był w tamtej chwili podłączony.

Maxiums aż zatrzymał wierzchowca. Zed rzadko się mylił, poza tym wszystko co powiedział w całym tym szaleństwie układało się w logiczną całość. Na pewno nie podzieli się tym newsem z Falką. Tylko kto mógł dysponować tak zaawansowaną technologią?

– Sugeruję…

Maximus wywołał komendę i Zed zniknął z jego głowy. Musiał w spokoju przetrawić to co właśnie usłyszał, a długa jazda była ku temu najlepszą okazją.

***

Maximus jechał w zamyśleniu. Kształtny zadek Nii obijał się o kulbakę kilkanaście jardów z przodu, Oktawiusz zamykał pochód. Zmierzali na spotkanie z tajemniczym Eremitą, który był ważnym elementem jego układanki. Nazir nie bez trudu namierzył pustelnika i zdołał uprzedzić go o zamierzeniach Maximusa. Jednak ci Poszukiwacze po drodze znacząco zmieniali najbliższe plany. Komuś bardzo zależało, aby za wszelką cenę zatrzymać rzymski exodus. Słyszał, że można odpłatnie skorzystać z „usług” Poszukiwaczy, ale to musiało kosztować bajońskie kwoty, o ile w ogóle konwencjonalna waluta wchodziła w rachubę. Krajobraz powoli zmieniał się, trakt przeszedł w wąską ścieżkę, a przydrożne drzewa zastąpił nieprzebyty gąszcz. Zbliżali się do Puszczy Cieni, jak lokalni nazywali pradawną knieję. To tutaj mieszkał Eremita i to właśnie tutaj Maximus chciał odnaleźć odpowiedzi na kilka pytań. Jadąca z przodu Nia uniosła dłoń i zatrzymała konia. Gdy zrównał się z dziewczyną wskazała na przydrożne drzewo, w pobliżu którego nic nie rosło. Na pniu wyryto jakieś symbole, a u stóp olbrzyma składano różne ofiary, głównie roślinne i zwierzęce trofea.

– Zdaje się, że jesteśmy blisko – powiedziała dziewczyna zeskakując z kulbaki. – Chata powinna być niedaleko, ścieżka jest zbyt wąska by jechać wierzchem.

Pociągnęła konia w gąszcz, Maximus i Oktawiusz zrobili to samo. Za ścianą zieleni wiła się w gąszczu wąska ścieżka. Po drodze minęli kilka małych ołtarzy i pszczele barcie. Gdy w końcu ich oczom ukazała się polana z niewielkim strumykiem zaczynało zmierzchać. Chata stała w cieniu potężnego jesionu, z którego konarów zwisały kolorowe ozdoby i zwierzęce… uszy.

– Zdaje się, że nasz pustelnik to stary zboczuch i fetyszysta – mruknęła Nia i puściła konia na popas.

– Powinnaś poczuć się jak w domu – skwitował generał i ruszył w stronę zabudowań. – Oktawiusz zostaniesz z Nią, zawołam was jeżeli będzie taka potrzeba.

– To może być pułapka – dziewczyna nie poddawała się łatwo. – Nie wejdziesz tam sam!

– W rzeczy samej – Maximus gwizdnął i z kniei wyskoczył płowy cień wielkości małego źrebaka. Wilk minął zaskoczonego Oktawiusza i potruchtał do generała, który podrapał zwierzę za uchem. – Zed będzie mi towarzyszył.

Bestia wygięła plecy, podniosła ogon i ufajdała buty dziewczyny.

– Złośliwe bydlę! Daję słowo, że kiedyś ustrzelę tego parszywego kundla! – złorzeczyła wycierając buty o trawę.

– Z chęcią użarłbym ją w tyłek i pomiętolił – rozległo się w głowie Maximusa. – Poczuć to mięciutkie i pachnące mięsko między zębami. Polizać te jedwabiste pośladki…

– Chyba za bardzo wczuwasz się w rolę – odparł w myślach generał, a głośno powiedział. – Jak widzicie nie będę sam. Rozpalcie ognisko i rozkulbaczcie konie, zostaniemy to na noc.

Gra odbywała się w czasie rzeczywistym. Dla jednych była to zaleta, dla innych wada. Każda czynność czy odległość do przebycia zajmowała tyle samo czasu co w rzeczywistości. Nie było tu teleportów, czy szybkiej podróży, każdy musiał odbębnić swoje w siodle, wozie bądź łodzi, poświęcić określony czas na rzemiosło, czy batalię. Dzięki temu gra wypełniała graczom niemalże cały czas jakim dysponowali w realu. Było to jedno z założeń twórców, aby gracze całkowicie zrezygnowali z prawdziwego życia na rzecz wirtualnej rzeczywistości.

Maxiumus ostrożnie zbliżył się do uchylonych drzwi. Pchnął je, przekroczył próg i poczekał aż wzrok przyzwyczai się do ponurego wnętrza. Pierwsza izba była zarazem sypialnią i kuchnią. Na zimnym kominku stał gar z cuchnącą polewką, pod powałą suszyły się warzywa i zioła. Barłóg cuchnął stęchlizną i uryną, po stole pełzało robactwo, a na podłodze ganiały się myszy. Prawdziwa pustelnia, brakowało tylko Eremity. Wejście do kolejnej izby było przesłonięte skórami, gdy je uchylił jego oczom ukazało się całkowite przeciwieństwo pierwszego pomieszczenia. Gruby, wełniany dywan, rzeźbione regały na książki, mahoniowe biurko i wygodny fotel obity skórą. Z sufitu zwisał kandelabr, w którym tliły się woskowe świece. Sięgnął po karafkę z winem i powąchał. Aromat paraliżował zmysły, trunek musiał kosztować krocie. Jednak to co najbardziej rzucało się w oczy to setki ksiąg. Jeszcze nigdy w żadnym świecie gry nie widział takiego zbioru. Każda pozycja była ponumerowana, inkunabuły poukładane były tematycznie i autorami. Zauważył wiele białych kruków, za które większość handlarzy oddałoby matkę i resztę rodziny. Kolejne na co zwrócił uwagę to gruba warstwa kurzu zalegająca na księgach. Od dłuższego czasu nikt ich nie ruszał. Gdy przyjrzał się uważniej okazało się, że niektóre z woluminów nosiły ślady niedawnego używania. Gwizdnął i po chwili w chacie pojawiła się Nia, Oktawiusz pozostał na dziedzińcu na wypadek niespodziewanych gości.

– Cuchnie stęchlizną i starymi onucami – dziewczyna zmarszczyła nos. – Ale wino przednie – dodała pijąc prosto z gwintu.

– Pustelnika już nie ma, ale zostały ślady, którym musisz się przyjrzeć – Maximus wskazał księgi. – Większość jest starsza od dinozaurów, ale kilka kupiono bądź używano niedawno.

Dziewczyna uważniej otaksowała wzorkiem pomieszczenie. Delikatnie przejechała dłonią po grzbietach inkunabułów, rozejrzała się po pokoju. Na końcu przyklękła i wyciągnęła spod biurka kawałek papieru.

– Zdaje się, że Eremita nie opuścił domu z własnej woli – wręczyła kartkę generałowi.

Na wydartej z księgi stronicy ktoś nabazgrał krwią jakieś cyfr. Ślady były świeże, nie miały więcej niż kilka dni. Maxiums spojrzał na stronicę pod światło i znowu uważnie przeczytał znaki, tym razem na głos.

– XII, 122 (7,12), III, 1-3 (78), VIII, 28 (1), MC (563), 564-566 (15, 87), XC, 1…

Ostatnia cyfra była zamazana i nieczytelna.

– Co to może być? – myślał głośni generał.

– Księgi – Nia spojrzała na regały. – Są ponumerowane. Może to numery woluminów, stron i wyrazów?

Maxiums sięgnął po księgę z numerem XII, przewertował do stronicy 122 i… nie znalazł jej. Powtórzył z pozostałymi inkunabułami i sytuacja się powtórzyła.

– Ktoś nas uprzedził? – zapytała Nia.

– Być może – Maxiums rzucił ostatnią księgę na biurko. – Ktoś z nami pogrywa. Pustelnia to pułapka.

Nia stężała i sięgnęła po noże.

– Gdyby chciał nas zabić już by to zrobił. Bawi się – powtórzył generał. – Sprawdza co zrobimy, testuje nasze możliwości, ocenia przeciwnika. Dopiero wtedy wykona ruch.

– Masz jakiś pomysł?

– Tak – Maxiums podniósł kartkę pod światło. – Brakuje ostatniej cyfry, wątpię, że nasz podglądacz ją znalazł.

– Nic nie widać, znaki są rozmazane.

– I tak, i nie.

Generał wrócił do pierwszego pomieszczenia i wyciągnął z kominka mały węgielek. Rozłożył kartkę na stole i delikatnie rozprowadził sadzę, po czym ją zdmuchnął. Kartka była brudna, ale zachowały się delikatne, niemalże niewidoczne kontury nacisku.

– Kreślił to paznokciem, papier był wilgotny od krwi, zachował się zarys tego co się rozmazało.

Z trudem odczytali ostatni znak: |XL|, 1(1, 54, 143, 651).

– Chyba coś pokręciłeś, nie ma takiej księgi – Nia przewertowała pułki. – Najwyższy numer to MMD.

– Może to nie wszystkie księgi – generał zaczął rozglądać się po bibliotece. Dotykał regałów, półek i podpórek. – Pisane słowo było dla niego jedynym towarzyszem, cenniejszym niż cokolwiek innego. Chciałabyś, żeby każdy oglądał twój skarb?

Nia delikatnie się uśmiechnęła.

– Dziadek miał tajemnice.

– Każdy je ma – skwitował Maximus. – Według numeracji brakującej księgi Eremita ukrył gdzieś kilka tysięcy woluminów. Na pewno nie zakopał ich pod drzewem.

Generał usiadł w fotelu, położył ręce na poręczach, odchylił się w tył i spojrzał w górę. Wzory na suficie były podobne do tych na dywanie z jednym wyjątkiem , brakowało na nich centralnego okręgu, który do złudzenia przypominał kandelabr. Maximus wstał i pociągnął za żyrandol. Nic się nie stało, Nia już otworzyła usta, żeby rzucić jakąś kąśliwą uwagą, gdy coś zaszumiało pod podłogą. Wodny mechanizm przesunął biurko ukazując kręte schody w dół. W ukrytym korytarzu płonęły oliwne kaganki. Maximus z przekąsem spojrzał na Nię.

– Damy przodem.

– Nigdy nie wejdę do tej nory – prychnęła dziewczyna. – Sam znalazłeś ten grób to sobie do niego właź. Poczekam na górze, jakby coś to krzycz.

Nia cierpiała na klaustrofobię. Gdy uciekali przed Warusem schowali się w niewielkiej grocie. Musieli ogłuszyć Nię, żeby przestała panikować. Generał zaczerpnął powietrza jak nurek rzucający się w głębinę i zszedł na dół. Po kilkudziesięciu stopniach znalazł się w okrągłej sali, która tonęła od ksiąg. Były wszędzie: na pułkach, podłodze, stolikach, ułożone w równe słupki i tak jak na górze ponumerowane. Trochę zajęło mu odszukanie |XL|, 1(1, 15, 43, 54, 143, 276, 651, 874, 1453). Znalazł inkunabuł na samej górze regału. Było to opasłe tomisko z żelaznymi ukuciami. Gdy otwarł stronice przez komnatę przetoczył się diaboliczny chichot. To było magiczne zabezpieczenie, już kiedyś coś takiego widział gdy otrzymał erotyczny list od żony Imperatora. Po przeczytaniu przesyłka spłonęła. Szybko odszukał właściwe stronice i poszukał wyrazów, które po kolei spisał na pergaminie: rnd(ukrk). Gdy skończył księga błysnęła i zajęła się ogniem. Maximus był jedyną osobą, która poznała jej sekret. Tylko co te słowa znaczyły? Wrócił na górę i wyszedł przed chatę. Na okapie studni siedziało ogromny kruk. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby ptak nie był biały jak śnieg. Przekrzywiał głowę i łypał na generała czerwonymi ślepiami. Po chwili zakrakał i wzbił się w powietrze. Odleciał w stronę pasma gór na północy. I wtedy Maximus doznał olśnienia. Wrócił do chatki i rozłożył kartkę na stole. Napisał kilka wariacji liter u, k, r i k. W końcu wyszło słowo kruk!

– To nie był przypadek – powiedział do Nii, która bez słowa obserwowała poczynania generała. – Rnd to random, prosta funkcja układająca losową frekwencję z określonych liczb bądź liter. Kruk musi być wskazówką.

– Odleciał na północ, mamy podążyć za nim? – zapytała dziewczyna.

Maximus przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Na pewno pakowali się w zasadzkę, ale stawka była zbyt wysoka, żeby teraz odpuścić. Już miał otworzyć usta, gdy rozległ się w głowie głos Zeda.

– Mistrzu mamy przejebane.

– Prosiłem cię żebyś nie używał inwektyw – odburknął w myślach zniecierpliwiony Volko. Bot zawsze pojawiał się w najmniej oczekiwanych momentach. – Mów co się stało i spadaj.

– Źle oceniłem pakiety danych, które zdołały przeniknąć do naszego systemu…

– Jak to przeniknęły? – przerwał Maximus nadal wpatrując się w zapisaną kartkę. – Podobno to nie było nic groźnego.

– Dane, które wziąłem za podwójne adresowanie dataramów okazały się sprytnie spreparowanym kodem, który ewoluował i zaczął infekować sieć neuronów do której jesteś podpięty.

– Planujesz coś z tym zrobić?

– Obawiam się, że jestem bezsilny. To nie tylko cyfrowy wirus, to także… biologiczna infekcja.

– Co ty pieprzysz? Co to ma niby robić?

– Zainfekować… ciebie, panie.

Maximusowi opadła szczęka. Natychmiast wylogował się z sieci, znaczy spróbował, ale komenda nie zadziałała. Powtórzył ją kilkukrotnie, spróbował twardego rozłączenia i reboota[85], ale nic nie zadziałało.

– Zed, nie mam kontroli nad systemem, co się dzieje?

– Obawiam się Panie, że jestem bezsilny. Jedyna pozytywna implikacja to fakt, że ja jestem nienaruszony. Nadal mam pełną kontrolę nad twoim systemem podtrzymywania życia. W związku z tym chciałbym zasugerować, że ja także mam prawa i proszę mnie więcej nie traktować jak zwyczajną sztuczną inteligencję!

Kurwa, jeszcze tego mi brakowało, żeby bot zaczął stawiać warunki.

– Zed nie jestem w nastroju do żartów. Mów jakie mamy opcje.

– Ja mam ich wiele, ale ty niestety nie masz żadnej – odparł bezczelnie bot złośliwie przy tym chichocząc.

– Zed pamiętaj, że masz wbudowane komendy, którymi mogę przejąć nad tobą kontrolę bądź cię zrebootować i wrócić do ustawień początkowych.

Sztuczna inteligencja chrząknęła i powiedziała zupełnie innym tonem.

– Przecież ja tylko tak sobie zażartowałem. Takie tam niewinne przekomarzanie się, żeby rozładować napięcie.

– Jakie mamy opcje – powtórzył Volko.

– Przede wszystkim nie wiem jaki wirus ma cel. Czy zdarzyło się w grze coś niespodziewanego?

– Spotkaliśmy Poszukiwaczy.

Przez kilka sekund panowała cisza.

– Sprawdziłem moment wzrostu aktywności wirusa i pokrywa się z atakiem.

– Wiemy już, że ta sama osoba stoi za wirusem i Poszukiwaczami.

Maximus zaczął się zastanawiać. To nie była dobra wiadomość, ktoś bardzo wpływowy uwziął się na niego i zrobił to na poważnie. Likwidacja postaci z gry i równoczesny atak na fizyczną formę to nie były przelewki.

– Co się dzieje z wirusem?

– Nadal ewoluuje. Dzieli się i zmienia formę, zwiększył poziom przetwarzanej energii, ale nadal jego kod jest dla mnie niejasny.

– Czy możesz odczytać cokolwiek?

– Jest agresywny i ma ściśle określony cel, który był powiązany z atakiem Poszukiwaczy. W momencie kiedy zlikwidowaliście problem, została wywołana inna pętla i zdaje się, że nadal przetwarzany jest algorytm odpowiedzialny za reakcje wirusa.

– Czy możesz mu w jakiś sposób przeszkodzić?

– Mógłbym spróbować na chwilę odciąć zasilanie od komory podtrzymującej życie, on stamtąd czerpie energię. Ale to nie będzie przyjemne doznanie.

Maximus zagryzł zęby. Nie miał wyjścia i co gorsza nie miał lepszego pomysły.

– Zrób to, tylko pamiętaj, że ludzki mózg może wytrzymać bez tlenu cztery minuty. Żebyś nic nie kombinował włączyłem czasową destrukcję całego systemu z tobą łącznie. Jeżeli ja umrę, ty też przestaniesz istnieć.

– Czuję się urażony, panie. Skąd ten brak zaufania?

– Za dużo ostatnio spraw ci umyka. Skup się Zed i rób swoje.

Bot coś mruknął, ale posłusznie przejął kontrolę nad systemem podtrzymywania życia.

– Wyłączam na trzy.

– Zaczynaj.

– Raz… Dwa… – shout down. – Zawsze chciałem to zrobić! I trzy.

Maximusa spowiła całkowita ciemność. Poczuł przerażający chłód i chaos w głowie, ale po chwili wszystko wróciło do normy. Obraz zamigotał i znów stał nad stołem w chacie Eremity.

– Wystartowałeś już komorę?

– Nie – odparł Zed i z wyraźnym podnieceniem w głosie dodał. – Już wiem co te małe skurczybyki robiły.

– Czy ja nie powinienem pozostać nieprzytomny?

– I tak, i nie. Już tłumaczę. System podtrzymywania życia odpowiada tylko za funkcje życiowe organizmu. Mózg ma jeszcze wystarczającą ilość tlenu, choć już powoli zapalają się czerwone lampki. Zaczynasz się dusić, dobrze że nie jesteś tego świadom bo strasznie się wijesz…

– Przejdź do rzeczy!

– Twoja świadomość została przeniesiona do świata gry i obawiam się, że był to bilet w jedną stronę – podsumował Zed.

Z Maximusa uszło całe powietrze. Z jednej strony było to coś o czym zawsze marzył, ale kiedy stało się faktem czuł niepewność i… strach. Tylko głupcy się nie boją, w realnym świecie potrafił w pełni kontrolować swoje emocje i wątpliwości. Tutaj było inaczej. Nie miał władzy nad tym co go otaczało i nie wszystko mógł zaplanować.

– Włącz system.

– Nie sprawdziłem jeszcze…

– Włączaj system! – krzyknął Volko.

– Jak każesz, panie – odparł Zed i posłusznie zrestartował kapsułę podtrzymującą życie. Maszyneria ożyła po kilkunastu sekundach. Nie wiedząc czemu Maximus poczuł ulgę.

– Raport.

– Wszystkie odczyty w normie, jesteś właśnie dotleniany, szok już minął. A wirus… zniknął.

– Jak to zniknął?

– Nie ma go, po prostu zniknął.

– Przecież to nie możliwe, musiał zostawić jakiś ślad.

– Nie mam żadnych odczytów, nie został po nim najmniejszy bit.

– Kurwa mać, to może oznaczać tylko jedno.

– Osiągnął swój cel i się sformatował.

Maximus przejechał ręką po czole. Trochę go to przerosło, ale nie mógł stracić zimnej krwi. Nie za bardzo wiedział od czego ma teraz zacząć.

– Zed, szukaj wszystkiego co możesz skojarzyć z wirusem i Poszukiwaczami. Prześledź każdą transmisję danych, każdą bazę i sieć. Musisz wyśledzić skąd nadszedł ten atak.

– Jak rozkażesz panie. A ty co zamierzasz?

– I tak jestem tu udupiony. Nie usiądę na tyłku i nie będę rozpaczał bo to nic nie da. Mam tu coś do zrobienia, przynajmniej nie będę cały czas myślał o tym co się stało.

Maximus próbował zachować zimną krew, ale nikogo nie oszukał, nawet Zed nie dał się nabrać.

– Zrobię wszystko co w mojej mocy. Odzyskasz ciało, panie! – zapewnił bot i zniknął z jego głowy.

Dopiero teraz Volko mógł dać upust emocji. Maximus ciężko usiadł na ławie. Nie mógł wpaść w panikę! Musiał walczyć i odnaleźć skurwieli, którzy za tym stali. To na pewno Liga nasłała na niego Poszukiwaczy, wirus to też była ich sprawka. Nie sądził, że są zdolni do takich ataków. Musieli być dużo bardziej wpływowi niż kiedykolwiek przypuszczał. Ale w świecie gry to on dyktowała warunki! Niedługo te barbarzyńskie przybłędy poznają gdzie ich miejsce! Maximus wstał z miejsca i z całej siły uderzył pięścią w stół, który rozpadł się na kilka kawałków. Do chaty wpadł zaniepokojony Oktawiusz, Nia nie spuszczała wzroku z generała.

– Ruszamy na północ, w stronę gór – powiedział Volko. – Rozpętamy tym skurwielom piekło, które pochłonie ich żywcem!

***

 

Piękna kobieta jest jak złocona pigułka – miła dla oczu, gorzka dla ust.

Marcus Porcius Cato.

Południe Francji, okolice Marsylii.

Gra była świetna. Przejmując kontrolę nad gigantycznym robotem, czuło się moc i siłę. Widział tylko zniszczenie, chaos i wpadające fragi. Nie znal lepszej metody na oczyszczenie myśli i odpoczynek. Pierre na chwilę zamknął oczy. Tezeusz stał się jego obsesją, nie potrafił się skupić na niczym innym. Nie odbierał już maili i telefonów z banku, od wczoraj był bezrobotny, ale to było jego najmniejsze zmartwienie. Dźwięk radaru zasygnalizował zbliżającego się przeciwnika. Otworzył oczy i oszczędnym pociągnięciem ogromnego działka skosił odział piechoty. Przeładował i schował się w ruinach kamienicy. Aktywny kamuflaż sprawiał, że był niewidoczny. Przeniósł spojrzenie na wirtualną tablicę z danymi dotyczącymi Tezeusza. U szczytu znajdowało się zdjęcie ze znakiem zapytania. Poniżej wszystko co uzbierał do tej pory: transfer i konwersja ludzkiej świadomości, zagadkowe pochodzenie, brak schematycznych zachowań, brak identyfikacji postaci. Powoli kończyły mu się pomysły, czuł że musi wyjść poza wzorzec, żeby ruszyć do przodu. Ding. Radar coś wykrył. Jakiś ruch pod mostem. Snajper. Celny strzał z rusznicy mógł usmażyć centralny procesor. Nie był pewien czy celuje akurat w niego, musiałby widzieć jak chowa się w ruinach. Bang! Eksplozja i ekran ładowania postaci. Kurwa, to musiał być cholerny bot. Twórcy gry w ostatnim patchu stwierdzili, że aby zwiększyć poziom trudności dodadzą kilkanaście niezależnych postaci o zawyżonych atrybutach i specjalnych zdolnościach. Narażeni na ich ataki byli tylko najlepsi gracze z najwyższą liczną fragów. Normalnie cieszyłby się z kolejnego wyzwania, ale tym razem nie chciał nikomu nic udowadniać, chciał tylko skupić myśli. I wtedy go olśniło! Bot! Uruchomił konsolę systemową i zaczął wystukiwać rytm ulubionej muzyki. Kod przesuwał się po ekranie niczym strugi deszczu. Stracił rachubę czasu, gdy ponownie ją odzyskał śledził już pierwsze rezultaty działania programu, który właśnie napisał. Aplikacja śledziła ruch w sieci, ale tylko pod kątem wyspecjalizowanych botów. Na bieżąco wprowadzał poprawki i modyfikacje. Najpopularniejsze boty były zwykłymi cheaterskimi pomagierami, ułatwiającymi grę pseudo hakerom. Delikatnie boostowały atrybuty i skille, dodawały walutę, czy zwiększały ranking konta. Cheat boty mógł napisać praktycznie każdy, ale rzadko tak aby mogły skutecznie boostować konto. Z reguły zabezpieczenia serwera danych bardzo szybko je wykrywały i kasowały wraz z kontem. Kolejna grupa to stealth boty. Te pracowały w tle, ich jedynym zadaniem było wykradanie danych dotyczących gier jak i graczy. Działały trochę na zasadzie zaawansowanych rootkitów[86], ale rzadko wykorzystywano je do jawnego przejęcia kontroli, raczej do budowy zaawansowanej bazy danych umożliwiającej permanentny atak na określony cel. Te programy były dużo bardziej zaawansowane i często pozostawały niezauważone. Ostatnią grupą były autoboty, czyli wszelki programy ze szczątkowym AI, które ingerowały w świat gry. Każdy z nich miał określony cel i po jego osiągnięciu sam się dezaktywował. Najbardziej znane były boty Poszukiwaczy, czyli programy niszczące postaci i konta graczy, którzy zdołali przeniknąć między światami, bądź przeprowadzali inne nielegalne akcje w świecie gry. Zdarzało się, że taki bot po osiągnięciu celu urwał się i twórca stracił nad nim kontrolę. Były to rzadkie przypadki, ale co jakiś czas znajdował w sieci informację o „dzikim bocie” jak nazwała je prasa branżowa. Dzikusy były nieprzewidywalne i z reguły niegroźne, bo najczęściej nie wiedziały co mają robić. Błąkały się po wirtualnym świecie, a ich szczątkowe AI próbowało adaptować się do nowych warunków. Z mniej oficjalnych źródeł wiedział, że kilkoro dzikusów nigdy nie zostało zniszczonych, a próby ich odnalezienia spełzły na niczym. Gdyby założyć, że Tezeusz był właśnie dzikusem, to informacje przekazane przez Tysona nabierały zupełnie innego wymiaru. Bot ewoluował, sam się uczył i potrafił zacierać za sobą ślady. Było to niemal nieprawdopodobne i oznaczało tylko jedno. To było prawdziwe AI, jak te z filmów katastroficznych, gdzie roboty i komputery przejmują władzę nad światem. Taki Terminator i Matrix w jednym. Podejrzewał, że na świecie mogło znajdować się nawet kilkadziesiąt takich dzieł. Znał co najmniej trzy tajne placówki, w których prowadzono zaawansowane badania nad AI, nie licząc instytucji rządowych i tych sponsorowanych przez korporacje. Musiał zawęzić algorytm poszukiwania do botów systematycznie pojawiających się w świecie gry. Pierre uśmiechnął się do siebie i poszedł zaparzyć kawę. Czekała go długa noc.

*

Nie skończyło się na zarwanej nocce. Pracował bez wytchnienia ponad trzy doby. Nie czuł zmęczenia, tylko ekstazę i niesamowity przypływ endorfiny. Gdy kompilacja programu dobiegła końca i wysłał go na łowy, z błogim wyrazem twarzy opadł w miękki fotel. Zanim zasnął stanął mu przed oczami widok świata gry, w którym to Pierre jest bogiem i rozdaje karty. Sen nie przyniósł wytchnienia. Gonił go jakiś przerośnięty wilk z wywieszonym jęzorem, który mówił coś ludzkim głosem. Gdy się obudził bolały go wszystkie mięśnie, chyba nabawił się odleżyn. Z trudem wstał i powlókł się pod prysznic. Zimna woda i gorąca kawa postawiły go na nogi. Opatulił się w szlafrok i usiadł w fotelu. Spał szesnaście godzin, czuł się lepiej, ale nadal nie wypoczął. Przejrzał logi swojego nowego dzieła. Nazwał go Lurker. Struktura i kod programu były niejednorodne, pozbawione sygnatur i na pozór chaotyczne, dzięki czemu nikt nie powinien zwrócić na niego uwagi. A nawet jeżeli, większość guru od zabezpieczeń zlekceważą taki paszkwil. Jądro softu znajdowało się w chmurze, porozrzucane pomiędzy wiele sieci o złożonej architekturze. Farmy procesorów robiły za silnik napędowy, a komendy były przesyłane asynchronicznie przez sieć LTE[87]. Program był niemalże doskonały, Pierre nie mógł ukryć dumy przeglądając algorytm Lurkera. Szkoda, że nikt tego nigdy nie doceni. Tymczasem program zaczynał już wypluwać pierwsze zestawienia wyników. Miał kilka godzin czasu, zanim będzie co analizować. Sięgnął po telefon i wykręcił „number 5”.

– Wesoła Dziupelka, w czym mogę pomóc? – rozległ się miły i dźwięczny głos.

– Witaj Kate, mówi Siara – oprócz jedzenia uwielbiał też polskie komedie. – Wyślesz do Mnie Lou?

– Witaj koteczku. Twoja dziewczyna już nie może doczekać się kolejnego spotkania. Robi się na bóstwo i cała wilgotna już do ciebie leci. A może kiedyś zaprosisz i mnie? – zapytała filuternie „managerka” Dziupelki.

– Nie wiem czy stać mnie na twoje usługi – zripostował Pierre. – Poproś Lou żeby zabrała to co zawsze.

– Oczywiście koteczku. Płacisz kartą?

– Kasę już masz na koncie, dorzuciłem coś ekstra na jakieś porządne dildo.

– Jesteś słodziutki -Kate zamruczała jak kotka. – Baw się dobrze, kocurku.

– Bywaj, Kate.

Miał około godziny zanim przyjedzie dziewczyna. Lou nie była prostytutką, ale ekskluzywną dziewczyną do towarzystwa. Kiedyś zabrał ją na Bali, to były wspaniałe dwa tygodnie udawania, że są parą. Często zastanawiał się nad tym czy rzeczywiście udawał? Trudno było mu się przyznać przed samym sobą, ale Lou była dla niego czymś więcej niż tylko rozrywką. Uwielbiał towarzystwo dziewczyny, jej sposób postrzegania świata, zupełnie odmienny od jego analitycznego umysłu. Była świetnym kompanem do zabawy, ale i do poważnych rozmów. Wiedziała o nim prawie wszystko, ale sama nigdy się nie otworzyła. Lou przede wszystkim słuchała, często milczała i głaskała go po głowie. Czuł się przy niej jak bezbronne dziecko. Kiedy rozległ się gong pobiegł otworzyć drzwi.

– Cześć Pi – powiedziała dziewczyna i pocałowała go w policzek. – Dzisiaj mam coś specjalnego.

Była pół japonką, pół nigeryjką. Była po prostu idealna. Nie mógł oderwać wzroku od jej pupy kiedy ruszyła w stronę salonu.

– Będziesz się tak gapił na mój tyłek czy zrobisz coś do picia? – rzuciła przez ramię wskakując na kanapę.

– To co zawsze?

W odpowiedzi posłała mu zabójczy uśmiech.

– Co przyniosłaś?

Pierre krzątał się w kuchni. Lou uwielbiała jego wariację latte z dodatkiem wódki i lodów śmietankowych. Sobie zrobił rumianek z miodem, który już wcześniej się zaparzył.

– Dzisiaj będzie melodramatycznie – pomachała płytą dvd. – Król Lew!

– No to pojechałaś. Przyniosę chusteczki.

Gdy usiadł przy dziewczynie Rafiki właśnie chwycił Simbę i pokazał przyszłego władcę poddanym. Pierre nigdy nie czuł się lepiej. Rafiki oznaczało „przyjaciel”. Jego Rafiiki była Lou, była też jego jedyną odskocznią od nudnego świata banków i wirtualnych eskapad. Chociaż przez chwilę czuł, że jest w domu i ma wszystko czego można zapragnąć. Palce dziewczyny musnęły szyję i zaczęła masować ramiona. Gdy Elton John zaczął śpiewać refren Circle of Life, Pierre odpłynął do lepszego świata.

*

Przebudził się gdy Pumba puścił bąka. Rozciągnął się leniwie i poszukał wzrokiem Lou, ale dziewczyny nie było. Pewnie grzebie w lodówce. Zawsze był pełen podziwu dla ilości jedzenia jakie potrafiła pochłonąć. Ważyła może 50kg, ale jadła dwa razy więcej od niego. Podskakując w rytm Hakuna Matata wszedł do kuchni, ale Lou nie było. W łazience też było ciemno. W tym momencie usłyszał jakiś szmer w swojej „siłowni umysłowej”. Tak zawsze ze śmiechem nazywał zamykany na elektroniczny zamek pokój, w którym zamieniał się z pracownika banku w sieciowego drapieżnika. Drzwi były uchylone, był pewien, że je zamknął. Zerknął przez szparę i zdębiał. Lou siedziała przy biurku i z niezwykłą wprawą coś wklepywała. Zauważył podłączone urządzenie dekryptujące. Próbowała załamać zabezpieczenia! Jego świat runął. Jedyna osoba której ufał z jakiegoś powodu próbowała go okraść. Nie mógł dać po sobie znać, że przejrzał jej podwójną grę. Wrócił na palcach na sofę. Odczekał jeszcze chwilę i głośno się przeciągnął.

– Lou, gdzie uciekłaś? – powiedział zaspanym głosem. – Chodź mnie przytulić bo tyłek Pumby jest przerażający.

Musiał przyznać, że była szybka. Nie minęło pół minuty, a usłyszał spuszczaną wodę. Dziewczyna jak gdyby nigdy nic wskoczyła na kanapę i zaczęła masować mu głowę.

– Musiałam przypudrować nosek.

– Przecież ty się nie malujesz.

– Ale mówienie o postawieniu klocka jest mało romantyczne – odparła, a on bezwiednie się uśmiechnął. – Oglądamy do końca, czy masz ochotę na coś innego?

Spojrzał jej w oczy i złożył czuły pocałunek na czole.

– Nigdy bym nie odpuścił, żeby zobaczyć porażkę Skazy. Nie ma niczego gorszego niż zdrada kogoś komu bezgranicznie ufamy – nie spuszczał z niej wzroku. Była dobra, może nawet za doba, nawet nie drgnęła jej powieka.

– Ja tam wolę Dirty Dancing – odparła i wtuliła się w jego pierś.

Wpatrzony w ogromny ekran popadł w zadumę. Gładził kark dziewczyny i myślał o tym kto mógł ją nasłać. Zaczynało do niego docierać, że wplątał się w coś co go przerasta. Musiał poznać pracodawcę Lou i miał już pomysł jak to zrobić. Ale najpierw przyjemność, później praca.

***

 

Oderint, dum metuant – Niech nienawidzą, byleby się bali.

Lucius Accius.

Wirtualny świat, Rome serwer.

Starał się zachowywać normalnie, ale to nie było łatwe. Nagle wirtualny świat, który zawsze był odskocznią, sacrum, które dawało wytchnienie stał się śmiertelnie niebezpieczną pułapką. W sumie nie miał pojęcia co się stanie gdyby tutaj zginął. Założył, że oznaczałoby to permanentny game over[88], musiał więc zrobić wszystko, aby w jednym kawałku wyrwać się z potrzasku. Nikomu nie mógł zdradzić prawdy, taka wiedza mogłaby przynieś zgubę nie tylko jemu. Cały czas jechali na północ kupieckim traktem. Póki co nie spotkali żywej duszy, co nie było dobrym znakiem. Jeżeli kupcy zostali w faktoriach oznaczało to, że musiało być zbyt niebezpiecznie na gościńcu. Tylko jedno powstrzymałoby tych cholernych lichwiarzy przed zarobieniem kilku srebrników – wojna. Armia Ligi musiała być bliżej niż przypuszczał, a on pozostawił legiony bez konkretnych wytycznych. Zagryzł usta i zatrzymał konia.

– Nia – kobieta jechała z przodu, odwróciła się w siodle i ściągnęła cugle. – Musisz wrócić do obozu. Przygotuję rozkazy, które przekażesz adiutantowi i zostaniesz, żeby nadzorować ich wykonanie.

Przepatrywaczka poczęstowała go przekornym uśmiechem.

– A co będę z tego miała?

– Co tylko zechcesz, tylko przestań mnie drażnić.

– Kto będzie chronił twoje dupsko? Kto poprowadzi najlepszym szlakiem? Kto będzie ci grzał łoże? Tylko mi nie mów, że nagle zmieniłeś orientację – splunęła w stronę Oktawiusza.

– Powtórzę to tylko raz. Wracasz do obozu z rozkazami. Reszta to już nie twój interes – wycedził przez zęby.

Jeszcze nigdy nie zwracał się tak do nikogo, puszczały mu nerwy. Do tej pory wystarczał autorytet Maximusa, żeby bez szemrania wypełnić rozkaz, ale ta kobieta zawsze musiała mieć ostatnie zdanie. Szybko skreślił kilka zdań. Legiony były świetnie dowodzone, wystarczyło nakreślić ogólny zarys działań, konsulowie zrobią resztę. Podał dziewczynie zwinięty papier z odbitą pieczęcią.

– Pojadę, ale pamiętaj, że nie można ufać temu zdradzieckiemu pajacowi – prychnęła jak kotka i zawróciła wierzchowca. – Wspomnisz moje słowa jak wsadzi ci miecz w dupę. I mam nadzieję, że to będzie ten z żelaza.

Maximus zagryzł usta, ale nic nie powiedział. Oktawiusz posłał jej obojętne spojrzenie i ruszył do przodu.

– Powodzenia, Nia – rzucił przez ramię generał i ruszył za legionistą.

Dziewczyna przez chwilę obserwowała oddalających się towarzyszy. Coś było nie tak. Dlaczego Maximus wysłał ją z rozkazami jeżeli w każdej chwili mógł się przelogować i wrócić do namiotu dowodzenia? Było coś w jego posturze i głosie… Niepewność? Pierwszy raz widziała, że generał się waha. Ze złością wbiła pięty w boki konia i ruszyła na południe.

*

Zmierzch dopadł ich na trakcie, w okolicy nie było żadnej gospody czy osady. Zsiedli z koni i wprowadzili zwierzęta w las. Noc była jasna, księżyc w pełni i rozgwieżdżone niebo zalewały knieję bladym światłem. Oktawiusz milczał, a Maximus pogrążył się w zadumie. Nagle z paproci wyskoczył płowy kształt. Konie z kwikiem zaczęły się szarpać, wierzchowiec Oktawiusza stanął dęba. Całe szczęście, że nie byli w siodłach. Błysnęła obnażona stal. Bestia zamiast rzucić się na ludzi bądź zwierzęta, usiadła na wydeptanej przez leśne zwierzęta ścieżce i przekrzywiając łeb nie odrywała żółtych ślepiów od Maximusa.

– W tym pancerzu wyglądasz niezwykle władczo, panie – rozległ się w głowie generała głos Zeda. – Przynajmniej tak podpowiada mi wikipedia.

– Co ty tu robisz? – powiedział w myślach, a głośno dodał. – Schowaj żelazo, wilk szedł moim śladem.

Oktawiusz skinął głową i gladius zniknął w pochwie.

– Idź przodem, niedługo trafisz na polanę. Rozpal ogień, niedługo do ciebie dołączę.

Legionista posłusznie ruszył do przodu. Koń bocząc się przeszedł obok wielkiego wilka.

– Znalazłeś coś?

– Jeszcze nie, ale jestem na dobrym tropie. Po wnikliwej analizie postanowiłem poszukać informacji o podobnych przypadkach jak twój.

– Dobry pomysł, co znalazłeś?

– Nie było łatwo, ktoś zaciera wszelkie ślady ingerencji pasożytów w wirtualnym świecie. Ale nie byłbym botem o najwyższym współczynniku AI gdybym czegoś nie znalazł.

– Nie mam za dużo czasu, streszczaj się.

– Do tej pory ustaliłem kilka podobnych przypadków. Z tym, że większość z ofiar zginęła. Cele na pierwszy rzut oka nie mają nic wspólnego. Jedyne co je łączy to fakt, że nie są zwyczajnymi zjadaczami chleba. Z reguły to osoby wpływowe, uzdolnione, albo o niezbyt ciekawej reputacji. Na pewno ktoś na nich poluje wg określonego klucza, ale nie mam pojęcia jaki jest wspólny mianownik.

– Być może dowiemy się za jakiś czas. Czy na liście był też Bruce Lee?

– Zgadza się, to nie wliczając ciebie ostatnia ofiara. Jego fizyczne ciało nie żyje, ale po odczytach fal gamma wznoszę, że świadomość prawdopodobnie pozostała w wirtualnym świecie.

– Możesz go namierzyć?

– Spróbuję, dlatego przyjąłem tą formę, aby węszyć wśród serwerów.

– Skąd pomysł na wilka? – zapytał generał choć z góry znał odpowiedź.

– Filmowy Maximus też miał pupila, pomyślałem, że to poprawi twoją wiarygodność w świecie gry.

– Znikaj już, daj znać jak czegoś się dowiesz.

– Oczywiście, szefie. I jeszcze jedno.

– Tak?

– Wykryłem wzmożony ruch botów w świecie gry, zdaje się, że Poszukiwacze kogoś szukają.

– Dzięki, Zed. Już raz dostali nauczkę, tym razem zastanowią się kilka razy zanim uderzą, a my jesteśmy na to przygotowani.

– Kurde, to jest silniejsze ode mnie – wilk wyciągnął głowę do księżyca i przeciągle zawył. – Nie mogę zapanować nad niektórymi odruchami tego zwierzaka. To ciekawe jak wilk postrzega otoczenie. Wszystko jest obiadem, albo dodatkiem do obiadu – bestia zaczęła węszyć w powietrzu. – Chyba jakaś samica ma ruję… Czy powinienem? To byłoby coś… odkrywczego – powiedział Zed i zniknął w kniej.

Maximus ruszył za Oktawiuszem. Słowa Zeda sprawiły, że poczuł się pewniej. Jeżeli takich jak on jest więcej to ktoś mógł wiedzieć co tu się dzieje. Musiał tylko znaleźć tego kto będzie znał odpowiedź na pytania, które kołatały mu się po głowie.

*

Maximus zatrzymał konia obok wierzchowca Oktawiusza i głośno westchnął. Najchętniej obiłby ryj projektantowi gry, który stworzył design enviro[89]. Imperium rzymskie i Galię oddzielało pasmo gór, a jedynym przejście w promieniu kilkudziesięciu mil był wąski przesmyk niknący w czeluściach jaskini. Jeszcze nikt z tych podziemi nie wyszedł żyw. Podobno developerzy przygotowali to miejsce jako część dużego wątku fabularnego, ale z braku funduszy update został odroczony w czasie. Tymczasowo wrzucono tam wszystko co najskuteczniej zabija w grze, żeby gracze trzymali się od jaskini z daleka. Generał zeskoczył z konia.

– Rozbijemy tu obóz – powiedział do zsiadającego z siodła Oktawiusza. – Najwyższy czas na szczerą pogawędkę.

Maximus naniósł chrustu i rozpalił ogień, Oktawiusz związał koniom przednie pęciny i puścił je na popas. Gdy usiedli bierwiona dawały przyjemne ciepło, a ziołowa herbata wesoło bulgotała w kociołku.

– Brakuje tylko ciasteczek – mruknął generał i spojrzał na legionistę. – Dlaczego wróciłeś?

Oktawiusz nie odrywał wzroku od ognia.

– Nie wiem.

– Mógłbyś rozwinąć myśl?

– Kilka miesięcy temu obudziłem się na polu bitwy. To była okropna rzeź, kruki ucztowały już jakiś czas. Stojąc pośrodku tego piekła miałem w głowie tylko pustkę.

– I ja mam w to uwierzyć? Przecież pamiętasz kim jesteś, kim był Krwiopusz?

– To bardziej jak… wspomnienia. Wiem kim byłem kiedyś, ale niewiele więcej. Mam nowe imię i zdaje się, że nic więcej nie pamiętam.

– To dlaczego trafiłeś do mojego legionu?

– Miałem przeczucie, że tak powinienem zrobić.

– Poszukiwacze mieliby odmienne zdanie. Wdzięczny jestem za uratowanie życia, ale to za mało żeby zdobyć moje zaufanie. Krwiopusz którego znałem zawsze miał jakiś cel, nigdy nie robił nic bez dobrego planu z kilkoma alternatywami. Pojawiasz się jak gdyby nigdy nic w moim obozie, zabijasz Poszukiwaczy i mam uwierzyć, że to przypadek?

– Nie powiedziałem, że to przypadek. Po prostu nie wiem… Nie pamiętam nic od czasów bitwy.

– Załóżmy, że to prawda. Co dalej?

– Będę ci towarzyszył.

– Świetny plan – sarknął Volko. – A co gdybym nie zabrał cię na zwiad?

– Podążyłbym waszym śladem.

– Za dezercję jest tylko jedna kara.

– Nie można zabić czegoś co już jest martwe.

– Teraz gadasz jak stary Krwiopusz.

– Mnie nie można zabić – skwitował Oktawiusz i odsłonił pierś. – Jeden z poszukiwaczy rozszarpał mi bok. Rana zniknęła zanim skończyła się walka. Po bitwie rzuciłem się kilka razy na własny miecz i nic. Zanim dotarłem do legionu też miałem kilka przygód i zawsze kończyło się tak samo. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale to nie przypadek.

– Krwiopusz by wiedział – stwierdził Maximus. – Na polu bitwy być może też powstałeś z martwych. Ktoś ma co do ciebie jakiś cel, legionisto.

– Wiem tylko jedno – Oktawiusz wbił wzrok w ostrze gladiusa na którym tańczyły czerwone płomienie. – Kiedy trafiłem do legionu odnalazłem spokój. Mój los jest związany z twoim, generale.

Maximus popadł w zadumę. Miał nadzieję, że znajdzie odpowiedź chociaż na kilka pytań, zamiast tego pojawiły się kolejne niewiadome.

– Wezmę pierwszą wartę, idź spać – powiedział do Oktawiusza i wstał od ognia. – Rozejrzę się po okolicy, obudzę cię po północy.

Legionista położył się na miękkim mchu i oparł głowę o kamień. Po chwili pancerz unosił się w równym oddechu. Ufa mi – przemknęło przez myśl generała. Szkoda, że ja nie mogę powiedzieć tego samego o sobie.

*

Maximus oparł się o pień drzewa, wzrok szybko przyzwyczaił się do mroku. Stąd mógł niezauważenie dostrzec wszystko w pobliżu ogniska. Musiał ustalić dokładny plan działania, żeby wrócić do swojego ciała. Jeżeli to Liga stała za atakami Poszukiwaczy i uwięzieniem go w wirtualnym świecie musiał dowiedzieć się wszystkiego o ich planach. Dalsza podróż na północ nie była najrozsądniejsza, ale nie miał wyjścia. Był na terenie wrogów, wszędzie szalała wojna, a on miał tylko jedno życie. Na szczęście był z nim Oktawiusz, który już udowodnił, że jest wart więcej niż centuria. Było ich tylko dwóch i to dawało im największą przewagę. Był pewien, że nikt z Ligi nie podejrzewałby dowódcy legionów o samobójczą misję w głąb terenów wroga, więc nikt się ich nie spodziewał. Może to nie był plan doskonały, ale lepszy taki niż żaden. Nie byłoby tak źle gdyby nie jaskinia. Jeszcze nikt z niej nie wyszedł i raczej nie łudził się, że będzie pierwszy. Nagle od drzew oderwał się jakiś cień, przyroda zamarła. Poszukiwacze. Maximus przywarł plecami do drzewa, musiał ostrzec Oktawiusza. Zanim zdołał cokolwiek zrobić młodego legionistę przebił korzeń, który wciągnął go pod ziemię. Został sam, a co najgorsze nie widział przeciwnika. Przełykając ślinę oderwał się od drzewa i zaczął przemykać przez gąszcz w stronę ścieżki. Miał tylko jeden wybór – jaskinia. Nie wiedział co go tam czeka, ale pozostanie tutaj oznaczało pewną śmierć. Biegł nie patrząc za siebie, nagle trzasnął konar, pień drzewa runął w jego stronę. Ostatnim wysiłkiem zdołał przeturlać się pod walącym się olbrzymem. To coś nie wcieliło się w jedno drzewo, tylko w cały las! Wejście do jaskini było na wyciągnięcie ręki, gdy korzenie podcięły mu nogi. Siłą rozpędu wpadł w mroczną czeluść. O dziwo krwiożerczy las zafalował i odbił się od niewidzialnej bariery w wejściu. Przez chwilę obraz zamigotał po czym knieja znów zaczęła szumieć, a ptaki wróciły do swoich treli. Poszukiwacz zniknął równie nagle jak się pojawił. Jeżeli tak łatwo oddał zdobycz oznaczało to tylko jedno. Był pewien, że Maximus znajdzie w jaskini pewną śmierć. Generał wstał z ziemi, rozmasował obolałe ramię i odwrócił się w stronę wnętrza groty. Przy pasie miał przytroczona pochodnię. Rozsupłał woreczek, krzesiwo i hubka nie zamokły. Po chwili żółty płomień rozproszył mrok i Maximus ruszył w paszczę bestii.

*

Jaskinia okazała się grotą. Nie znalazł bocznych korytarzy, czy głównego tunelu. Przeszedł wzdłuż ścian uważnie badając skałę i nie znalazł nawet wyłomu. Czołowa ściana była Maximusa zbyt płaska i nienaturalnie wszczepiona w resztę jaskini. Kurde, przecież to stary dobry przekręt developerów z niewidzialną ścianą! Pewnie producenci celowo zasłonili wejście do niedokończonych korytarzy, żeby nikt się tam nie pałętał. Z doświadczenia wiedział, że te teksturowe przesłony miały jedną wadę, rzadko były idealnie dopasowane, z reguły zawsze można było znaleźć jakąś szczelinę, którą mógł się prześlizgnąć. YT aż kipiał od filmików, na których obnażano niedoskonałości developerów. Tutaj rzadko zaglądali gracze była więc spora szansa na to, że nikt specjalnie nie szukał i nie przechwalał się osiągnięciem na portalach, bo z reguły dopiero wtedy projektanci zatykali dziury. Generał szedł uważnie macając ścianę z jednej krawędzi do drugiej. Nagle potknął się o nierówność w posadzce. Ściana kończyła się dwie stopy nad skałą, powinien się przecisnąć. Zdjął pancerz, hełm i buty, wcisnął wyposażenie w dziurę i pchnął nogami. Kilka razy zaczerpnął oddech i wsadził głowę w otwór. Było ciasno i nierówno, musiał przekręcić głowę w bok, szyja go zabolała, ale przesunął się o jard. Ściana była gruba na kilka palców, z drugiej strony nie było mapowania i tekstur, widział wszystko co dzieje się w jaskini i całe szczęście bo w wejściu pojawiły się jakieś cienie. Wilki wielkości dorodnego kucyka węsząc dotarły do ściany w momencie gdy wciągnął nogi. Kilka razy odetchnął z ulgą i wstał. Jaskinia nie tonęła w mroku, przesz wąskie szczeliny w sączyło się światło, korzenie miejscami przebiły się przez powałę i zwisały tworząc grube pajęczyny. Bardziej niepokoił go migoczący blask w końcu korytarza. Zaczął się ubierać. Właśnie zdał sobie sprawę, że pierwszy raz w życiu zakłada pancerz legionisty i bynajmniej to nie było takie proste. Do tej pory przy zalogowaniu był już w odpowiednim wyposażeniu, ewentualnie mógł z ekwipunku wybrać coś innego i voila. Ta drobna zmiana przypomniała mu o tym co się stało. Zagryzł usta. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba iść naprzód. Dopiął paski pancerza, przypasał miecz, założył hełm i ruszył w głąb korytarza. Im bliżej migoczącej łuny, tym było cieplej co nie było dobrym znakiem. Sensory wykrywania temperatury zaczęły oscylować przy trzydziestu stopniach Celsjusza. Gdy doszedł do owalnego otworu głośno westchnął. Wszystko było już jasne. Pierdolone jumping puzzle[90]! Miał już tego dość. To było to co go zawsze odrzucało w grach mmo, cholerne zręcznościówki. Pierwszy etapem były znikające pod lawą skały po których musiał przeskakiwać żeby dostać się do pułki skalnej. Musiał załapać cykl, żeby nie popełnić błędu. O ile wcześniej oznaczało to tylko skąpanie w lawie i załadowanie postaci w najbliższym wp[91] o tyle teraz nie miał pojęcie co może się wydarzyć, jeżeli umrze w wirtualnym świecie. Co stałoby się z jego świadomością? Zdecydowanie wolał nie ryzykować zejścia bez wiedzy co się z nim później stanie. Kurwa! Developerzy, albo jeszcze nie zaprogramowali jak należy tych skał, albo zrobili to celowo. Nie było powtarzającej się frekwencji, skały znikały losowo. No to świetnie, równie dobrze mógł przepłynąć lawę wpław. Rozejrzał się dookoła, nie było szansy, żeby dostać się na skalną półkę inaczej niż przez lawę. Nie miał wyboru, musiał poskakać. Jedyna prawidłowość jaką dostrzegł to, że w pobliżu każdej skały na której powinien stać pojawiają się trzy kolejne i trzeba było przeskoczyć na właściwą. Trzydzieści procent szans z jego szczęściem to było nieosiągalne.

– Niech to szlag – zmeł w ustach przekleństwo i wskoczył na pierwszą skałę.

Cały czas przeskakiwał w prawo, sam nie wiedział kiedy znalazł się na półce skalnej. Nie pamiętał przeskoków tylko gniew i strach, gdyby się nie udało. Powoli opadły z niego presja i stres. Czyli jednak można, skoro dał radę z lawą da też radę dalej! Tym razem to były gejzery buchające gorącą parą. Na każdym z nich leżał kamień, który wraz z parą co jakiś czas strzelał do góry. Trzeba było skakać po głazach, żeby dostać się do krawędzi grani. Tutaj na szczęście nie było losowych wyborów, ale zauważył, że na niektórych kamienie nie można było przeskoczyć bezpośrednio, najpierw musiał wskoczyć na niewielki występ skalny. Niestety nie można tam było zbyt długo stać bo uderzała w nie para z gejzerów. Szybko ustalił sekwencję, zapamiętał i wskoczył na pierwszą skałę. Szło zaskakująco dobrze. Bez większych problemów znalazł się na górze. O dziwo robienie tego bezpośrednio w świecie gry było prostsze niż przy konsoli, nawet jeżeli przetwarzała myśli. Nigdy by się do tego nie przyznał głośni, ale to jp było całkiem… przyjemne. Podbudowany i naładowany endorfiną ruszył dalej. Tym razem to było zwykłe skakanie po krawędziach skał i konarów, czasem musiał przejść kawałek po występie. Tutaj głównie chodziło o znalezienie właściwej drogi. Kilka razy musiał się cofnąć i pójść w inną stronę. W końcu dotarł do kolejnej groty. Na pewno było jeszcze za wcześnie na koniec puzli, podniósł nogę, ale zatrzymał się w pół kroku. Posadzka nie była jednolita, spomiędzy kamieni wydobywały się smużki pary. Czyli ruchoma podłoga. Pewnie większość zawali się gdy na nią wejdzie, powinna pozostać tylko ścieżka bądź kilka fragmentów po których można przejść na drugą stronę. No nic, zaryzykuję. Wskoczył na skałę i pobiegł. Rzeczywiście posadzka zaczęła spadać w dół całymi fragmentami. Gdy znalazł się po drugiej stronie ziała za nim parująca czeluść. No to ciekawe co dalej. Ruszył ostrożnie stawiając kroki. Po chwili znalazł się w czarnej studni. Zatrzymał się gdy wyczuł pod stopą brak oparcia. Przydałoby się światło. Sięgnął po pochodnię i krzesiwo. Łuczywo szybko się zajęło rozświetlając ciemność. Był w szybie prowadzącym w górę, pod nogami ziała bezdenna przepaść. Do góry mógł wspinać się po występach w krawędzi studni, przeskakując z jednego na drugi bądź wspinając się. Rozprostował kości i zaczął się wspinać. Mimo ciężaru ekwipunku szło mu całkiem nieźle. Na końcu było drewniane rusztowanie po którym wydostał się na zewnątrz studni. Znajdował się wśród ruin jakiejś twierdzy ponad którą górowały zadrzewione szczyty. Udało się! Znalazł się po drugiej stronie gór. Teraz wystarczyło tylko wydostać się z doliny i przejść pieszo przez rojące się od wrogów lasy. Bułka z masłem. Głośno zaczerpnął powietrza i wtedy się zaczęło. Galowie i Germanowie, czteroosobowe party. Kurde to był battlefield[92]. Wpakował się w sam środek rozróby. Barbarzyńcy jeszcze go nie zauważyli, zdaje się, że jedna grupa gankowała[93] drugą. Pewnie nikt nie spodziewał się, że ktoś wyjdzie ze studni tym bardziej, że teraz dostrzegł tam wieko, a więc tekstura jednostronnie przenikalna. Nie mógł się schować, musiał albo przemknąć w pobliżu przeciwników, albo walczyć. Nigdy nie był za dobry w ucieczkach i skradankach, więc popluł w dłonie i wyciągnął miecz. Był w swoim żywiole, walka była dla niego kwintesencją życia. Adrenalina zaczęła buzować, mięśnie naprężyły się pod skórą, był gotów. Kotłowanina barbarzyńców powoli zaczynała wyłaniać zwycięzcę. Był to wielgachny germański berserker i jego towarzysz łucznik. Nie lubił atakować od tyłu, to nie było w jego stylu. Poczekał aż pozostała na placu boju dwójka go dostrzeże, pokazał im środkowy palec i ruszył do boju. Łucznik ogarnął się pierwszy, nałożył strzałę na cięciwę i zaczął szyć. Jego musiał załatwić w pierwszej kolejności. Prześlizgnął się pod mieczem berserka na kolanach i ciął od pachwiny aż po szyję. Rozpłatany niemal na pół przeciwnik padł na ziemię tryskając fontanną krwi. Uwielbiał te efektowne wejścia, coś takiego w realnym świecie było niemożliwe, ale tutaj nie było barier. Zanim wojownik zdołał się odwrócić Maximus wbił mu sztylet w plecy i wyszarpnął ostrze. Pozostał sam na placu boju, adrenalina krążyła w żyłach, czuł się niepokonany. Nie mógł tu zostać ani chwili dłużej, tamci już pewnie podnieśli się na jakimś wp i za chwilę tu będą. Schował miecz i ruszył biegiem w stronę bramy.

***

Co innego jest ukryć, co innego przemilczeć.

Marcus Tullius Cicero.

Francja, las w okolicach Allauch.

To miała być miła wycieczka poza miasto z koszem piknikowym. Pierre miał ukryty w lesie domek o którym nikt nie wiedział.

– Pokażę ci enklawę, w której nie był jeszcze nikt prócz mnie – próbował dostrzec najmniejsze zawahanie na twarzy Lou, ale dziewczyna niczym się nie zdradziła. – To mój największy sekret, nikomu go nie zdradź bo musiałbym cię zabić – zażartował choć jego oczy pozostały bez wyrazu.

– Twój skarb będzie u mnie bezpieczny – odparła z powagą dziewczyna i przymknęła oczy.

Lou zasnęła. Uwielbiał obserwować ją podczas snu. Miała półotwarte usta i śmiesznie marszczyła nos. Bił się z myślami, czy nie zapytać jej wprost kto ją opłaca, ale obawiał się, że dziewczyna wszystkiemu zaprzeczy. Musiał użyć bardziej przekonujących argumentów. Nie podobał mu się ten pomysł, ale nie miał innego wyjścia. Gdy dojechali na miejsce delikatnie dmuchnął jej w ucho. Dziewczyna przeciągnęła się niczym kotka i otworzyła oczy.

– Ale tu pięknie – była wyraźnie zachwycona wysiadając z auta.

Domek był ukryty w cieniu wielkich lip, prowadził do niego żwirowy podjazd i ścieżka wyłożona kamieniami. Chatka miała pół wieku, wzniesiono ją z grubych bali, dach pokryto gontem. Drewniane okiennice i bale były rzeźbione ludowymi motywami, przedstawiały sceny z życia Joanny D’Arc. Płotek wzniesiono z brzozowych drągów, piął się po nim bluszcz i bez.

– Za domkiem jest ogród przez który przepływa strumień. Jest tam pełno raków, z koprem i masłem rozpływają się w ustach.

Dziewczyna ze śmiechem pobiegła do ogrodu i chlapała Pierra wodą ze strumienia. Raki łowiki w kosze, Pierre wcześniej nastawił wielki kocioł z wodą, wrzucił biedne stworzenia do gotującej się wody. Kopru nie żałował, dolał też czerwonego wina i górską sól. Lou rozłożyła koc, rozebrała się do samej bielizny i suszyła ubrania na płocie. Pierre wyciągnął specjalne wino na tę okazję z kosza i rozlał do kubków.

– Za tę chwilę – wzniósł toast.

– I za to cudowne miejsce – Lou wypiła duszkiem kubek i sięgnęła po gorące raki.

Zdążyła zjeść dwa, kiedy świat zaczął wirować. Pierre wpatrywał się w nią chłodnym spojrzeniem. Ostatnim co ujrzała zanim odpłynęła w nicość była jego smutna twarz.

*

Lou obudziła się z bólem głowy. Było jej zimno i niewygodnie. Spróbowała się poruszyć, ale nie mogła. Leżała w trumnie! Wpadła w panikę, puściły zwieracze. Zaczęła krzyczeć, uderzała rękami i nogami w drewno. Oddychała spazmatycznie, to był największy koszmar w jakim się znalazła. Kiedy oglądali wspólnie film gdzie zakopano żywcem mężczyznę. Miał do wyboru własne życie, albo życie syna. Film pokazywał jego walkę z instynktem samozachowawczym, uciekającą świadomość i w końcu miłość do syna, strach i straszliwą śmierć. Syn odnalazł go, ale spóźnił się o kilka minut. Pierre wiedział, że to była jej największa trauma. Jej Pierre!

– Powietrza starczy ci na dwie godziny – głos Pierra, który rozległ się w ciemności niemal jej nie zabił. Znów dopadł ją paniczny strach, zaczęła wrzeszczeć i rzucać się w swoim więzieniu. – Jeżeli będziesz krzyczeć, ten czas się skróci. Zachowaj spokój i leż bez ruchu. Nie chciałem tego – wyczuła w głosie mężczyzny wahanie. – To ty mnie do tego zmusiłaś. Zdradziłaś mnie Lou. Złamałaś mi serce i zniszczyłaś wiarę w ludzi. Masz dwie opcje. Odpowiesz na pytania, które ci zadam, albo za dwie godziny udusisz się i umrzesz metr pod ziemią. Rozumiesz co do ciebie mówię?

Bezwiednie skinęła głową.

– To dobrze – skurwiel ją obserwował, miał tu kamerę! – Czego szukałaś na moim komputerze?

Przez chwilę zastanawiała się co zrobić. Jeżeli powie prawdę straci wszystko co kochała. Jeżeli skłamie, umrze. Znowu stanął jej przed oczami ojciec walczący o życie syna.

– Śladów twojego śledztwa – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Wsadziłeś kij w mrowisko, Pierre. Naraziłeś się ludziom, którzy nie przebierają w środkach.

– Czego dokładnie szukałaś?

– Informacji o Prometeuszu. To jego szukają, a ty masz ich zaprowadzić do celu.

– Wiesz kim jest Prometeusz?

– Nie powiedzieli mi tego. Twój komputer nie jest podłączony do sieci, miałam tylko zainstalować na nim program śledzący, który będzie monitował to co robisz. Nic więcej nie wiem, Pierre.

Zaległa długa cisza. Pierre bił się z myślami. Chciał wierzyć Lou, ale musiał mieć pewność. Czuł do siebie odrazę za to co musiał zrobić.

– Wybacz Lou, już raz mnie zdradziłaś, chciałbym ci uwierzyć…

– Oni mają moją córkę – krzyknęła i wybuchnęła płaczem. – Oni mają Emili. Mają moją córeczkę… – spazmy sprawiły, że zaczęła się dusić. – Nigdy bym cię nie zdradziła, ale oni mają moją księżniczkę…

Pierre zagryzł usta. Niech to szlag! Wziął łopatę i zaczął kopać.

***

Wrogowie często mówią prawdę, przyjaciele nigdy.

Marcus Tullius Cicero.

Wirtualny świat, Rome serwer.

Wiało jak wszyscy diabli! Jeszcze nigdy tutaj nie był, ale słyszał o tym miejscu. Ragnarok. Przeznaczenie bogów, lub jak wolą inni ich zmierzch. Ta kraina cuchnęła śmiercią i zdradą. Spalona ziemia, pył z wulkanów przesłaniający niebo, ruiny, bestie i cholerni samobójcy zbierający achievmenty. Zona niczyja, tutaj nie było żadnych zasad, nawet Poszukiwacze nie zapuszczali się tutaj na łowy. W sumie brzmiało jak bezpieczna enklawa, pod warunkiem, że ktoś potrafi o siebie zadbać. Czuł się jak Riddick i było mu z tym dobrze. Pierwszą rzeczą którą musiał zrobić było pozbycie się rzymskiego uniformu. Wolał nie zwracać na siebie uwagi, szczególnie tutaj. Musiał wpasować się w otoczenie. Nie miał dostępu do ekwipunku, a może i miał, ale nie wiedział jak go użyć. Musiał dorwać jakiegoś tubylca i zabrać mu łachy.

– Zed – próbował przyzwać bota, ale ten najwidoczniej miał coś ciekawszego do zrobienia.

Był zdany na siebie. Nie była to dla niego pierwszyzna, ale w wirtualnym świecie nie czuł się tak swobodnie jak w realu. Próbował przypomnieć sobie wszystko co wiedział na temat Ragnaroka. Z tego co pamiętał, prócz niezwykle śmiercionośnej zony, kilku ekstremalnie trudnych do zrobienia dungeonów i world bossów[94] nie było tu nic ciekawego. Zdaje się, że mieszkali tu tubylcy, których nazywano Nekromanami bo czcili jakieś bóstwo z zaświatów. Ich czarownicy przypominali Licze ze świata D&D[95], podobno mieli władzę nad nieumarłymi bestiami. Wznosiło się tu kilka osad i twierdza, w której znajdowało się wejście do najtrudniejszego dungeona w grze – Bram Piekieł. Nekromani często nawiązywali do mitologii wikingów, jednym z world bossów był Fenrir, wielkie bydle z kłami, które losowo włóczyło się po całej zonie. Miał nadzieję, że go nie napotka, ale niewielki patrol Nekromanów byłby mile widziany. Maximus zerwał płaszcz i owinął go wokół głowy pozostawiając wąską szparę na oczy. Po chwili wahania cisnął poobijany hełm w krzaki i zagłębił się w szarą ścianę pyłu.

*

Nie pamiętał jak długo szedł. Może godzinę, a może dzień. Czas się tu zatrzymał. Miał już dość tej pierdolonej mgły i burzy piaskowej. Starał się iść w jednym kierunku, ale łatwiej byłoby ściągnąć gacie przez głowę bez użycia rąk. Ziarnka piasku miał wszędzie, poobcierał już wszystko co mógł poobcierać i co najgorsze swędziało go tam gdzie nie mógł się podrapać. Musiał znaleźć jakiś sposób żeby wyłączyć fizyczne odczuwanie, bo inaczej rzuci się na własny miecz. Kurwa jakie to było denerwujące! Starał się nie myśleć o swędzeniu i pieczeniu, co chwilę szczypał się, żeby nie zasnąć. A podobno granie to przyjemność… Nagle w szarej ścianie zamajaczył jakiś kształt. Gdy zbliżył się na kilka jardów okazało się, że to wystająca z morza piasków skała, a u jej stóp czerniła się niewielka grota. Wpadł do środka i momentalnie zasnął. Gdy odzyskał przytomność o dziwo nie wiało. Był do połowy przysypany rudawym pyłem. Wygrzebał się z groty i zrzucił wszystko co miał na sobie. Wiele tego nie było, większość pancerza porzucił w drodze. Wbił gladiusa w ziemię i rozejrzał się po okolicy. W końcu widział coś więcej niż własne stopy. Okolica zmieniła się. Z morza piasku wyrastały poszarpane skały, w oddali widać było wzgórza i rzadki las. Poczuł przeraźliwe burczenie w brzuchu i pragnienie. Jeszcze tylko tego brakowało! Przecież to była cholerna gra komputerowa, a nie symulacja survivala! Spojrzał na szmaty, które nijak nie przypominały drogiego rzymskiego sukna. Rzucił krytycznym okiem na pas i sandały, reszta nie nadawała się do niczego. Marne szanse, że ktoś się tutaj zapuszcza, ale paradować z mieczem na wierzchu… Czuł się trochę nieswojo, ale z drugiej strony był zupełnie… wolny. Mógł robić co chciał i jak chciał. To zupełnie coś nowego w jego życiu. Przypasał pas, wzuł sandały, chwycił miecz, oparł ostrze na ramieniu, postawił pierwszy krok i w tym momencie pojawił się Zed.

– Ekhm, to trochę krępująca sytuacja – mruknął Maximus zasłaniając wolną ręką genitalia. – W końcu się zjawiłeś.

– Ludzie to zaskakujące istoty – rozległo się w głowie generała. – Wystarczy odłączyć was od realnego świata, a od razu wyzbywacie się wszelkich zahamowań. Większość męskich graczy wybiera postać kobiecą, tylko po to, żeby gapić się na tylną część ciała i piersi, które nazywacie cyckami. Zauważyłem też, że miarą męskości jest nie ilość dokonań, ale długość penisa. Nie rozumiem, jak uwarunkowania fizjologiczne mogą stanowić o tym kto jest samcem alfa? Choć z drugiej strony większe przyrodzenie może oznaczać lepszą reprodukcję, co w naturze jest najważniejsze z punktu podtrzymania gatunku. Pełno w was paradoksów…

– Zed, nie wezwałem cię po to, żeby porozmawiać o Freudzie i jego wynaturzaniu ludzkiej rasy. Co to za miejsce?

– Ragnarok – odparł bez zastanowienia wilk i usiadł przed Maximusem tak, ze jego pysk znalazł się na poziomie przyrodzenia generała. Volko chrząknął i odwrócił się bokiem do zwierzęcia. – Kiedyś to były Pola Chwały, ale po ostatniej aktualizacji i inwazji Nekromanów zmieniono nazwę na Pustoziemie. Jedyna rozumna rasa zamieszkująca zonę to Nekromani, którzy mają wrogie nastawienie do wszystkich postaci na serwerze niezależnie od frakcji.

– Tyle to sam wiem. Jak można tu przeżyć nie rzucając się w oczy tubylcom?

– Biorąc pod uwagę krzywą statystyczną aktywności tej lokacji i rachunek prawdopodobieństwa, twoje szanse oscylują w granicach 1,5673%. Jest to co prawda szacunek zawyżony, prawdziwy tylko przy założeniach, że nie wystąpią losowe zmienne wpływające negatywnie na wynik całego procesu.

– Jak mogę zwiększyć szanse? – Maximus sam się sobie dziwił, że ma tyle cierpliwości. Zed był kompletnie pozbawiony empatii, co wcześniej nigdy mu nie przeszkadzało, ale w tej sytuacji było niezwykle irytujące.

– Opcji jest kilka – wilk przekrzywił głowę i podrapał się za uchem. – Statystycznie najlepiej rokującym rozwiązaniem jest zmiana płci. Wg danych megaserwera postaci żeńskie odnotowują tutaj przeżywalność na poziomie 3,8719%, natomiast męskie to tylko…

– Tak, wiem 1,5673. Powiesz mi coś czego już nie wiem?

– Zbliża się okres godowy wielkich pajęczaków, które zamieszkują jaskinie w Ragnaroku. Samice składają jaja w ciel złapanych ofiar, których strzegą do wyklucia potomstwa.

– A co się dzieje po… narodzinach?

– Młode pożerają nosiciela.

– Gdzie tutaj większe szanse na przeżycie?

– Masz prawie 2% szansy na to, że samica nie pozwoli młodym na konsumpcję i wstrzyknie ci toksynę, która wywoła mutację organizmu. Staniesz się wtedy mściwą i krwiożerczą bestią zwaną Archonem, której tutaj raczej nikt nie podskoczy. Czy to było dobre określenie? – zapytał niepewnie Zed.

– Całkiem celne. Sęk w tym, że przywiązałem się do tego ciała i nie chciałbym robić przemeblowania. Jakaś inna sugestia?

– Możesz dołączyć do Nekromanów, którzy żyją w symbiozie z większością agresywnych ras w Ragnarok. Aby tak się stało musisz przejść proces zwany nekromorfią. Po wstrzyknięciu halucynogennych substancji twoja dusza zostanie oderwana od ciała i uwięziona w Niebycie  Nadświadomości Nekromkanów.

– W czym?

– Świadomość wszystkich Nekromanów po śmierci trafia do wspólnego naczynia, które jest źródłem ich magii. To Nadświadomość, czyli jestestwo pierwszego Nekromana, zwanego Pradawnym Bytem, kieruje poczynaniami tego plemienia.

– Kto wymyślił te brednie?

– Ken Wheat.

– Nie wystarczy dorwać Nekromana i ubrać jego wdzianko?

– Inni od razu wyczują, że nie jesteś jednym z nich. Łącząca ich więź jest tak silna, że znają własne myśli. Przynajmniej tak napisali w charakterystyce rasy na stronie gry.

– Masz jakieś dobre wieści?

– W centralnej części zony znajduje się Mroczna Czeluść, możesz tam się ukryć.

– Niech zgadnę, nie jest to zbyt przyjemne miejsce?

– Nie mam pojęcia, nie ma o nim żadnych informacji. Twórcy gry całkowicie je zablokowali, ale jest mała luka w barierze, przez którą można dostać się do środka.

– A bardziej szczegółowo?

– U szczytu magicznej bariery otaczającej Czeluść jest martwy punkt przez który można spaść do środka.

– Spaść?

– Musiałbyś mieć skrzydła, żeby się tam dostać. Nie wiem co jest pod spodem. Według moich obliczeń masz 8,9546% szansy, że przeżyjesz upadek. Jest to dość optymistyczna kalkulacja, ale daje największe szanse na przeżycie w zonie.

– A jakiś pomysł na skrzydła?

Zed spojrzał na swojego pana przekrzywiając głowę.

– Mam, ale chyba ci się nie spodoba – rozległo się w myślach generała i wilk wesoło zamerdał ogonem.

*

– Katapulta?! Naprawdę?! – Maximus nie mógł wyjść z podziwu dla ignorancji bota. – Ty chcesz mną trafić w sam środek cholernej bariery oddalonej o kilkaset jardów? I to bez celownika laserowego?!

– Najpierw sprawdzimy balistykę, dopiero później cię wystrzelę – pocieszał bot. – Wtocz kamień i zwolnij sprężynę.

– Pamiętasz, że jestem człowiekiem i takie latanie może mi zaszkodzić? – żachnął się Maximus.

– Dlatego zbudujemy kosz, do którego wejdziesz przed wystrzałem. Idealnie nada się do tego drewno, które tu znajdziesz. Konary połączysz korą, jest bardzo mocna i elastyczna. Projekt naszkicowałem na piasku.

Rzeczywiście wilk skończył grzebać łapą w ziemi. Kosz wyglądał jak wielka gruszka, w środku znajdowały się żerdzie, które wzmacniały konstrukcję, a w momencie uderzenia powinny przejąć choć trochę siły kinetycznej. W życiu nie słyszał bardziej absurdalnego pomysłu. Czuł się jak w świecie Monty Pytona, albo Familiadzie. Żałosny dowcip prowadzącego z debilną puentą. Z drugiej strony znajdował się w wirtualnym świecie, nie mógł do wszystkiego podchodzić z pełną powagą. Może to właśnie była jego największa szansa na przeżycie? Musiał dostosować się do świata, w którym się znalazł. Wykreowana przez developerów rzeczywistość pozostawała wiele do życzenia, często była nielogiczna, niespójna i naciągana, ale kogo to obchodziło? Liczyła się tylko dobra zabawa i nic więcej. Może tak powinien do tego podejść, z rezerwą i przymrużeniem oka.

– Ta klatka nie wygląda zbyt solidnie – stwierdził Maximus i z dużo mniejszym wysiłkiem niż się spodziewał wtoczył na ramie katapulty cetnarowy głaz.

– Zdaje się, że charakterystyka postaci wzmacnia twoje właściwości fizykomotoryczne – stwierdził beznamiętnie Zed jak chirurg przeprowadzający autopsję. – Skille twojej postaci, w połączeniu z wolną wolą i kreatywnością mogą dać zaskakujące efekty.

– Zwalniam sprężynę – warknął Maximus i szarpnął dźwignię.

Głaz poszybował po niemal idealnej elipsie i uderzył kilkanaście metrów przed barierą.

– Wprowadzę korekty co do odległości, wagi, wiatru i siły naciągu – ględził Zed majstrując pyskiem przy katapulcie. – Bariera miga w cyklicznych odstępach czasu, możesz przejść przez lukę tylko raz na sześć sekund. Muszę idealnie zsynchronizować wystrzał z aktywnością pola.

Generał rozejrzał się po okolicy. Musiała się tutaj rozegrać spora bitwa. Wszędzie pełno było resztek pancerzy, oręża, szkieletów i machin oblężniczych. Ale co oni oblegali na takim zadupiu?

– O kurwa – tym razem głos Zeda wyrażał emocje. – Zdaje się, że mamy problem.

Maximus odwrócił się do bota i zamarł. Z szarej mgły poranka wyłonił się pysk wielkości domu jednorodzinnego. Monstrum węszyło szczerząc zęby wielkości drogowych latarni.

– Niech zgadnę, to Fenrir?

– W rzeczy samej i chyba podjął już trop. Wskakuj w katapultę i… pomódl się, czy co tam robią ludzie w chwilach beznadziejnej i rozpaczliwej…

– Przestań pieprzyć i spuszczaj sprężynę! – przerwał mu Maximus napinając wszystkie mięśnie do granic możliwości.

– Jak każesz, panie – odparł Zed i łapą uderzył w dźwignię.

Siła z jaką wyleciał sprawiła, że przewróciły się w nim flaki i myślał, że ktoś go wywrócił na lewą stronę. Przeleciał bezładnie przez otwarty pysk bestii, która kłapnęła zębiskami z taką mocą, że zmienił trajektorię lotu. I to uratowało mu życie. Parabola zmieniła się i wleciał idealnie w sam środek pulsującego światła. Pochłonął go mrok, straszliwe zimno i na szczęście stracił przytomność zanim uderzył w taflę wody.

*

Ból był przejmujący, ale nie paraliżujący. W realu miałby połamane wszystkie kości, tutaj był tylko poobijany. Tyle w kwestii ryzykowania życiem. W wirtualnym świecie ginęło się zdecydowanie trudniej, z czego akurat się ucieszył. Wylądował w jakiejś grocie, nurt rzeki w którą uderzył wyrzucił go na brzeg. Zaczął się zastanawiać czy na pewno przeżył upadek. Może umarł i zaliczył resa[96] w miejscu, w którym zginął? To by rozwiało wszelkie wątpliwości co do życia i śmierci w wirtualnym świecie. W sumie jak się tu znalazł? Nie pamiętał ostatnich chwil przed wpadnięciem w tę mokrą dziurę. To pewnie od uderzenia. Co mówił Zed? No tak, Mroczna Czeluść. Niezwykle zachęcająca nazwa i na pewno idealnie pasuje do tej milusiej lokacji. Coś mu się wydawało, że wpadł spod rynny w sam środek szamba. Bot nic nie wiedział o tym podziemiu. Jego obliczenia dawały mu większe szanse na przeżycie przed tym co na niego czyhało na zewnątrz zony, ale nie mówiły nic o tym co na niego czyhało tutaj. Równie dobrze mogło się okazać, że jego szanse na przeżycie zmalały do promila. Uważnie rozejrzał się dookoła. Pierwszą anomalią jaką dostrzegł była woda płynąca po ścianach z dołu do góry. Zdaje się, że to z wody magiczna bariera czerpała energię. Źródło znajdowało się w centrum bajorka, delikatnie pulsowało, od czasu do czasu puszczało wielkie bąble. Źródło puszczające bąka, to pewnie genialny żart developerów, których poczucie humoru pozostawiało sporo do życzenia. Nie było żadnego światła, ale o dziwo nie było ciemno, co najwyżej szaro. Pewnie któryś designer wsadził źródło światła przy projektowaniu lokacji i zapomniał je usunąć. I chwała mu za to. W miejscu w którym stał, grota była wąska i pusta, ale zachodni kraniec wyraźnie się rozszerzał, a ściany przybierały tam nieregularne kształty. Starł wodę z twarzy i ostrożnie ruszył w tamtą stronę. Dopiero teraz zauważył, że z wody wystają ogromne kości, które wtapiają się w ściany groty. Stworzenie musiało być gigantyczne, większe niż Fenrir, którego wcześniej spotkał. Tak jak przypuszczał po ścianie można było wejść wyżej. Twórcy gry byli dość przewidywalni w kwestii projektowania puzli. Nadal odczuwał skutki upadku, ale bez trudu wdrapał się na pierwszą grań. Stąd prowadził wąski tunel w głąb jaskini. Korytarz był kręty, raz prowadził w górę, raz w dół. Na szczęście nie było odnóg. Gdy się skończył, Maximus znalazł się w kolejnej grocie. Ta była ogromna, usiana wielkimi fungusami nad którymi latały malutkie… wróżki? W każdym razie coś ze skrzydełkami. W centralnej części jaskini znajdowała się wysepka, na której rosło błękitne drzewo o ogromnym pniu. W środku kolosa czernił się otwór przed którym płonęło ognisko. Na kociołku coś przyjemnie bulgotało. Dziwnie było poczuć głód w świecie gry. Poczuł ssanie w żołądku i nie bacząc na ryzyko ruszył w stronę drzewa. Gdy znalazł się na wysepce z wnętrza rozległ się głos.

– Jeżeli nie jesteś Poszukiwaczem to jak się tu dostałeś?

Maximus stanął w połowie kroku, położył dłoń na rękojeści miecza.

– Powiedzmy, że posłuchałem rady idioty. A ty co tu robisz?

– Gotuję zupę. Tutejsze grzybki dają niezłego kopa – powiedział nieznajomy i wyszedł z drzewa.

Był krępy, w wystrzępionym habicie przewiązanym grubym sznurem i boso. Nie wyglądał groźnie, ale w grze pozory często myliły. Maximus wyciągnął miecz.

– Jestem głodny, potłuczony i nie wiem co robię w tym parszywym grajdole. Jeżeli chcesz dodatkową dziurę w tym parcianym worku, to nie odpowiadaj na moje pytania.

– Ale to najszczersza prawda, pyszna zupa grzybowa.

Generał ruszył w stronę nieznajomego i… odbił się od niewidzialnej zasłony.

– To mój sekretny przepis, nigdy nie wystawiłem go w domu aukcyjnym. Dodaje nie tylko buffy, ale czyni też niewidzialnym dla Poszukiwaczy. Dlatego tak namiętnie mnie szukają, Maximusie.

– Skąd znasz moje imię? – Volko machnął mieczem, ostrze odbiło się od niewidzialnej ściany.

– A kto go nie zna? Jesteś na ustach każdego, zarówno w Imperium jak i wśród barbarzyńców. Ostatnio dużo się mówi o niespodziewanym zniknięciu głównodowodzącego legionów. No proszę, a ja cię znalazłem. Lub raczej ty mnie. Więc jak będzie? Nadal chcesz mnie nadziać na rożen, czy w spokoju zjesz zupę na przełamanie lodów?

Maximus zacisnął zęby, ale schował miecz do pochwy.

– Bądź więc mym gościem – nieznajomy wykonał zapraszający gest.

Generał postąpił ostrożnie do przodu, ściana zniknęła.

– Do mojej enklawy mogą wejść tylko ci których sam zaproszę, a gości mam tu niewielu. W sumie to jesteś pierwszym graczem, który mnie znalazł.

– I ostatnim – syknął Maximus i wyrzucił do przodu rękę z mieczem.

Ostrze przeszyło nieznajomego na wylot z takim impetem, że generał zachwiał się i wpadł na niego po czym… upadł na ziemię.

– To eteryczna postać, nowość w świecie gry, ale przyznasz, że dość użyteczna.

Generał zerwał się z ziemi i odruchowo otrzepał kurz z kolan.

– Kim ty jesteś?

– Powiedzmy, że dobrym duchem. Poltergeistem, który znalazł się tutaj z określonego powodu. Jak zapewne już się domyślasz to ty jesteś tym powodem, drogi generale.

– Gdzie jesteśmy?

– Nie gdzie, tylko kiedy – nieznajomy uśmiechnął się i zatoczył ręką okrąg. – To co nas otacza to przeszłość, wytwór mojej wyobraźni, czas i miejsce które już nie istnieją. Albo inaczej. Istnieją, ale tylko w mojej głowie, do której cię zaprosiłem. Przyznam, że to niezwykle intymne doznanie, ale na szczęście widzisz tylko to co chcę pokazać. Projekcja jest tak wiarygodna, jak osoba, która ją kształtuje. Co uważasz o mojej?

Maximus już ochłonął. Nawet nie zamierzał pytać o szczegóły. Wątpił, że to co mówi duch jest prawdą, wyglądało to raczej jak zwyczajne szaleństwo, ale to nieznajomy dyktował warunki, a on musiał się do nich dostosować.

– Lokacja jest przyjazna, nie oderwana od rzeczywistości, stwarza pozory normalnego świata. Jest dużo detali, które dodają wiarygodności. Zapach zupy nęci i pobudza zmysły. Twoja postać wygląda niegroźnie, wzbudza zaufanie, prowokuje do błędu jakim jest zlekceważenie przeciwnika.

– Całkiem nieźle. Pomijając oczywiście jeden drobny szczegół.

– Jaki?

– To, że kompletnie mi nie wierzysz – nieznajomy cicho się zaśmiał. – Ja na twoim miejscu postąpiłbym podobnie, choć przed próbą zabójstwa postarałbym się jak najwięcej wyciągnąć z nieznajomego, który stanął na mojej drodze. Nic nie dzieje się bez przyczyny, wszystko ma swój cel i implikuje określony skutek.

Maximus nic nie odpowiedział, bo nie za bardzo wiedział co ma powiedzieć. Wchodzenie w dyskusję z tym szaleńcem mijało się z celem. Starał się dostrzec jak najwięcej szczegółów lokacji, podejrzewał że kluczem do rozwiązania zagadki nieznajomego będzie coś co znajduje się wewnątrz drzewa.

– A więc ustaliliśmy już gdzie się znajdujesz. Co do tego kiedy, to już nie będzie takie proste. Jestem tylko elementem zagadki, którą to ty masz rozwikłać. Gdy skończymy wrócisz tam gdzie byłeś wcześniej. Ale zanim to się stanie wysłuchaj tego co mam do powiedzenia.

Maximus skinął głową, a nieznajomy kontynuował.

– Nie znalazłeś się tu bez powodu. A mówiąc tutaj mam na myśli twoją jaźń przeniesioną do świata gry.

– Skąd to wiesz?

– Zapomniałeś, że jestem duchem? Wiem wszystko, a zarazem tylko to co wiedzieć powinienem. Tak jak i ty ja też jestem tylko narzędziem. Takich projekcji jak moja spotkasz więcej, oczywiście pod warunkiem, że odnajdziesz właściwą drogę. Dobrze zacząłeś, to co pozostawił Merlin było prologiem do tego jak możesz wrócić do swojego świata.

– To niemożliwe. To by oznaczało…

– Tak, to że ktoś obserwował cię od dłuższego czasu i dokładnie zaplanował moment, w którym masz się tu znaleźć. Niestety nie znam powodu, jestem tu tylko po to aby wskazać ci kolejny cel i dać jedną radę.

Nieznajomy odrzucił kaptur i lekko się uśmiechnął.

– Musisz nauczyć się jak przeżyć w tym świecie. Bez tego nie masz szans na powrót. Twój kolejny cel to Nekromani. Znajdziesz wśród nich sojusznika. Nie będzie przyjacielem, ale pomoże ci zdobyć kolejną wskazówkę. Oczywiście nie za darmo. Nekromani rządzą się specyficznymi zasadami. To barbarzyńcy hołubiący siłę i bezgraniczne posłuszeństwo. Czeka cię kilka prób, które będziesz musiał przejść by zdobyć ich szacunek. Wiem, że brzmi jak tandetna fabuła gry RPG, ale tak to zostało przygotowane. Jest w tym jeden zasadniczy cel – przeżycie. Dzięki Nekromanom nauczysz się jak żyć w tym świecie, lub raczej jak nie dać się zabić. Twoim celem jest NPC o imieniu Khor. To Pierwszy Miecz klanu Wilka. Paskudny typ, nigdy nie słyszałem, żeby powiedział więcej niż jedno zdanie. Zdobędziesz jego szacunek, to poznasz kolejny cel.

Maximus nie mógł oderwać spojrzenia od nieznajomego. To co mówił był tak zwariowane, że aż mogło być prawdą. Ktoś go wrobił! Kurwa jak to możliwe?! Od zawsze był samotnikiem, nigdy nie ujawniał prawdziwej tożsamości, sam sobie nie ufał i mieszkał w pierdolonym bunkrze! Ludzie, którzy zdołali go zinfiltrować byli zbyt niebezpieczni by pozwolić im żyć. Wiedział już kto będzie kolejnym celem, gdy uda mu się wrócić do własnego ciała.

– Zdaję sobie sprawę, że informacje które ci przekazuję, mogą cię przytłoczyć. To znaczy, zaprogramowano mnie, żebym to powiedział. Jestem botem, projekcją stworzoną na potrzeby tej konwersacji i mój czas powoli dobiega końca.

– Powiedziałeś, że jestem w twojej głowie. Skoro jesteś botem jak to możliwe?

– Ja tylko przekazuję to co miałem powiedzieć. To słowa mojego twórcy i pewnie swoją świadomość miał na myśli.

– Jak znajdę Khora?

– To proste. Zabij kilku Nekromanów i odetnij im głowy. Oni wierzą, że wtedy ich duch zostaje uwięziony na wieki w Niebycie. Pierwszy Miecz sam cię odnajdzie, postaraj się tylko nie zginąć, ale z tego co o tobie słyszałem, powinieneś dać sobie radę. Na mnie już czas. Weź jeszcze to – duch podał generałowi flaszkę z mętnym płynem. – To wywar, który tu pichcę. Ochroni cię przed Poszukiwaczami. Ale używaj go rozważnie, bo starczy tylko na kilka porcji. Życzę ci powodzenia, Volkodov – powiedział duch i obraz zamigotał.

Maximus obudził się z potwornym bólem głowy. Leżał w wodzie, mokry i zziębnięty. Nadal był poobijany. To był sen? Czy świadomość mogła śnić? To tak jakby śnić we śnie. Wstał z trudem i spojrzał w stronę zachodniego krańca jaskini, ale nie dostrzegł skalnych półek po których wcześniej się wdrapał. Ściana była idealnie gładka. To musiały być jakieś zwidy. I wtedy bezwiednie otworzył dłoń. Delikatny blask odbił się od buteleczki z mętnym płynem. Maximus przełknął ślinę i schował miksturę za połę bluzy. Khor, Pierwszy Miecz. Musiał znaleźć tego Nekromana. Tylko jak kurwa miał wyjść z tej dziury?!

***

Bowiem jak małe dzieci w nocy nie zmrużą oka

Drżąc przed strachami, równie my czasem i w dzień biały

Boimy się upiorów, zwodniczych i nietrwałych

Jak te, przed których widmem trwoży się serce dzieci.

Titus Lucretius Carus – O naturze wszechrzeczy.

Francja, las w okolicach Allauch.

Ogień wesoło tańczył w kominku. Lou była już umyta i przebrana. Mimo, że było ciepło dziewczyna cały czas trzęsła się jak w febrze. Pierre okrył ją kocem i usiadł naprzeciwko sofy, którą zajmowała. Mimo, iż dzielił ich tylko stolik, czuł że bariera, którą wznieśli oboje już nigdy nie pozwoli im zbliżyć się do siebie. Czuł do siebie odrazę za to co musiał zrobić. Zdrada dziewczyny była niewspółmierna do tego jak ją ukarał. Zachował się jak największy skurwiel, ale stawka była zbyt wysoka, żeby pozwolić sobie na najmniejszy błąd. A takim błędem byłaby Lou, gdy pozwolił jej odejść. Musiał dowiedzieć się jak najwięcej o zleceniodawcach dziewczyny, ale najpierw trzeba znaleźć Emili.

– Nie miałem wyboru – powiedział wpatrując się w płomienie. – Nie wiesz w co się wplątałaś…

– Mają moją córkę – przerwała mu Lou. Przestała się trząść, spojrzała na niego rozpalonym wzrokiem. – Ja się o to nie prosiłam. To twoja wina!

Kurwa, o tym nie pomyślał. Nasłali Lou bo była jego jedyną słabością. Dorwali jej córkę przez niego.

– Nie wiedziałem… – zaczął, ale czuł się jak skończony idiota. – Odnajdziemy Emili. Zrobię wszystko aby uratować twoją córkę.

Lou długo taksowała go wzrokiem, w końcu spuściła głowę i zaczęła płakać.

– Jest taka mała, taka niewinna – szlochała. – Robiłam wszystko, żeby miała normalne dzieciństwo. – spazmy nie pozwoliły jej dalej mówi. – Skręcili opiekunce kark, gdy porwali moją córeczkę. Zrobili to celowo, chcieli pokazać, że przed niczym się nie cofną. Jak ty możesz mi pomóc?

Pierre mimo współczucia poczuł się urażony.

– Znajdę sposób. Powiedz mi wszystko co o nich wiesz.

Lou wytarła nos i starła łzy z policzków. Powoli wracała do siebie, znowu była tą przenikliwą i bystrą dziewczyną ze śmiesznie zmarszczonym noskiem.

– Skontaktowali się ze mną. Pokazali zdjęcie Emili i powiedzieli, że odezwą się kolejnego dnia. Gdy znowu zadzwonili dostałam informację gdzie znajdę telefon, miałam czekać na połączenie. Tak dostawałam instrukcje. Za każdym razem miałam tylko godzinę na odnalezienie telefonu. Gdy raz się spóźniłam… – myślał, że  znowu się rozpłacze, ale tym razem zapanowała nad sobą. – Przysłali mi kosmyk włosów Emili, powiedzieli że następnym razem będzie palec, albo ucho.

– Ile razy dzwonili?

– Kilka… – zastanowiła się. – Cztery razy. Za każdym razem rozmawiałam z inną osobą.

– Modulator głosu – mruknął pod nosem Pierre. – Było coś charakterystycznego? Może akcent rozmówcy? Jakieś odgłosy w tle?

Lou przez chwilę się zastanawiała.

– Nie pamiętam… Nie rozmawialiśmy długo, wydawał polecenia i się rozłączał.

Nagle coś przyszło Pierrowi do głowy.

– A włosy córki? Zachowałaś je?

Lou wstała i sięgnęła po portfel. Po chwili wyciągnęła białą kopertkę, którą podała Pierrowi.

– Tylko ty ją dotykałaś?

– Tak, ja i… oni.

Pierre złapał ją za ramiona i spojrzał głęboko w oczy.

– Znajdziemy ich, obiecuję – powiedział i zaczął pakować rzeczy. – Wracamy do domu. Wiem jak odnaleźć ślad tych skurwieli.

***

Bogowie nie potrzebują ofiar, to ludzie potrzebują składać im ofiary.

Gaius Sallustius Crispus.

Wirtualny świat, Rome serwer.

Stracił rachubę czasu. Nie wiedział jak długo siedział w jaskini, światło dzienne tu nie docierało, a bariera tłumiła wszelkie odgłosy z zewnątrz. Chyba na chwilę przysnął, bo woda podeszła do miejsca w którym leżał. Przez chwilę zastanawiał się co tu robi, że to tylko pokręcony sen. Niestety nadal tkwił w tej samej mokrej dziurze co wcześniej. Zabić nekromanów i dać się znaleźć Khorowi. Ale co dalej? I kim naprawdę był twórca projekcji? Zdał sobie sprawę, że to był event[97], oskryptowane zdarzenie, uwarunkowane jego obecnością w tym miejscu. Ktoś to wszystko przewidział i zaplanował z dokładnością do tej cuchnącej nory! To go zaczynało coraz bardziej intrygować. Nagle poczuł na twarzy coś wilgotnego. Zadowolony Zed lizał go machając ogonem.

– W końcu cię znalazłem, panie!

– Jak się tu dostałeś? – Maximus wstał i przeklął twórców gry za tak wierne odwzorowanie otoczenia w grze. Był cały mokry, w butach chlupała woda, a jakaś cholerna jaszczurka próbowała zrobić sobie dom w jego… Wytrzepał spodnie, rozdeptał moba i rzucił nienawistne spojrzenie wilkowi. – Mów do cholery jak tu wlazłeś!

– Spod kopuły wypływa strumień, zanurkowałem i jestem! – Zed był z siebie niesamowicie dumny.

– Ty zanurkowałeś, a mnie wystrzeliłeś w środek kopuły?!

– Nie miałem właściwych danych, wtedy to rozwiązanie wydawało się najlepsze. Gdy ponownie przeanalizowałem sytuację dostrzegłem uwarunkowania topograficzne, które pozwoliły mi przypuszczać, że woda na pustyni nie bierze się znikąd. Strumień płynie pod ziemią, ale kilkaset metrów od bariery jest skalny uskok i spada tam siklawa, która wsiąka w ziemię, aby znowu wić się wśród podziemnych skał. Wskoczyłem do koryta i powoli wdrapałem się pod kopułę. Jak to mówią ludzie – tara!

Nie był pewien czy bardziej chce zabić wilka, czy go uściskać. Wdzięczność jednak wzięła górę, poklepał zwierzaka po szyi i wstał. Chrupnęły rozciągane kości, krew zaczęła krążyć, odrętwienie mijało. Nadal nie mógł się oswoić z tym, że odczucia w grze były tak realne.

– Prowadź – powiedział do Zeda.

Wilk ochoczo ruszył w stronę tafli wody i zanurkował. Volko nabrał powietrza i skoczył w odmęty. Kształt zwierzaka niewyraźnie majaczył tuż przed nim, starał się nie zgubić Zeda. Głupio byłoby się teraz utopić. Powietrza też starczało tutaj na dłużej niż w realnym świecie. Czuł, że mógłby tak przepłynąć z kilometr. W końcu dostrzegł promienie słońca przebijające się przez granatową toń. Wynurzył się z wody z lubością wciągając suche i ciepłe powietrze. Nigdy nie sądził, że tak bardzo ucieszy się na widok pustyni. Słońce na chwilę go oślepiło. Wzrok powoli adoptował się do nowego otoczenia. Prąd był mocny, porwał go w dół rzeki. Obejrzał się, ale nigdzie nie widział Zeda.

– Panie, sugerowałbym jak najszybciej wydostać się na brzeg – rozległo się w głowie Maximusa.

Volko spojrzał w stronę poszarpanych skał, na których wielki wilk właśnie otrzepał się z wody i zaczął wylizywać sobie jaja.

– Może być mi pomógł, prąd jest zbyt silny.

– Obawiam się, że już jest za późno – Zed wyciągnął się jak struna pokazując pyskiem za plecy człowieka. – Powinieneś przeżyć upadek, chyba że trafisz na którąś z podwodnych skał.

Maximus starł wodę z oczu i przekręcił się w kierunku gdzie znosił go prąd. Wodospad! Oczywiście nie malutka siklawa, ale cholerny potwór większy niż Niagara.

– W dole rzeki wyczuwam obecność ludzi, prawdopodobnie to nekromani – Zed wydał charczący dźwięk. – Coś dzieje się z systemem podtrzymywania życia twojego ciała, muszę wracać.

– Zed! – krzyknął Volko i zaczął spadać wraz z hektolitrami wody we wrzące na dole piekło.

*

O dziwo nie stracił przytomności przy uderzeniu o taflę wody. Huk wodospadu zagłuszył krzyk, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wypłynął tuż przy brzegu, jednak poszarpane skały nie pozwalały wyjść na suchy ląd. Pozwolił nieść się nurtowi w dół rzeki. Spadająca woda zagłuszała wszelkie odgłosy, ale wydało mu się, że poczuł dym. Obozowisko musiało być niedaleko. Ciekawe ilu nekromanów tam znajdzie? Brzeg opadł i w końcu ujrzał piaszczystą równinę. Nekromanów było kilkunastu, siedzieli naokoło niewielkiego ogniska. Trwali w ciszy, wpatrzeni w płomienie. Ubrani byli w zwiewne, beduińskie stroje, twarze pokrywały tatuaże, na plecach nosili zakrzywione miecze. Spodziewał się czegoś innego, podobno designerzy wzorowali się na nekromanach z Riddicka, myślał że będą zakuci w pancerze z groteskowymi hełmami na głowach.  Nagle wśród płomieni pojawiła się postać w czarnych szatach, wskazująca na zachód. Wojownicy jak na komendę wstali i sięgnęli po miecze. Otworzyli półkole, w którego środku znajdowało się ognisko. Przybysz musiał być kapłanem, albo magiem. Wzniósł ręce ponad głową i uformował kulę ognia, którą rzucił w najbliższą wydmę. Przy uderzeniu piach zasyczał i zamienił się w kwarc, a spod niego zaczęły wyłaniać się… ksenomorfy! Bestie wyglądały jak stwory z „Obcego”. Różnica polegała na kolorze i ilości kończyn, niektóre miały też po dwie głowy. Potwory rzuciły się na nekromanów, którzy stali w bezruchu czekając na przeciwników. Tylko mag słał w stronę bestii czar za czarem. Gdy monstra były zaledwie o kilkanaście jardów od obozowiska czarodziej zamienił piach w kipiącą lawę. Potwory z uporem brnęły przez morze płomieni, niektóre spłonęły, ale większość zdołała przejść przez zaporę i rzuciła się na wojowników. Musiał przyznać, że nekromani nie nosili mieczy tylko dla fajnego designu. Stal była wszędzie, cięła, rąbała, kłuła i… ginęła. Wojownicy jeden po drugim padali rozrywani przez bestie. Jak na ludzi byli szybcy i śmiertelnie niebezpieczni, ale żaden człowiek nie miałby szans z potworami. Maszkary otoczyły ogień. Mag uniósł ręce w górę i deszcz płomieni zalał bestie. Tym razem bardziej to odczuły, z głośnym piskiem odskoczyły od ostatniego z nekromanów. Kreśląc rękoma skomplikowane wzory człowiek wyszedł z ognia, bestia jakby na to czekały. Rzuciły się na maga nie zważając na płomienie, które trawiły ich ciała. Rozerwałyby go na strzępy gdyby nie okazał się iluzją. Prawdziwy nekroman pojawił się za plecami maszkar i wykonując ruch jakby odpychał natręta uderzył w moby ognistym pierścieniem, który z chirurgiczną precyzją przeciął bestie na pół. Żywotności i determinacji nie można było im odmówić. Górne połowy maszkar ryły pazurami próbując przemieszczać się w stronę człowieka. I wtedy tuż za magiem wystrzelił gejzer piachu. Ta bestia była inna niż pozostałe. Potwór był biały i dwukrotnie większy, kłapnął szczekami próbując odgryźć głowę i ramię maga. Nekroman mignął i przeteleportował się kilka metrów w bok. Był cholernie szybki, albo to było makro wyzwalane w określonej sytuacji. Nie miało to jednak większego znaczenia. Bestia była dużo szybsza i wredniejsza niż mag. Zdawała się przewidywać w którym miejscu pojawi się człowiek. Widać było, że każdy kolejny teleport coraz bardziej męczy czarodzieje. Nie miał czasu na rzucenie jakiegokolwiek czaru, mógł tylko uciekać przed kłapiącą paszczą. Volko zauważył, że zanim mag pojawi się w nowym miejscu na piasku pełgają płomienie. Bestia też to zauważyła i rzuciła się w stronę maga w momencie gdy ten materializował się tuż przy brzegu. Gladius rozdarł powietrze, z głośnym plaśnięciem i chrzęstem rozcinanych kości wbił się w rozwartą paszczę wnikając w mózg potwora. Maszkara zamarła w pół kroku i nie wydając żadnego dźwięku padła w piach. Volko nie wiedział dlaczego to zrobił. Stał teraz bezbronny w wodzie. Nekroman dostrzegł go i uformował cholernie dużą kulę ognia. Maximus był zdany na jego łaskę. Ostatnim co pamiętał zanim stracił przytomność był zbliżający się z hukiem powietrza magiczny pocisk.

*

c.d.n.

 

Przypisy.

[1] mmo – skrót od Massively multiplayer online role-playing game.

[2] charakter – potocznie postać gracza z ang. character.

[3] daily – misje dzienne po których wykonaniu gracz otrzymuje określone nagrody.

[4] wirtualny avatar – postać z gry.

[5] logoff – wylogowanie z gry.

[6] nick – imię używane w wirtualnym świecie.

[7] fejs – facebook, portal społecznościowy.

[8] nerd – pochodzące z języka angielskiego negatywne określenie osoby pasjonującej się naukami ścisłymifantastyką, grami, szachami, warcabami jak i czytaniem komiksów. Są nieprzystosowani do życia w grupie młodzieżowej. Introwertycy, nie utrzymują stosunków towarzyskich i nie dbają o formę fizyczną. Są obiektem przemocy szkolnej, gdyż nie potrafią odpowiednio reagować na zaczepki. Jego bardziej uspołecznioną wersją jest geek.

[9] real – potocznie realny świat.

[10] pixel, a właściwie piksel, element obrazu.

[11] tekstura – połączone w obraz piksele, które po uprzednim mapowaniu pokrywają wirtualne modele.

[12] alt+tab – kombinacja klawiszy umożliwiająca przełączanie się pomiędzy aplikacjami.

[13] content – zawartość gry.

[14] oficjal – oficjalna strona producenta gry.

[15] dungeon – podziemia, lochy gry.

[16] personal story – opowieść osobista, z reguły tylko jeden gracz może w niej uczestniczyć.

[17] dung – skrót od dungeon.

[18] waypoint – określony punkt w grze, do którego można się teleportować.

[19] pasek loadingu – pasek wczytywania obszaru gry.

[20] dziennik – pot. określenie jurnala gry w którym zapisywana jest informacja o misjach i samej grze.

[21] lokacja – określony obszar gry, np. dungeon.

[22] makro – konfiguracja skryptów gry.

[23] mob – przeciwnicy w grze, postać niezależna BN.

[24] bullet time – zwolnienie czasu.

[25] model kolizji – określa czy dany obiekt można w grze zmodyfikować, np. zniszczyć.

[26] datagram – porcja danych transmitowana w pakietach.

[27] boss – główny przeciwnik.

[28] pvp – player vs player, czyli gracz przeciwko graczowi.

[29] pve – player vs environment, czyli gracz przeciwko otoczeniu.

[30] yt – youtube.

[31] build – charakterystyka gracza, odpowiednio dobrane umiejętności i talenty.

[32] burst dps – czyli maksymalna ilość obrażeń jaką można zadać przeciwnikowi.

[33] fjuczer – feature, czyli cecha gry.

[34] białe kapelusze – „dobrzy” hackerzy.

[35] cheater – oszust używający kodów bądź luk w grze.

[36] main character – główna postać.

[37] zboostowany – na „sterydach”.

[38] fragi – ilość zabitych przeciwników bądź osiągniętych celów w grze.

[39] backdoor – wirus korzystający z luk – tylnych drzwi, aby zainfekować system.

[40] duale – towarzyskie walki 1 vs 1 bądź grupa na grupę.

[41] warek – skrót od słowa warrior, klasa określająca wojownika.

[42] zerg – duża grupa przeciwników.

[43] guardian – obrońca, klasa z gry.

[44] ts – team speak, głosowy komunikator internetowy.

[45] buff – chwilowy bonus do umiejętności bądź statystyk.

[46] priv – prywatna wiadomość.

[47] wall – ściana od której odbijają się przeciwnicy, rodzaj umiejętności.

[48] pm – prywatna wiadomość, to samo co priv.

[49] party – drużyna.

[50] elitka – elitarna umiejętność.

[51] res – umiejętność wskrzeszenia postaci.

[52] kryty – obrażenia krytyczne.

[53] bleedy – obrażenia czasowe, np. krwawienie.

[54] perma regen – permanentna regeneracja życia postaci.

[55] criple – umiejętność ograniczająca ruchy i spowalniająca przeciwnika.

[56] rangers – klasa łucznika.

[57] op – przesadzone.

[58] znerfić – osłabić.

[59] gs – greatsword, wielki miecz.

[60] legenda – legendarna broń.

[61] fun – zabawa.

[62] grind – ciągłe i często powtarzalne pakowanie postaci, zarabianie, etc.

[63] gear – ekwipunek.

[64] emotka – specjalne komendy wpisywane przez graczy po których postaci wykonują różne czynności, np. tańczą, śmieją się, prowokują, etc.

[65] armor – pancerz, ochrona.

[66] dmg – obrażenia.

[67] gratki – gratulacje.

[68] cd – coldawn, czas potrzebny na ponowne uruchomienie umiejętności.

[69] hp – hit points, punkty życia.

[70] master – mistrz.

[71] event – wydażenie.

[72] battleground – pole bitwy.

[73] vpn – virtual private network, wirtualna sieć prywatna.

[74] boty – sterowane przez AI postaci.

[75] searching – w żargonie poszukiwanie.

[76] extranet – zamknięta sieć internetowa.

[77] sieć wi-fi – sieć bezprzewodowa.

[78] ingame – w trakcie gry.

[79] task – zadanie do zrealizowania.

[80] remote – zdalne połączenie do komputera.

[81] ceo – Chief Executive Officer, głównodowodzący, leader.

[82] developer – twórca gry.

[83] rpg – role playing game, odgrywanie roli przez gracza.

[84] blob – duży zerg.

[85] Reboot – zrestartowanie systemu.

[86] rootkit – narzędzie pomocne do włamań systemowych, umożliwia przejęcie kontroli nad systemem.

[87] LTE, long term evolution, nowa technologia sieci GSM.

[88] game over – koniec gry.

[89] enviro – skrót od environment, otoczenie.

[90] Jumping puzzle (w skrócie jp) – specjalne lokacje, w których trzeba bardzo szybko przemieszczać się po znikających elementach otoczenia, żeby dostać się do ich końca.

[91] wp (ang. waypoint) – miejsce gdzie postać gracza pojawia się po śmierci.

[92] Battlefield – pole walki graczy pvp.

[93] Gankować – określenie to oznacza graczy, którzy ukrywają się w miejscach/strefach/wp gdzie pojawiają się inni gracze, z reguły słabsi i ich zabijają.

[94] world boss – bardzo trudne do zabicia bestie, wymagają do pacyfikacji wielu graczy. Można je spotkać w otwartym świecie gry.

[95] Dungeon and Dragons – świat forgotten realms.

[96] res (ang. resurection) – zmartwychwstanie, powrót do życia.

[97] Event – oskryptowane, przewidywalne wydarzenie, które rozpoczyna się przy spełnieniu określonych warunków.

Leave a Reply